Martinowi, za to, że od momentu gdy jest w moim życiu, sprawił, że gwiazdy świecą jaśniej.
Liczę, że spojrzysz na siebie moimi oczami.
Wszechświat jest w twoich rękach.
Wszechświat jest w twoich rękach.
Je t'aime mon coeur
Gdyby ktoś zapytał mnie, czym jest miłość, pokazałabym im Ciebie.
Na pytanie o spokój, opowiedziałabym im o tym, jak przyciągasz mnie do snu.
Gdybym miała zdefiniować intymność, wskazałabym na to, jak wodzisz palcami po mojej dłoni.
Jeśli poprosiliby mnie o szczerość, pozwoliłabym spojrzeć im w twoje oczy.
Spokój w moim sercu nosi twoje imię.
Na pytanie o spokój, opowiedziałabym im o tym, jak przyciągasz mnie do snu.
Gdybym miała zdefiniować intymność, wskazałabym na to, jak wodzisz palcami po mojej dłoni.
Jeśli poprosiliby mnie o szczerość, pozwoliłabym spojrzeć im w twoje oczy.
Spokój w moim sercu nosi twoje imię.
I. Formalność
koniec czerwca, 2024.
Wyjazd na Chorwacje miał być ucieczką od problemów i nowym startem, dla mnie i Salomona. Przynajmniej tak na to patrzyłam wsiadając do samochodu o ósmej rano i ostatni raz upewniając się, że nawigacja pokazuje mi dobry cel.
Założyłam okulary przeciwsłoneczne i wycofałam z miejsca parkingowego; pierwszy "postój" mieliśmy mieć za dwadzieścia minut, śniadanie, kawa i sprawdzenie czy wszystko jest, nim wyjedziemy poza granicę Polski.
Muzyka zagłuszała dźwięk silnika i mieszała się z tiktokami, które oglądał Salomon na siedzeniu pasażera. Westchnęłam cicho, licząc, że konwersacja w trakcie trasy nieco bardziej nam się rozwinie.
Tata wraz z mamą i moją siostrą już czekali na nas przy stoliku i zamawiali jedzenie, szybko dorzuciliśmy swoje zamówienie. Spojrzałam na tatę przepraszającym wzrokiem, chcąc załagodzić sytuacje naszego spóźnienia.
Nie zjadłam za dużo, czułam, z jak dużym trudem przechodzi mi każdy jeden kęs. Spakowaliśmy pizze do kartonowego pudełka i ustaliliśmy, tak jak rok temu, że trzymam się za Volkswagenem rodziców.
Odpalenie Renault sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Dziesięć godzin za kółkiem. Poprawiłam okulary, puściłam muzykę i wyjechałam z parkingu, dociskając mocniej pedał gazu, by nie robić zbyt dużych odstępów między nami.
- Cieszysz się? - zagaiłam, wiedząc, jakiej odpowiedzi się spodziewać. Chciałam jednak żyć w kłamstwie, że jest okej i ten wyjazd naprawdę dobrze nam zrobi, może ta iskierka wróci, kiedy spędzimy czas gdzie indziej? Bez pracy, nerwów, znajomych i ich ciągłego dogadywania, jaki to on by nie był szczęśliwy beze mnie.
- Nie. - Odburknął, wciąż nie odrywając wzroku od telefonu. - Nie chciałem jechać, wiesz dobrze o tym. Zrobiłem to ze względu na Ciebie. - Dodał poirytowanym głosem.
- Przepraszam, zależało mi na tym. - Zacisnęłam palce na kierownicy i zmusiłam się, by nie przyspieszyć. Łzy podeszły mi do oczu. - Ale nie kazałam Ci, mogłeś sam zdecydować czy jedziesz. I jedziesz, więc chyba fajnie?
W odpowiedzi usłyszałam krótkie "yhm". Dałam głośniej muzykę i wlepiłam wzrok w drogę, nie chcąc się rozpłakać w pierwsze kilkanaście minut trasy.
"Tatuś" wyświetliło się na ekranie mojego telefonu, odebrałam i przełączyłam tatę na głośnomówiący.
- Gdzie wy jesteście? - zapytał, a w jego głosie ewidentnie dało się usłyszeć irytacje. - Mieliście jechać za nami!
- No na dwupasie? - odparłam, wbijając kierunek w prawą stronę i zjeżdżając na wjazd do stacji. - Zjechałam na BP, to przed granicą. - Wciągnęłam głęboko powietrze, czując płonący wzrok Salomona na mnie i zbliżający się ochrzan od Taty. Rozłączył się, a ja sięgnęłam po epapierosa i zapaliłam go, nie podnosząc wzroku z kierownicy. Chłopak wyłączył telefon i mruknął coś o tym, że powinnam była bardziej się ich trzymać i nie ekscytować się tak wyjazdem.
- Zawsze tak jeżdżą, skąd miałam wiedzieć, że tym razem pojadą inaczej? - Ponownie odetchnęłam, walcząc z emocjami które naprawdę zaczynały brać górę. - Też mogłeś patrzeć na drogę, a nie zachowywać się jak obrażona księżniczka. Wiecznie, kurwa, moja wina, prawda?!
- Ale ja ci kurwa mówiłem, że nie chce jechać na te pierdoloną Chorwacje! I oczywiście, że znowu się pożrecie z ojcem i jak zawsze będzie zjebany cały wyjazd. - Wypalił; idealnie w momencie gdy kończył zdanie, podjechał tata z resztą rodzinki. Skorygował mnie, że powinnam była bardziej się skupiać i żebym nie popełniała takich błędów, po czym dopytał się, czy nie chce, żeby to Salomon prowadził. Pokręciłam głową i uznałam, że jeśli będzie taka potrzeba, to poproszę, żebyśmy zjechali.
Po raz kolejny zmieniłam piosenkę lecącą z głośników, z nadzieją, że wreszcie poleci coś, co mogę chociaż nucić pod nosem.
- Podasz redbulla? - Wskazałam palcem na schowek po stronie pasażera i zacisnęłam zęby, nie chcąc mówić więcej, niż jest to potrzebne. - Dziękuję. - Pociągnęłam kilka łyków z zimnej puszki i odstawiłam ją obok ręcznego, żeby mieć do niej jak najlepszy dostęp.
- Chciałabym Ci pokazać moją ulubioną plażę.
- Mhm.
- Serio, naprawdę ślicznie wyglądają tam zachody-
- Okej, może pójdziemy.
Zagryzłam wargę i ostrożnie przełączyłam piosenkę - "Miss Pleasure" od Kukona wypełniło niezręczną ciszę między nami.
- Mhm.
- Serio, naprawdę ślicznie wyglądają tam zachody-
- Okej, może pójdziemy.
Zagryzłam wargę i ostrożnie przełączyłam piosenkę - "Miss Pleasure" od Kukona wypełniło niezręczną ciszę między nami.
- Fajnie Ci uda wyglądają w tych spodenkach. - Stwierdził, po raz pierwszy od rana nie mając pretensjonalnego tonu wobec mnie. - Ale masz oponkę. - Dodał, lekko się śmiejąc.
- To naturalne. Zjadłam śniadanie, siedzę i mimo wszystko są obcisłe. - Zauważyłam, poprawiając wolną ręką koszulkę tak, by jak najbardziej zniekształcić moją sylwetkę w tym momencie. - Ale dziękuje, tez mi się podobają. W sensie, uda.
Ponownie między nami nastąpiła cisza, przerywana co jakiś czas prośbą o podanie epeta lub zmianę piosenki, bo akurat mam ochotę śpiewać co innego.
Trasa wydłużyła nam się o prawie cztery godziny, właściwie bez większego powodu. Zaparkowaliśmy samochody pod mieszkaniem i wyciągnęliśmy torby z najpotrzebniejszymi rzeczami. Czułam, jak oczy same mi się zamykają ze zmęczenia, a jak na złość, tata nie mógł znaleźć kodu do drzwi. Według informacji właściciela obiektu, klucz miał być "schowany" w okolicy.
Spędziliśmy tak najbliższe czterdzieści minut, gdy wreszcie padł pomysł do zadzwonienia na infolinie i rozwiązania problemu.
Wzięłam telefon od taty i spróbowałam dogadać się z równie zmęczonym mężczyzną po drugiej stronie telefonu. Mówił łamanym angielskim i ciężko było go zrozumieć przez szum w tle, ale i on nie był w stanie nam pomóc inaczej, niż zaproponowaniem złożenia reklamacji i ewentualnym zwrotem pieniędzy, które wydaliśmy na nocleg.
Podirytowana ze zmęczenia, wyskoczyłam na niego, że nie po to jechałam prawie pół doby, by pocałować klamkę od drzwi i spać w samochodzie. Przeprosił mnie po raz kolejny i powtórzył, że naprawdę nie jest w stanie nic więcej dla nas zrobić. Westchnęłam i poprosiłam go o sekundę, by porozmawiać z Tatą i dowiedzieć się co robimy.
Kod do drzwi się znalazł.
Odeszłam kilka kroków i tym razem to ja przeprosiłam konsultanta, zwłaszcza za ostatnie najechanie na niego i zabranie mu czasu; dodałam też, że życzę mu miłego wieczoru i podziwiam go za cierpliwość. Rozłączyłam się i oddałam tacie telefon, szukając wzrokiem Salomona - wyciągał walizki z samochodu rodziców i pomagał je wnieść na nasze piętro.
Prysznic, osobna kołdra, nieszczere "kocham cię" i odwrócenie się do siebie plecami. Westchnęłam i zakryłam się mocniej kołdrą, wlepiając wzrok w ścianę i mrugając szybko, powstrzymując łzy. Chociaż ten wyjazd przetrwajmy, proszę.
- Kocham Cię - Mruknęłam zaspana do niego, by w odpowiedzi usłyszeć tylko "mhmm" i szuranie kołdry, gdy jeszcze bardziej się ode mnie odgradzał.
Nie wytrzymałam i pozwoliłam sobie na łzy. Cicho szlochałam, próbując nie obudzić chłopaka obok mnie. Zagryzłam poduszkę, gdy szloch prawie zmienił się w pełnoprawny płacz. Nie mogę. Nie chcę. Nie mam powodów. Przesadzam.
Biedny konsultant, on chciał dobrze. Chyba chce zniknąć. Co robię źle w naszej relacji?
Przetarłam łzy i wytarłam dłonie.
Cześć Dziadku, wiem, że nie rozmawiamy wcale dużo - ziewnęłam, urywając myśl. - ale nie wiem co robić. Daj mi po drodze jakiś znak, albo zrób coś, proszę, żeby było dobrze.
Nie pamiętam, na czym skończyłam rozmowę. Chyba zasnęłam.
Nie wytrzymałam i pozwoliłam sobie na łzy. Cicho szlochałam, próbując nie obudzić chłopaka obok mnie. Zagryzłam poduszkę, gdy szloch prawie zmienił się w pełnoprawny płacz. Nie mogę. Nie chcę. Nie mam powodów. Przesadzam.
Biedny konsultant, on chciał dobrze. Chyba chce zniknąć. Co robię źle w naszej relacji?
Przetarłam łzy i wytarłam dłonie.
Cześć Dziadku, wiem, że nie rozmawiamy wcale dużo - ziewnęłam, urywając myśl. - ale nie wiem co robić. Daj mi po drodze jakiś znak, albo zrób coś, proszę, żeby było dobrze.
Nie pamiętam, na czym skończyłam rozmowę. Chyba zasnęłam.
Budzik o 8 wcale nie wydawał się być tak straszny, skoro za kilka godzin będę mogła siedzieć w porcie, palić i zachwycać się urokami niewielkiego miasteczka.
Obudziłam Salomona dając mu buziaki w policzek i czoło, szepcząc, że pora wstać i bardzo go kocham. Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, zaspanym głosem mówiąc mi, że mnie nie wypuści i że chce tu zostać. Poczułam, jak cały wczorajszy stres ze mnie schodzi, rozluźniłam się i pozwoliłam sobie na te kilka minut odpoczynku; głaskałam go po włosach, odgarniając niesforne kosmyki z jego czoła.
Czar jednak szybko prysł, bo gdy się wybudził, odsunął mnie i powiedział, że powinnam się pakować, a nie go tulić.
- Ale sam chciałeś? - zdziwiłam się, ale wstałam i odgrzebałam ubrania na dzisiaj z torby, Ubrałam się, nie odwracając się w jego kierunku.
- Wydawało ci się. - dotarł do mnie jego stłumiony głos, gdy przeciągał koszulkę przez głowę. - Idę pomóc twoim rodzicom z bagażami. - Wstał i zasunął za sobą imitacje drzwi.
Zapięłam torbę i upewniłam się, że wszystko mam.
Pościeliłam za nami łóżko i wyniosłam swoje tobołki do samochodu, wracając do nakrytego już stołu.
- Wyspali się? - zapytał tata, mama odparła coś o paleniu zioła a Salomon zaśmiał się pod nosem. Kiwnęłam głową i dokończyłam pić gorzki sok pomarańczowy. Zjedliśmy śniadanie i posprzątaliśmy za sobą, by za piętnaście minut spotkać się w samochodach. Wbiłam w nawigacje punkt docelowy i uśmiechnęłam się, widząc na telefonie niecałe 9 godzin.
Właściwie to faktyczne łzy pojawiły się u mnie w dwa ostatnie dni pobytu na Chorwacji. Za pierwszym razem, gdy boleśnie, choć niespecjalnie, straciłam paznokieć przez Salomona. Słona woda i rany nigdy nie były dobrym połączeniem, a emocje związane z "poczuciem własnej wartości" (bądź jego brakiem), również nie szły ze sobą w parze. Plaster w zeberkę wywołał u mnie śmiech, choć nieszczery. Chyba przykrywałam świadomość o zbliżającym się zerwaniu bólem fizycznym.
Salomon delikatnie chwycił mnie za rękę i podmuchał na obolałe miejsce, uśmiechając się do mnie. Jego wzrok w tym momencie obudził we mnie nadzieję, że jak wrócimy, naprawdę będzie dobrze.
Że naprawdę mamy szanse.
Wygasiłam papierosa o murek, na którym siedzieliśmy i zapiłam gorzki smak moim ulubionym smoothie - tylko tu smakowało tak dobrze.
- Wiesz, chciałabym tu przyjechać za parę lat i móc z dumą powiedzieć, że daliśmy radę. - Odprowadziłam wzrokiem prom znikający na horyzoncie; czułam się trochę jak w filmie, papierosy, my we dwójkę, zachód słońca i szum morza. - I siedziałabym tu jako "narzeczona". - Uśmiechnęłam się w jego stronę, tylko po to, by zobaczyć jak w jego oczach błyska coś na wzór niechęci? obrzydzenia?
- Nie chce się zaręczać. - Tym razem to on wygasił papierosa, praktycznie zgniatając go o ten murek. - Nie wiem, teraz jest praca, chiptuning, Daniel, Stefan... - zaczął.
- Wiem. Nie mówię, że teraz. Mówię, że kiedyś. Może. - Cały entuzjazm ze mnie uciekł. Nie patrzył na mnie z miłością. Patrzył na mnie jak na kogoś obcego.
I chyba faktycznie byłam mu już kompletnie obca.
Właściwie, gdybym miała powiedzieć, kim dla niego byłam, powiedziałabym, że problemem. Zawsze było mnie za dużo, za bardzo się starałam, za bardzo się ekscytowałam, za bardzo próbowałam coś naprawić, nigdy nie oczekiwałam nic w zamian, bo radość dawał mi uśmiech innych. Może faktycznie byłam w jakiś sposób tą złą, może właśnie to "za dużo" wszystkich odstraszało. Za dużo było też we mnie emocji; potrafiłam rozpłakać się z marszu, bo coś mnie zabolało, albo sprawiło, że jestem tak szczęśliwa. Za bardzo przywiązywałam się do miejsc, osób, rzeczy, dat. Zawsze było mnie "za bardzo".
Drugi raz płakałam, gdy żegnałam się z rodzicami i wyjeżdżałam z miasta.
Bardzo chciałam zostać jeszcze te kilka dni. Wychodzić z nimi wieczorami na deptak przy plaży, siedzieć pod drzewkami pomarańczy i grać w planszówki. Rano pić smoothie i od razu iść na plażę, żartować z panem ze sklepu, że wciąż nie kupiłam mu gofra.
Właściwie, to chciałam kupić mu tego gofra. Po prostu, chciałam umilić mu dzień; codziennie rano zagadywał nas o plany, życzył miłego dnia i robił zniżki na zakupy. Głupi gofr za trzy euro nie zrobi nikomu krzywdy.
Łzy ściekały mi po policzkach, gdy widziałam jak "moje" miejsce na ziemi znika w lusterku, a chłopak, z którym chciałam spędzić życie, przegląda softporno na instagramie i kompletnie ignoruje to, jak się czuję.
Bardzo chciałam zostać jeszcze te kilka dni. Wychodzić z nimi wieczorami na deptak przy plaży, siedzieć pod drzewkami pomarańczy i grać w planszówki. Rano pić smoothie i od razu iść na plażę, żartować z panem ze sklepu, że wciąż nie kupiłam mu gofra.
Właściwie, to chciałam kupić mu tego gofra. Po prostu, chciałam umilić mu dzień; codziennie rano zagadywał nas o plany, życzył miłego dnia i robił zniżki na zakupy. Głupi gofr za trzy euro nie zrobi nikomu krzywdy.
Łzy ściekały mi po policzkach, gdy widziałam jak "moje" miejsce na ziemi znika w lusterku, a chłopak, z którym chciałam spędzić życie, przegląda softporno na instagramie i kompletnie ignoruje to, jak się czuję.
Chociaż z tym drugim się pogodziłam, nigdy nie byłam dla niego najpiękniejsza. Zawsze była inna, ładniejsza kobieta, z którą chciałby się przespać, za którą sapał jak pies w samochodzie i obracał się za nią - choć za mną nigdy się nie odwrócił.
Nie zawsze tak było, na początku przecież było idealnie. Miałam śliczne oczy, fajne włosy i ładne wcięcie w talii. I właściwie, tylko te komplementy zapamiętałam. Nie wiem, czy były inne.
Dopiero na wyjeździe na autostradę przestałam o tyle o ile płakać, choć łzy wciąż piekły mnie pod powiekami.
- Czemu dalej chce Ci się płakać? - zapytał, przełączając piosenkę. Bo wiem, że mnie zostawisz jak tylko wrócimy. Jego ton był pretensjonalny. Ścisnęło mnie w gardle.
- Smutno mi, że wyjeżdżamy. Lubię to miejsce. - Wydusiłam z siebie, denerwując się na to, jak bardzo załamuje mi się głos.
- Wrócisz tu kiedyś. - Poczułam się, jakby uderzył mnie w twarz. Cały czas jasno dawał mi do zrozumienia, że nie jestem już mile widziana w jego życiu.
Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że to nie miało prawa bytu. Powinien był ze mną zerwać już dawno, dawno temu; właściwie już wtedy, gdy wolał "wyruchać Emilie zamiast mnie".
W pewnym momencie nasza relacja przestała jakkolwiek opierać się na komunikacji czy wspólnym spędzaniu czasu, próbowałam zrozumieć mechanikę i jego pasje, próbowałam nauczyć się wszystkiego, co robiliśmy razem. Kupiłam droższy komputer, żeby nie odstawać od reszty, próbowałam zabrać się za mechanikę, za rower, za wszystko.
Zostałam pochwalona raz - gdy sama złożyłam skrzynie i przebiłam swoją upartością każdego mechanika, jakiego znał. Tylko wtedy zostałam doceniona, a nie poinformowana, że wszystko czego tylko dotknę na warsztacie zostanie przeze mnie zepsute i nie chce ryzykować rozjebaniem swojego auta.
Wracając, ponad dwa lata ta relacja była po prostu truchłem, które za wszelką cenę chciałam utrzymać przy życiu i trzymałam się jej tak kurczowo, nie zwracając uwagi na nic innego poza nią. A przecież wtedy między nami był już tylko seks, Sfera i samochody. I ciągłe kłótnie.
Zatrzymaliśmy się w Wiedniu, żeby coś zjeść. Znalazłam parking i budkę z kebabem, w której jadłam kiedyś z rodzicami.
Wygrzebałam z bagażnika nasze bluzy, jedną mu podałam. Wyszliśmy z podziemnego parkingu i skierowaliśmy się w stronę głównej ulicy. Schował ręce do kieszeni i wyszedł dwa kroki przede mnie.
Pogoda była przykra, po prostu. Deszcz siąpił i moczył nam nasze ubrania, ludzie chowali się pod dachami albo wchodzili na klatki. Właściwie to Wiedeń był pusty.
Zamówiłam nam po kebabie i oddaliłam się nieco, by zrobić zdjęcie rodzicom i odmeldować się, że u nas wszystko okej. Weszłam też na prywatną konwersacje z mamą i napisałam jej, że mi przykro i w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Odpisała mi, że mamy na siebie uważać i mam się nie przejmować, skoro obydwoje jesteśmy zmęczeni prawie dwunastogodzinną drogą.
Przyznałam jej rację i wyłączyłam telefon.
Do Bratysławy dotarliśmy przed północą. Wyjęłam najważniejsze dokumenty i zabrałam ze sobą torbę. Zameldowałam nas i wyszłam po chłopaka, powiedzieć mu, gdzie jest nasz pokój. Ucieszył się, że łóżko jest duże, a sam pokój jest zrobiony w dość minimalistycznym stylu.
Na moje, był pusty. Wielkie łoże wypełniające praktycznie cały salon, wyłączony telewizor bez pilota, klimatyzacja. Łazienka miała wannę i prysznic, małą umywalkę i ręczniki zwinięte w rulony. Papier toaletowy był w szafce nad umywalką, razem z darmowymi kosmetykami.
- Idę się umyć - poinformowałam, odkręcając wodę i zakręcając kurek wanny. Zmyłam makijaż i spojrzałam do lustra - wyblakła farba na włosach, resztka kredki na linii wodnej, podkrążone oczy i obgryzione do krwi usta. Nic nowego. Wyglądam tak, jak się czuję. Rozebrałam się i poskładałam ubrania w kostkę, wyciągnęłam ręcznik z szafki i weszłam do wanny.
Ciepła woda przyjemnie ogrzała moje ciało i dopiero teraz poczułam, jak spięte były moje mięśnie. Przez chwilę przeglądałam sociale i odpisywałam na wiadomości, nim faktycznie zaczęłam się myć. Usiadłam w wannie i skrzywiłam się, widząc jak wyglądają moje piersi i uda. Wcale nie są ładne. W ogóle nie jestem ładna. Nie mam płaskiego brzucha, miseczki D, ani pośladków jak te wszystkie dziewczyny na instagramie. W żadnym stopniu nie wyglądam jak one.
Westchnęłam i opłukałam z siebie pianę.
Powycierałam się, założyłam koszulkę i bieliznę na siebie, pozbierałam ubrania i wyszłam z łazienki, gasząc za sobą światło.
- Masz wolne jakbyś chciał. - Klęknęłam przy swojej torbie i odgrzebałam kabel od ładowarki. Schowałam swoje rzeczy i położyłam się do łóżka, kładąc na szafce nocnej najpotrzebniejsze rzeczy - picie, telefon i epapierosa. Dokumenty i kluczyki od samochodu leżały na blacie pod telewizorem.
W tle słychać było tylko wodę spod prysznica i szuranie chłopaka w łazience, TikToka przeglądałam z wyciszonym dźwiękiem. Nastawiłam budziki i sprawdziłam ile dzieli nas od domu. Śniadanie było od 7.
Przykryłam się z nim jedną kołdrą i delikatnie przysunęłam, licząc, że może mnie przytuli. Zamiast tego poczułam jego rękę na moim udzie, która powoli przesuwała się do góry. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy wydusiłam z siebie ciche "nie chce". Nie odpowiedział nic, odwrócił się z cichym mruknięciem pod nosem i przeciągnął kołdrę na swoją stronę. Westchnęłam i przybliżyłam się trochę bardziej, chcąc mieć czym się przykryć.
Naprawdę nie miałam ochoty.
Zatrzymaliśmy się w Wiedniu, żeby coś zjeść. Znalazłam parking i budkę z kebabem, w której jadłam kiedyś z rodzicami.
Wygrzebałam z bagażnika nasze bluzy, jedną mu podałam. Wyszliśmy z podziemnego parkingu i skierowaliśmy się w stronę głównej ulicy. Schował ręce do kieszeni i wyszedł dwa kroki przede mnie.
Pogoda była przykra, po prostu. Deszcz siąpił i moczył nam nasze ubrania, ludzie chowali się pod dachami albo wchodzili na klatki. Właściwie to Wiedeń był pusty.
Zamówiłam nam po kebabie i oddaliłam się nieco, by zrobić zdjęcie rodzicom i odmeldować się, że u nas wszystko okej. Weszłam też na prywatną konwersacje z mamą i napisałam jej, że mi przykro i w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Odpisała mi, że mamy na siebie uważać i mam się nie przejmować, skoro obydwoje jesteśmy zmęczeni prawie dwunastogodzinną drogą.
Przyznałam jej rację i wyłączyłam telefon.
Do Bratysławy dotarliśmy przed północą. Wyjęłam najważniejsze dokumenty i zabrałam ze sobą torbę. Zameldowałam nas i wyszłam po chłopaka, powiedzieć mu, gdzie jest nasz pokój. Ucieszył się, że łóżko jest duże, a sam pokój jest zrobiony w dość minimalistycznym stylu.
Na moje, był pusty. Wielkie łoże wypełniające praktycznie cały salon, wyłączony telewizor bez pilota, klimatyzacja. Łazienka miała wannę i prysznic, małą umywalkę i ręczniki zwinięte w rulony. Papier toaletowy był w szafce nad umywalką, razem z darmowymi kosmetykami.
- Idę się umyć - poinformowałam, odkręcając wodę i zakręcając kurek wanny. Zmyłam makijaż i spojrzałam do lustra - wyblakła farba na włosach, resztka kredki na linii wodnej, podkrążone oczy i obgryzione do krwi usta. Nic nowego. Wyglądam tak, jak się czuję. Rozebrałam się i poskładałam ubrania w kostkę, wyciągnęłam ręcznik z szafki i weszłam do wanny.
Ciepła woda przyjemnie ogrzała moje ciało i dopiero teraz poczułam, jak spięte były moje mięśnie. Przez chwilę przeglądałam sociale i odpisywałam na wiadomości, nim faktycznie zaczęłam się myć. Usiadłam w wannie i skrzywiłam się, widząc jak wyglądają moje piersi i uda. Wcale nie są ładne. W ogóle nie jestem ładna. Nie mam płaskiego brzucha, miseczki D, ani pośladków jak te wszystkie dziewczyny na instagramie. W żadnym stopniu nie wyglądam jak one.
Westchnęłam i opłukałam z siebie pianę.
Powycierałam się, założyłam koszulkę i bieliznę na siebie, pozbierałam ubrania i wyszłam z łazienki, gasząc za sobą światło.
- Masz wolne jakbyś chciał. - Klęknęłam przy swojej torbie i odgrzebałam kabel od ładowarki. Schowałam swoje rzeczy i położyłam się do łóżka, kładąc na szafce nocnej najpotrzebniejsze rzeczy - picie, telefon i epapierosa. Dokumenty i kluczyki od samochodu leżały na blacie pod telewizorem.
W tle słychać było tylko wodę spod prysznica i szuranie chłopaka w łazience, TikToka przeglądałam z wyciszonym dźwiękiem. Nastawiłam budziki i sprawdziłam ile dzieli nas od domu. Śniadanie było od 7.
Przykryłam się z nim jedną kołdrą i delikatnie przysunęłam, licząc, że może mnie przytuli. Zamiast tego poczułam jego rękę na moim udzie, która powoli przesuwała się do góry. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy wydusiłam z siebie ciche "nie chce". Nie odpowiedział nic, odwrócił się z cichym mruknięciem pod nosem i przeciągnął kołdrę na swoją stronę. Westchnęłam i przybliżyłam się trochę bardziej, chcąc mieć czym się przykryć.
Naprawdę nie miałam ochoty.
Dom zastałam w stanie opłakanym, choć psy ewidentnie były przeszczęśliwe. Zadzwoniłam do mamy, prosząc ją o pomoc w wyborze rzeczy do umycia podłóg i pozbycia się kwaśnego zapachu psiny z domu. Kolejne dwa dni spędziłam na sprzątaniu i zasypianiu z czwórką psów wtuloną we mnie, z nadzieją, że wszystko się ułoży.
Łzy nie odstępowały mnie na krok, płakałam z najbardziej błahych powodów.
Motoshow było wisienką na torcie całego syfu. Na parkingu, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu, Salomon nie odezwał się do mnie nawet słowem. Trzasnął za sobą drzwiami i po prostu poszedł do swoich przyjaciół, zostawiając mnie z ich dziewczynami.
"Mamo, chyba chce do domu" brzmiał SMS wysłany do mamy zaraz po łyknięciu pastylki, która teoretycznie miała uspokoić moje myśli. Zamiast tego spowodowała jeszcze większy rozgardiasz w mojej głowie i czułam się kompletnie odrealniona od świata.
Pod wieczór Salomon odstawił mnie pod dom.
- Kocham Cię, dziękuję. Uważaj na siebie i daj znać jak wrócisz. - Pożegnałam się z nim i ostatni raz zrobiłam sobie nadzieję że usłyszę to głupie i nieszczere z jego strony "ja ciebie też". Zamiast tego usłyszałam oschłe "cześć" i pisk opon gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
Kurwa.
Ominęłam wszystkich w domu szerokim łukiem i zabrałam tylko rzeczy z pokoju, by przejść do łazienki i zmyć i tak już rozmazany makijaż.
Dawno tak bardzo nie płakałam.
Nie zadzwoniłam po noski noski, nie napisałam ani nie otrzymałam wiadomości że wrócił. Nic.
Po umyciu się i opanowaniu płaczu łyknęłam kolejne dwie tabletki i położyłam się do łóżka, czekając na błogie uczucie braku myśli.
Nie odezwał się do mnie kolejne dwa dni. Żadnego spierdalaj, żadnego wszystko dobrze. Nic. Widzieliśmy się tylko raz, na chwilę, żeby się przejechać i jego jedyne słowa wobec mnie to nieszczere "przepraszam". Potem już tylko cisza radiowa.
We wtorek 16 lipca, po jego pracy zadzwoniłam do niego i wydusiłam z siebie "musimy porozmawiać".
Nie pamiętam trasy, nie pamiętam jakim cudem znaleźliśmy się na parkingu niżej. Właściwie to niewiele pamiętam.
Mimo, że chciałam być tą bardziej dorosłą i to uratować, to nie miało żadnego sensu. I bardziej bolało mnie to, że o tym wiem. Tylko ta malutka iskierka nadziei jeszcze przez chwilę się tliła.
- Ale czego Ty kurwa nie rozumiesz? - Krzyknął, wyrzucając za siebie niedopalonego papierosa. - Nie kocham cie! Nie chce z tobą, kurwa mać, być! Nie chce mieć dziewczyny, ty tylko przeszkadzasz!
Kolana ugięły się pode mną już kilka sekund wcześniej, gdy tylko podniósł głos. Nie wiem, czy bardziej rozdzierało mi serce to, co usłyszałam w tym momencie, czy to, że uderzyłam go w twarz. Uderzyłam. Go. W. Twarz.
- Przepraszam. - Szepnęłam, klękając przed nim. Odsunął się ode mnie i spojrzał pogardliwym wzrokiem. - Może zrozumiesz, że naprawdę próbowałam. - Wydukałam ostatnie słowa i wstałam, nie otrzepując nawet kolan ze żwirku który się do nich przyczepił. Wsiadłam na pasażera i w milczeniu, wycierając jedynie łzy, obserwowałam jak podjeżdżamy pod blok. Chciałam zapamiętać każdy najmniejszy szczegół jego samochodu, jego twarzy i otoczenia.
Podróż windą wydawała się trwać wieczność. Salomon został na dole, bo akurat przyjechał Daniel. Weszłam do salonu, gdzie jego mama spoglądała na mnie ze współczuciem i szczerym bólem w oczach.
- Tak mi przykro Justka.. - przytuliła mnie najmocniej jak potrafiła i przeprosiła za to, jaki jest jej syn. Wytarłam twarz w swoją rękę i odsunęłam się od niej, dziękując za ostatnie cztery lata i traktowanie mnie jak jej własne dziecko. Pożegnałam się również z jego tatą, który powiedział mi tylko, że chciał mi to przekazać już wcześniej.
Monika zawiozła mnie do domu, gdzie przejęła mnie mama i pozwoliła po prostu płakać. Mimo tego całego bólu, który czułam, powoli, bardzo, bardzo daleko w moim sercu pojawiała się ulga. Że może faktycznie jutro będzie lepiej. Że świat wcale się nie skończył.
Jutro nadeszło, a z nim trasa do Opola. Tam łzy wycierała mi moja kochana Zuzia i Miłosz, za których dałabym się pokroić. Mimo częstego płaczu, czułam się dobrze w innym miejscu. Przeprosiłam ich za zepsucie wyjazdu, by spotkać się ze śmiechem i dezaprobatą z moimi słowami; przecież od tego dla siebie jesteśmy.
Najbardziej jednak po tym wszystkim bolało to, że Salomon dał mi dosadnie do zrozumienia, że moje ciało było zdecydowanie ważniejsze od naszej relacji. Chyba jestem wściekła na cały świat.
Dowiedziałam się, że Mama kupiła mu tego gofra.
II. Zawoja
Moja relacja z Pawłem - stajennym na Solce - od momentu zerwania stała się zdecydowanie bardziej pogmatwana, niż myślałam.
Zawsze uważałam go za sympatycznego faceta i myślałam, że poza paleniem petów na stajni i nierealnych planach o wspólnym wyjeździe na rower, nasz kontakt nie rozwinie się dalej.
Ze strony jego i jego dziewczyny padła propozycja, bądź prośba, o podrzucenie ich do Zawoi, bo wybierają się w góry. Przystałam na to bez zawahania, zmiana otoczenia i sympatyczni ludzie na pewno będą miłą odmianą od spędzania całych dni na torach i pisaniu w zeszycie o wszystkim i niczym.
Będąc w Biedronce, chwilę przed ich przyjazdem, w oczy rzuciła mi się podróbka włoskiego chlebka z przyprawami. Wzięłam go, z nadzieją że chociaż na to będzie mnie stać i może docenią miły gest z mojej strony.
Autobus podjechał i po chwili przy moim samochodzie znajdowali się Paweł z Julką. Dałam im opakowanie z przekąską, mówiąc, że mam nadzieje że im się przyda, na co ten pierwszy parsknął śmiechem.
- Ktoś Cię musi w chuj nienawidzić, jeśli Ci to dał! - opanował śmiech, wsiadając na tylną kanapę i układając pozostałe torby na siedzeniu obok siebie. Julka rozsiadła się wygodnie na siedzeniu obok mnie i od razu zaczęła konwersacje.
Wpierw czułam się bardzo nieswojo, mając z tyłu głowy "co ja odpierdalam", ale im dłużej z nimi siedziałam w samochodzie, tym bardziej komfortowa stawała się ta podróż.
- Słuchaj, jest taki Martin, ja Ci go sprzedam. - zaśmiała się, pokazując mi zdjęcie chłopaka. No jest sobie i co z tego? - jesteście swoimi kopiami, mówię Ci, pasujecie do siebie. Ale lubi patrzeć na cycki. - Po raz kolejny się roześmiała. - Dupę zresztą też.
- Priorytety trzeba w życiu ustalić. - Odparłam, pół żartem, pół serio. Zaintrygowała mnie jej wypowiedź i to, jak bardzo chciała nas ze sobą poznać. Chociaż wcale nie widziało mi się poznawanie kogokolwiek innego, skoro w mojej głowie był Salomon. "Martin", kurwa ja to mam szczęście do nietypowych imion.
Praktycznie pod koniec trasy śmieszyło nas już wszystko, a zwłaszcza samochód w rowie i komentarz "tu nie wolno parkować". Fakt, droga była niesamowicie śliska, a zakręty były gorsze niż te na Przegibku czy Salmopolu, ale wciąż do opanowania. Podstawiłam ich na parking i zgasiłam silnik, wiedząc, że jeszcze trochę posiedzimy.
Po jakiejś godzinie uznali, że jednak pora wychodzić i powoli zaczęli zbierać swoje rzeczy, równocześnie ustalając ze mną godzinę ich odbioru na następny dzień. Julka zamknęła bagażnik i pożegnała się ze mną, życząc mi szerokiej drogi i powodzenia z Salomonem, chociaż ona jest przeciwnego zdania niż ja.
Właściwie to miała racje, że pora odpuścić.
Droga powrotna była zdecydowanie dłuższa, między innymi przez kolejne dwa wypadki na trasie. Nie skupiałam się za bardzo na tym, czy jadę zgodnie z nawigacją. Cały czas zastanawiałam się, co ja tak właściwie robię i dlaczego tak niesamowicie mi zależy na tym, by to wszystko naprawić? Przez te dwa tygodnie zdążyłam zdecydowanie częściej poczuć ulgę i wziąć faktyczny oddech, niż przez ostatnie cztery lata. Serduszko wciąż bolało mnie niesamowicie i wciąż płakałam przez najmniejsze błahostki, a Salomon wcale nie pomagał w tym wszystkim - wieczorami dzwonił do mnie, całkiem pijany i przepraszał, że taki jest i że chce to naprawić, ale mnie nie kocha.
Dzień w dzień, gdy odbierałam telefon, nasze konwersacje toczyły się tak samo - żałuje że z tobą zerwałem, nie kocham cię, ale poszedłbym z tobą do łóżka.
Ta głupia gadka o seksie i tym, że żałuje zerwania, dawały mi namiastkę komfortu, którego tak bardzo mi brakowało. Wiedziałam, że jeśli miałoby się to równać z nieszczerym całusem, pozwoliłabym mu robić ze mną co chce. Robiłam to przecież tak długo, co teraz miało się zmienić?
Będąc w Biedronce, chwilę przed ich przyjazdem, w oczy rzuciła mi się podróbka włoskiego chlebka z przyprawami. Wzięłam go, z nadzieją że chociaż na to będzie mnie stać i może docenią miły gest z mojej strony.
Autobus podjechał i po chwili przy moim samochodzie znajdowali się Paweł z Julką. Dałam im opakowanie z przekąską, mówiąc, że mam nadzieje że im się przyda, na co ten pierwszy parsknął śmiechem.
- Ktoś Cię musi w chuj nienawidzić, jeśli Ci to dał! - opanował śmiech, wsiadając na tylną kanapę i układając pozostałe torby na siedzeniu obok siebie. Julka rozsiadła się wygodnie na siedzeniu obok mnie i od razu zaczęła konwersacje.
Wpierw czułam się bardzo nieswojo, mając z tyłu głowy "co ja odpierdalam", ale im dłużej z nimi siedziałam w samochodzie, tym bardziej komfortowa stawała się ta podróż.
- Słuchaj, jest taki Martin, ja Ci go sprzedam. - zaśmiała się, pokazując mi zdjęcie chłopaka. No jest sobie i co z tego? - jesteście swoimi kopiami, mówię Ci, pasujecie do siebie. Ale lubi patrzeć na cycki. - Po raz kolejny się roześmiała. - Dupę zresztą też.
- Priorytety trzeba w życiu ustalić. - Odparłam, pół żartem, pół serio. Zaintrygowała mnie jej wypowiedź i to, jak bardzo chciała nas ze sobą poznać. Chociaż wcale nie widziało mi się poznawanie kogokolwiek innego, skoro w mojej głowie był Salomon. "Martin", kurwa ja to mam szczęście do nietypowych imion.
Praktycznie pod koniec trasy śmieszyło nas już wszystko, a zwłaszcza samochód w rowie i komentarz "tu nie wolno parkować". Fakt, droga była niesamowicie śliska, a zakręty były gorsze niż te na Przegibku czy Salmopolu, ale wciąż do opanowania. Podstawiłam ich na parking i zgasiłam silnik, wiedząc, że jeszcze trochę posiedzimy.
Po jakiejś godzinie uznali, że jednak pora wychodzić i powoli zaczęli zbierać swoje rzeczy, równocześnie ustalając ze mną godzinę ich odbioru na następny dzień. Julka zamknęła bagażnik i pożegnała się ze mną, życząc mi szerokiej drogi i powodzenia z Salomonem, chociaż ona jest przeciwnego zdania niż ja.
Właściwie to miała racje, że pora odpuścić.
Droga powrotna była zdecydowanie dłuższa, między innymi przez kolejne dwa wypadki na trasie. Nie skupiałam się za bardzo na tym, czy jadę zgodnie z nawigacją. Cały czas zastanawiałam się, co ja tak właściwie robię i dlaczego tak niesamowicie mi zależy na tym, by to wszystko naprawić? Przez te dwa tygodnie zdążyłam zdecydowanie częściej poczuć ulgę i wziąć faktyczny oddech, niż przez ostatnie cztery lata. Serduszko wciąż bolało mnie niesamowicie i wciąż płakałam przez najmniejsze błahostki, a Salomon wcale nie pomagał w tym wszystkim - wieczorami dzwonił do mnie, całkiem pijany i przepraszał, że taki jest i że chce to naprawić, ale mnie nie kocha.
Dzień w dzień, gdy odbierałam telefon, nasze konwersacje toczyły się tak samo - żałuje że z tobą zerwałem, nie kocham cię, ale poszedłbym z tobą do łóżka.
Ta głupia gadka o seksie i tym, że żałuje zerwania, dawały mi namiastkę komfortu, którego tak bardzo mi brakowało. Wiedziałam, że jeśli miałoby się to równać z nieszczerym całusem, pozwoliłabym mu robić ze mną co chce. Robiłam to przecież tak długo, co teraz miało się zmienić?
Siedziałam na parkingu, na którym wczoraj pożegnałam się z Pawłem i Julką, i przeglądałam bezcelowo tiktoka, nawet nie czytając tego co było na filmikach.
Wreszcie ktoś pociągnął za klamkę; otworzyłam im drzwi i wysiadłam z samochodu, by się przywitać. Tym razem odstawiłam ich pod blok Pawła; rozliczyliśmy się za paliwo i właściwie to tyle. Nie spodziewałam się, że ta historia potoczy się jakoś dalej, no chyba że faktycznie będą chcieli się spotkać opowiedzieć o tym całym Mysiaku, czy jak mu tam.
Kolejne dni były do siebie dość podobne, jak w sumie od dłuższego czasu - wstać, spróbować nie przedawkować benzodiazepin, podjechać na tory, spędzić tam kilka godzin, pojechać do pracy i na stajnie, wrócić do domu i płakać. Ewentualnie porozmawiać z Oliwią.
Wieczorami chodziłam na spacer, w połowie drogi połykałam tabletkę, zapijałam ją liptonem i od razu odpalałam papierosa. W żabce zaczynało mi się kręcić w głowie, a na torach siedziałam kompletnie odrealniona i bazgroliłam coś w zeszycie.
Czasami wracałam sama, z dwoma piwami pod ręką, które potem mieszałam z tabletkami na spanie, czasami błagałam Miłosza, by odwiózł mnie do domu, bo chyba do niego nie wrócę. Czekałam na telefon od Mateusza. "Łośku, uszy do góry". Byłam bliska, by do niego napisać i poprosić, by przyjechał.
Bycie samemu w domu w tak skrajnych emocjach także nie należało do najprzyjemniejszych, choć z drugiej strony, wreszcie miałam chwilę spokoju od ciągłego wysłuchiwania jaka to ja nie jestem.
Pewnie mieli racje, nie potrafiłam się szanować. Nie potrafiłam znaleźć złotego środka tego ile daje, a ile dostaje i powiedzieć "nie", zwłaszcza w takim stanie emocjonalnym. Nagięłam fakty, że co noc zostaje u mnie Zuzia lub moja kuzynka. Z Zuzią ostatni raz spędziłam noc jakieś cztery lata temu, co skończyło się pijanym dzwonieniem po karetkę, bo ktoś za rzeką krzyczał pomocy. Przynajmniej tak to pamiętam.
Dziś, stukając się kieliszkiem wina i piwem, wspominałyśmy stare czasy i życzyłyśmy sobie, by być szczęśliwe. "I żeby wszystko się ułożyło", dodałam w głowie, odkładając butelkę i wymieniając ją na papierosa.
Kompletnie wyleciało mi z głowy, że byłam umówiona na odebranie kluczy od mojej sąsiadki; a zgodziłam się na papierosa z Pawłem, Julką i właśnie Martinem. Mając w głowie tylko i wyłącznie jego zdjęcie, spodziewałam się kogoś kto napluje mi w twarz za samo przyjście do nich i picie piwa bezalkoholowego.
Przychodząc na ławkę przy ścieżkach w Wapienicy, czułam, jak cała trzęsę się z nerwów. "Hej, wpadłam na chwilę, bo zaraz musze jechać po klucze i do was wrócę, o ile chcecie", brzmiało jak najbardziej denna wymówka, na jaką ktokolwiek mógł wpaść.
Boże, jestem najbardziej niezręcznym człowiekiem jakiego widział świat.
Siedzieli we trójkę na jednej z ławek, w sensie, Paweł i Julka siedzieli na chodniku, a Martin siedział na oparciu. Przynajmniej tak mi się wydawało, że to on.
- Wyglądasz, jakbyś miał mi spuścić wpierdol, gdybym odmówiła Ci papierosa. - uznałam, przyglądając mu się nieco bardziej. Miał fajne włosy, podobały mi się. Poza tym, gdybym zobaczyła go wieczorem na Wapienicy, przeszłabym na drugą stronę ulicy i zadzwoniła do kogoś, byleby czuć się bezpieczniej.
Był naprawdę miły, choć unikałam konwersacji z nim jak ognia, dopóki nie zaczął się temat gemsów. Zaproponowałam, że w jakiś dzień chętnie mu je zrobię, pod warunkiem, że pozwoli mi zrobić zdjęcia. Julka też zadeklarowała chęć przyozdobienia sobie zębów.
Telefon od mojej sąsiadki przerwał nam rozmowę, odeszłam kilka kroków i zdecydowanie przesłodzonym tonem poinformowałam kobietę, że przyjadę do niej za parę minut.
Niezręcznie "pożegnałam" się z trójką i wróciłam do samochodu, chcąc mieć jak najszybciej z głowy odebranie kluczy. Jeszcze bardziej głupio poczułam się, gdy Salomon już czekał pod moim domem z paczką papierosów w rękach.
Serce podeszło mi do gardła, gdy przytulił mnie jak gdyby nigdy nic i zapytał, czy chce z nim zapalić.
Wreszcie ktoś pociągnął za klamkę; otworzyłam im drzwi i wysiadłam z samochodu, by się przywitać. Tym razem odstawiłam ich pod blok Pawła; rozliczyliśmy się za paliwo i właściwie to tyle. Nie spodziewałam się, że ta historia potoczy się jakoś dalej, no chyba że faktycznie będą chcieli się spotkać opowiedzieć o tym całym Mysiaku, czy jak mu tam.
Kolejne dni były do siebie dość podobne, jak w sumie od dłuższego czasu - wstać, spróbować nie przedawkować benzodiazepin, podjechać na tory, spędzić tam kilka godzin, pojechać do pracy i na stajnie, wrócić do domu i płakać. Ewentualnie porozmawiać z Oliwią.
Wieczorami chodziłam na spacer, w połowie drogi połykałam tabletkę, zapijałam ją liptonem i od razu odpalałam papierosa. W żabce zaczynało mi się kręcić w głowie, a na torach siedziałam kompletnie odrealniona i bazgroliłam coś w zeszycie.
Czasami wracałam sama, z dwoma piwami pod ręką, które potem mieszałam z tabletkami na spanie, czasami błagałam Miłosza, by odwiózł mnie do domu, bo chyba do niego nie wrócę. Czekałam na telefon od Mateusza. "Łośku, uszy do góry". Byłam bliska, by do niego napisać i poprosić, by przyjechał.
Bycie samemu w domu w tak skrajnych emocjach także nie należało do najprzyjemniejszych, choć z drugiej strony, wreszcie miałam chwilę spokoju od ciągłego wysłuchiwania jaka to ja nie jestem.
Pewnie mieli racje, nie potrafiłam się szanować. Nie potrafiłam znaleźć złotego środka tego ile daje, a ile dostaje i powiedzieć "nie", zwłaszcza w takim stanie emocjonalnym. Nagięłam fakty, że co noc zostaje u mnie Zuzia lub moja kuzynka. Z Zuzią ostatni raz spędziłam noc jakieś cztery lata temu, co skończyło się pijanym dzwonieniem po karetkę, bo ktoś za rzeką krzyczał pomocy. Przynajmniej tak to pamiętam.
Dziś, stukając się kieliszkiem wina i piwem, wspominałyśmy stare czasy i życzyłyśmy sobie, by być szczęśliwe. "I żeby wszystko się ułożyło", dodałam w głowie, odkładając butelkę i wymieniając ją na papierosa.
Kompletnie wyleciało mi z głowy, że byłam umówiona na odebranie kluczy od mojej sąsiadki; a zgodziłam się na papierosa z Pawłem, Julką i właśnie Martinem. Mając w głowie tylko i wyłącznie jego zdjęcie, spodziewałam się kogoś kto napluje mi w twarz za samo przyjście do nich i picie piwa bezalkoholowego.
Przychodząc na ławkę przy ścieżkach w Wapienicy, czułam, jak cała trzęsę się z nerwów. "Hej, wpadłam na chwilę, bo zaraz musze jechać po klucze i do was wrócę, o ile chcecie", brzmiało jak najbardziej denna wymówka, na jaką ktokolwiek mógł wpaść.
Boże, jestem najbardziej niezręcznym człowiekiem jakiego widział świat.
Siedzieli we trójkę na jednej z ławek, w sensie, Paweł i Julka siedzieli na chodniku, a Martin siedział na oparciu. Przynajmniej tak mi się wydawało, że to on.
- Wyglądasz, jakbyś miał mi spuścić wpierdol, gdybym odmówiła Ci papierosa. - uznałam, przyglądając mu się nieco bardziej. Miał fajne włosy, podobały mi się. Poza tym, gdybym zobaczyła go wieczorem na Wapienicy, przeszłabym na drugą stronę ulicy i zadzwoniła do kogoś, byleby czuć się bezpieczniej.
Był naprawdę miły, choć unikałam konwersacji z nim jak ognia, dopóki nie zaczął się temat gemsów. Zaproponowałam, że w jakiś dzień chętnie mu je zrobię, pod warunkiem, że pozwoli mi zrobić zdjęcia. Julka też zadeklarowała chęć przyozdobienia sobie zębów.
Telefon od mojej sąsiadki przerwał nam rozmowę, odeszłam kilka kroków i zdecydowanie przesłodzonym tonem poinformowałam kobietę, że przyjadę do niej za parę minut.
Niezręcznie "pożegnałam" się z trójką i wróciłam do samochodu, chcąc mieć jak najszybciej z głowy odebranie kluczy. Jeszcze bardziej głupio poczułam się, gdy Salomon już czekał pod moim domem z paczką papierosów w rękach.
Serce podeszło mi do gardła, gdy przytulił mnie jak gdyby nigdy nic i zapytał, czy chce z nim zapalić.
- Wpierw klucze. - Wskazałam głową na sąsiadkę idącą właśnie z Bazylem - psem, który wyglądał jak klapnięty pudel i zmutowana owca. Szybko ustaliłam dokładne godziny wyjść z moim podopiecznym i podziękowałam za zaufanie, żegnając się i odwracając ponownie w kierunku Salomona.
Usiedliśmy przy stoliku, odpaliłam papierosa i spojrzałam na niego z oczekiwaniem. Serce biło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Cieszę się, że jesteśmy przyjaciółmi. - Zaczął poważnym tonem. - Naprawdę, w życiu nie było mi tak dobrze, jak teraz. Wychodze z Danielem na piwo, jestem ze Stefanem na sferze i jest tyle fajnych... - przerwał, jakby nie chcąc tego mówić na głos. Dobrze wiedziałam, że chodzi o dziewczyny.
- To dobrze, że jest ci lepiej. - Nie miałam odwagi spojrzeć w jego kierunku, zwłaszcza, że do oczu podchodziły mi łzy. - Ja sobie radzę, chyba pojadę w Bieszczady.
Rozmowa kompletnie nam się nie kleiła, więc po dopaleniu papierosów pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w swoich kierunkach.
Gasząc silnik w renault, pozwoliłam sobie na łzy. Kurwa, było mi tak głupio wracać tam zapłakaną, ale naprawdę nie chciałam wracać do domu i płakać po raz kolejny w poduszkę.
Usiedliśmy przy stoliku, odpaliłam papierosa i spojrzałam na niego z oczekiwaniem. Serce biło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Cieszę się, że jesteśmy przyjaciółmi. - Zaczął poważnym tonem. - Naprawdę, w życiu nie było mi tak dobrze, jak teraz. Wychodze z Danielem na piwo, jestem ze Stefanem na sferze i jest tyle fajnych... - przerwał, jakby nie chcąc tego mówić na głos. Dobrze wiedziałam, że chodzi o dziewczyny.
- To dobrze, że jest ci lepiej. - Nie miałam odwagi spojrzeć w jego kierunku, zwłaszcza, że do oczu podchodziły mi łzy. - Ja sobie radzę, chyba pojadę w Bieszczady.
Rozmowa kompletnie nam się nie kleiła, więc po dopaleniu papierosów pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w swoich kierunkach.
Gasząc silnik w renault, pozwoliłam sobie na łzy. Kurwa, było mi tak głupio wracać tam zapłakaną, ale naprawdę nie chciałam wracać do domu i płakać po raz kolejny w poduszkę.
Przyzwyczaiłam się, że Julka i Paweł za każdym razem są z Martinem i tak właściwie, to nie był już aż tak straszny. Wciąż sprawiał, że czułam się przy nim dziwnie niepewna, ale nie powiedziałabym, że boje się go aż tak bardzo.
Aktualnie najbardziej bałam się operacji, która czekała mnie już jutro. Spotkałam się z Salomonem na chwilę, w o ironio, naszą niedoszłą rocznicę.
Minęły dwa miesiące od dopełnienia formalności i powoli było mi prościej. Zaczynałam dostrzegać jak bardzo nie taka była ta relacja, a to, jak skrajne emocje spowodowało we mnie spotkanie z nim, tylko mnie utwierdziło w tych przekonaniach.
Tak właściwie, to do dziś pozwalałam sobie na przeżywanie tego i robienie sobie nadziei, że jeszcze nam się ułoży.
Niespecjalnie pamiętam konwersację na manhattanie, poza tym, że naprawdę czułam się jak skrzywdzone dziecko. Bardzo się bałam i bardzo, bardzo bolało mnie, że "jest mi lepiej bez ciebie" było prawdą.
Z zabiegu i pierwszego dnia pamiętam bardzo niewiele, poza irytującymi serialami i narzekaniem na snapchacie właśnie temu strasznemu Martinowi, że znowu leci ukryta prawda i nie przepadam za moją sąsiadką na sali.
Na następny dzień czułam się nieco lepiej, choć nie podobała mi się wizja wyciągania tych cholernych tamponów z nosa. Nie podobało mi się też, że czekałam na powiadomienie od Martina.
Po prostu dobrze mi się z nim pisze, tłumaczyłam sobie, dobrze wiedząc, że to nieprawda. Naprawdę go polubiłam.
Kolejne dni, już po powrocie do domu, nie były zbyt ciekawe - większość dnia przesypiałam, ewentualnie schodziłam na dół pogadać z mamą, czy też siadałam do komputera i grałam w przeglądarkowe koniki, które były chyba jedną z nudniejszych gier, ale czas mijał przy nich szybciej.
Odwiedziła mnie też Zuzia z Miłoszem, a dzień po nich wpadł Paweł z Julką i wreszcie opowiedzieli mi historie o krzyżach w lesie. Szczerze, brzmiała jak wyrwana z jakiegoś popierdolonego horroru, a nie jak historia, którą przeżyli ludzie siedzący naprzeciwko mnie.
Lubiłam ich, naprawdę. Liczyłam, że zostaną w moim życiu na dłużej. Byli takimi promyczkami słońca, gdzie się nie pojawiali, uśmiech sam wskakiwał na twarz. Potrafili wszystko obrócić w żart, bądź znaleźć pozytywną stronę medalu.
Nawet to, że mogłam zacząć wychodzić z domu po wyciągnięciu szwów było bardziej ekscytujące, bo czekałam na spotkanie z nimi.
Przyszło szybciej, niż się spodziewałam, i to z inicjatywy Martina. Ekscytowałam się jak głupia możliwością spotkania się w ich gronie i tylko czekałam na to, aż będę mogła wsiąść w samochód i pojechać po Julkę; nieco bardziej stresowało mnie zgarnięcie Martina.
Naprawdę, ten człowiek pojawił się w moim życiu i sprawił że czułam się niepewnie w najprostszych czynnościach.
Co Ty ze mną zrobiłeś? Przeszło mi przez myśl, gdy poprawiałam jeden z kryształków na jego zębie, tak, by był prosto. Trzymając rękę na jego piersi i utwardzając "dzieło", poczułam, jak jego serce bije szybciej, niż wcześniej. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na swojej pracy, chcąc za wszelką cenę uniknąć patrzenia mu w oczy.
Mimo, że były cholernie ładne.
Co Ty ze mną robisz?
Wyjścia w nocy nie były nowością dla rodziców; zdążyli się z tym pogodzić już jakiś czas temu. Poinformowałam mamę, że wracam na noc i powinnam wrócić jakoś do dwóch godzin, o ile nie wcześniej. Kompletnie nie miałam ochoty wychodzić z domu, a zwłaszcza siedzieć u Martina w domu, skoro cała trójka będzie pijana, a ja nie będę kompletnie w temacie, skoro wbijam się tam już dużo po ustalonym czasie spotkania.
Mimo to, przyjechałam do nich i nim wysiadłam z samochodu, spróbowałam nastawić się jak najbardziej pozytywnie. Zauważyłam, że nie tylko czuje się "niepewnie" przy Martinie, ale też czuje jakąś głupią, dziecięcą ekscytacje, nawet kiedy przez przypadek mnie dotknie.
Chyba przepadłam.
Wyszłam na taras zapalić z Julką i zostać dość brutalnie uświadomiona, że się sobie podobamy. Wciąż próbowałam to zanegować, wytłumaczyć sobie, że to po prostu ekscytacja nową osobą w życiu, a nie zauroczenie, ale Julka miała racje.
Drzwi otworzyły się - Paweł przeszedł obok stolika i usiadł na wolnym siedzeniu, a gospodarz stanął nade mną i złapał mnie wzrokiem, dosłownie na sekundę.
Ta jedna, głupia sekunda wystarczyła, żeby serce zrobiło mi fikołka i obudziło motylki w brzuchu. Uciekłam od niego wzrokiem najszybciej jak się dało, modląc się, by ciemność uratowała mnie od widocznie rozpalonych policzków i dalszego spoglądania na Martina.
Wróciliśmy do salonu, gdzie rozsiedliśmy się na kanapie i fotelach; Julka siedziała po mojej lewej, obok mnie usiadł Martin. Zostałam również wykorzystana jako fotel przez jego psa - Tosie, średnich rozmiarów kundelka z ewidentną domieszką hieny. Chcąc przyjąć wygodniejszą pozycje, mając na sobie jakieś siedem, może osiem kilo psiej masy, usiadłam po turecku i położyłam kolano na nodze Martina.
Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi dreszcz; wciągnęłam szybciej powietrze i udałam, że właściwie to nic takiego się nie dzieje i wcale nie piszczę w środku.
Z półtoragodzinnej wizyty, zrobiło się prawie sześć godzin.
Aktualnie najbardziej bałam się operacji, która czekała mnie już jutro. Spotkałam się z Salomonem na chwilę, w o ironio, naszą niedoszłą rocznicę.
Minęły dwa miesiące od dopełnienia formalności i powoli było mi prościej. Zaczynałam dostrzegać jak bardzo nie taka była ta relacja, a to, jak skrajne emocje spowodowało we mnie spotkanie z nim, tylko mnie utwierdziło w tych przekonaniach.
Tak właściwie, to do dziś pozwalałam sobie na przeżywanie tego i robienie sobie nadziei, że jeszcze nam się ułoży.
Niespecjalnie pamiętam konwersację na manhattanie, poza tym, że naprawdę czułam się jak skrzywdzone dziecko. Bardzo się bałam i bardzo, bardzo bolało mnie, że "jest mi lepiej bez ciebie" było prawdą.
Z zabiegu i pierwszego dnia pamiętam bardzo niewiele, poza irytującymi serialami i narzekaniem na snapchacie właśnie temu strasznemu Martinowi, że znowu leci ukryta prawda i nie przepadam za moją sąsiadką na sali.
Na następny dzień czułam się nieco lepiej, choć nie podobała mi się wizja wyciągania tych cholernych tamponów z nosa. Nie podobało mi się też, że czekałam na powiadomienie od Martina.
Po prostu dobrze mi się z nim pisze, tłumaczyłam sobie, dobrze wiedząc, że to nieprawda. Naprawdę go polubiłam.
Kolejne dni, już po powrocie do domu, nie były zbyt ciekawe - większość dnia przesypiałam, ewentualnie schodziłam na dół pogadać z mamą, czy też siadałam do komputera i grałam w przeglądarkowe koniki, które były chyba jedną z nudniejszych gier, ale czas mijał przy nich szybciej.
Odwiedziła mnie też Zuzia z Miłoszem, a dzień po nich wpadł Paweł z Julką i wreszcie opowiedzieli mi historie o krzyżach w lesie. Szczerze, brzmiała jak wyrwana z jakiegoś popierdolonego horroru, a nie jak historia, którą przeżyli ludzie siedzący naprzeciwko mnie.
Lubiłam ich, naprawdę. Liczyłam, że zostaną w moim życiu na dłużej. Byli takimi promyczkami słońca, gdzie się nie pojawiali, uśmiech sam wskakiwał na twarz. Potrafili wszystko obrócić w żart, bądź znaleźć pozytywną stronę medalu.
Nawet to, że mogłam zacząć wychodzić z domu po wyciągnięciu szwów było bardziej ekscytujące, bo czekałam na spotkanie z nimi.
Przyszło szybciej, niż się spodziewałam, i to z inicjatywy Martina. Ekscytowałam się jak głupia możliwością spotkania się w ich gronie i tylko czekałam na to, aż będę mogła wsiąść w samochód i pojechać po Julkę; nieco bardziej stresowało mnie zgarnięcie Martina.
Naprawdę, ten człowiek pojawił się w moim życiu i sprawił że czułam się niepewnie w najprostszych czynnościach.
Co Ty ze mną zrobiłeś? Przeszło mi przez myśl, gdy poprawiałam jeden z kryształków na jego zębie, tak, by był prosto. Trzymając rękę na jego piersi i utwardzając "dzieło", poczułam, jak jego serce bije szybciej, niż wcześniej. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na swojej pracy, chcąc za wszelką cenę uniknąć patrzenia mu w oczy.
Mimo, że były cholernie ładne.
Co Ty ze mną robisz?
Wyjścia w nocy nie były nowością dla rodziców; zdążyli się z tym pogodzić już jakiś czas temu. Poinformowałam mamę, że wracam na noc i powinnam wrócić jakoś do dwóch godzin, o ile nie wcześniej. Kompletnie nie miałam ochoty wychodzić z domu, a zwłaszcza siedzieć u Martina w domu, skoro cała trójka będzie pijana, a ja nie będę kompletnie w temacie, skoro wbijam się tam już dużo po ustalonym czasie spotkania.
Mimo to, przyjechałam do nich i nim wysiadłam z samochodu, spróbowałam nastawić się jak najbardziej pozytywnie. Zauważyłam, że nie tylko czuje się "niepewnie" przy Martinie, ale też czuje jakąś głupią, dziecięcą ekscytacje, nawet kiedy przez przypadek mnie dotknie.
Chyba przepadłam.
Wyszłam na taras zapalić z Julką i zostać dość brutalnie uświadomiona, że się sobie podobamy. Wciąż próbowałam to zanegować, wytłumaczyć sobie, że to po prostu ekscytacja nową osobą w życiu, a nie zauroczenie, ale Julka miała racje.
Drzwi otworzyły się - Paweł przeszedł obok stolika i usiadł na wolnym siedzeniu, a gospodarz stanął nade mną i złapał mnie wzrokiem, dosłownie na sekundę.
Ta jedna, głupia sekunda wystarczyła, żeby serce zrobiło mi fikołka i obudziło motylki w brzuchu. Uciekłam od niego wzrokiem najszybciej jak się dało, modląc się, by ciemność uratowała mnie od widocznie rozpalonych policzków i dalszego spoglądania na Martina.
Wróciliśmy do salonu, gdzie rozsiedliśmy się na kanapie i fotelach; Julka siedziała po mojej lewej, obok mnie usiadł Martin. Zostałam również wykorzystana jako fotel przez jego psa - Tosie, średnich rozmiarów kundelka z ewidentną domieszką hieny. Chcąc przyjąć wygodniejszą pozycje, mając na sobie jakieś siedem, może osiem kilo psiej masy, usiadłam po turecku i położyłam kolano na nodze Martina.
Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi dreszcz; wciągnęłam szybciej powietrze i udałam, że właściwie to nic takiego się nie dzieje i wcale nie piszczę w środku.
Z półtoragodzinnej wizyty, zrobiło się prawie sześć godzin.
Jakoś tak wyszło, że od tamtego spotkania zaczęliśmy ze sobą pisać z Martinem; robiłam mu za wirtualne wsparcie w pracy - graliśmy w pytania i poznawaliśmy się z każdej możliwej strony. Nawet będąc na treningu złapałam się, że czekam na znajomą wibracje telefonu na moim udzie i co przerwę sprawdzałam, czy przypadkiem nie napisał.
- Ostatni raz to przejedziemy i kończymy. - Trenerka zwróciła moją uwagę, schowałam telefon do kieszeni i spróbowałam choć trochę skupić się na ćwiczeniu, które aktualnie robiłyśmy, choć głowę zaprzątały mi myśli, jakie pytanie zadać Martinowi następne i dlaczego on tak na mnie działa?
Prowadząc Fidela do boksu, odpisywałam chłopakowi i uśmiechałam się do telefonu jak głupia. Nie wiedziałam, że ktokolwiek może obudzić we mnie takie uczucia. Umówiliśmy się także na spotkanie w najbliższym czasie, które sprawiało, że jeszcze bardziej chciało mi się uśmiechać.
Spędziłam ponad godzinę, próbując zapleść dwa malutkie warkoczyki i zająć swoje myśli czymkolwiek, byleby nie umierać ze stresu przed spotkaniem z Martinem. Oczywiście szło mi to bardzo, bardzo źle, ale próbowałam sprawiać pozory.
Do spotkania została jeszcze niecała godzina, ale nie potrafiłam usiedzieć już w jednym miejscu. Kilka razy sprawdziłam, czy na pewno włosy układają mi się dobrze i czy nie starłam sobie przypadkiem szminki paląc, dwa razy przecierałam okulary, byleby wyglądały na czyste i wyklinałam się w duchu, że nie umyłam butów.
Odpaliłam Ibizę i spróbowałam uspokoić płytki oddech; dlaczego Ty to ze mną robisz? Byłam świadoma, że on także ekscytuje się pisząc ze mną i uśmiecha się tak samo bardzo jak ja. Nie potrafię w to uwierzyć.
Zaparkowałam na swoim ulubionym miejscu i spojrzałam na telefon, czy przypadkiem nie ma mojego ulubionego powiadomienia. Z lekkim rozczarowaniem schowałam go z powrotem do kieszeni, gdy nie zobaczyłam tam nic innego poza plakietką z tiktoka, że ktoś polubił filmik który podałam dalej.
Wpierw usiadłam na torach, po drugiej stronie niż zawsze, bacznie obserwując pijanego mężczyznę który rozmawiał z kimś przez telefon.
Muszę się tam jakoś dostać, tamtędy schodzi się na rury. Cały czas zerkałam na niego, czy przypadkiem nie zbliża się za bardzo w moim kierunku.
Zawiał chłodny wiatr, więc zarzuciłam kaptur na głowę, układając go tak, by nie zasłaniał mi widoku po prawej stronie.
Wreszcie, po jakichś piętnastu minutach dziwnej rozmowy, pijaczek udał się w tylko sobie znanym kierunku, zataczając się i potykając o belki.
Wstałam i otrzepałam spodnie, modląc się, by schodząc na rury nie być ostatnią ciamajdą i nie spaść na dół. Znalazłam całkiem wygodne miejsce i ułożyłam się na nim, czekając na Martina.
Tory zawsze wydawały z siebie przyjemny, choć specyficzny dźwięk, gdy ktoś po nich chodził. Podniosłam wzrok, by zobaczyć wyczekiwaną przeze mnie osobę. W głowie pojawiło mi się nagle miliard myśli, zwłaszcza takich, że rozmowa nie będzie nam się kleić. Szczerze, nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale nawet nie wiem kiedy zaczęło robić się ciemno.
I nie mam pojęcia jak to się stało, że byliśmy w siebie wtuleni.
Pierwszy raz czułam się tak bezpiecznie w czyichś ramionach i nic nie szumiało mi w głowie. Mimo, że powodował, że czułam się jak zakochana dwunastolatka w swoim idolu, był bezpieczny. To chyba najlepsze określenie na jego osobę. Bezpieczny. Taka przytulanka, miś, do którego tulisz się jak masz koszmary i chcesz czuć jego ciepło przez cały czas. Taki właśnie był.
Deszcz zaczął padać jeszcze bardziej, a nam wcale nie spieszyło się do domów, więc zdecydowaliśmy, że przeniesiemy się do samochodu. Zabrałam go na mostek w Rybarzowicach, nie mając ciekawszego miejsca w głowie.
Miałam tylko nadzieję, że nie odwidzi mu się w połowie drogi.
Pierwszy raz czując jego rękę na moim udzie, myślałam że wyjdę z siebie i stanę obok, albo wjadę w barierki z nieuwagi.
- Japierdole, jak Ty na mnie reagujesz - zaśmiał się. Człowieku, Ty się nawet cudownie śmiejesz. Dotykaj mnie tak częściej.
Pierwszy raz ktoś dotknął mnie w ten sposób bez zwierzęcej rządy. Po prostu chciał mnie dotknąć, sprawdzić jak reaguje i wybadać teren. On sam chyba też badał swoją reakcje, choć nie miałam pewności.
Zaparkowałam samochód na samej górze mostku i odsunęłam fotel, równocześnie gasząc światła. Zostawiłam zapłon, by grała muzyka i samochód cały czas się grzał, choć ja czułam jak całe moje policzki zaraz spłoną.
Właściwie od słowa do słowa coraz bardziej upewniałam się w tej jakże irracjonalnej myśli, że jestem nim zauroczona w każdej możliwej postaci. Nawet nie zdążyłam pomyśleć o tym co robię, gdy moja głowa znalazła się na jego udach; hamulec ręczny wbijał mi się w plecy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Co jakiś czas droczył się ze mną, delikatnie przymuszając mnie do spojrzenia mu w oczy i uśmiechał się za każdym razem, gdy uciekałam od niego wzrokiem.
Przeleżałam tak jakieś pół godziny, nim się zamieniliśmy. Teraz to on leżał na mnie, a ja gładziłam go po włosach jedną ręką, a drugą trzymałam na jego klatce piersiowej.
Tematy właściwie nam się nie kończyły, choć teraz nie jestem w stanie przytoczyć ani jednego. W pewnym momencie porównywaliśmy nasze dłonie; moje były zdecydowanie mniejsze od jego. Wykorzystał ten moment, by zacząć bardzo, bardzo delikatnie, wręcz z uwielbieniem, jeździć palcami po mojej dłoni, na sekundę wplatając swoje palce między moje. Za każdym razem, gdy to robił, motylki dawały o sobie znać a ja traciłam umiejętność sensownego oddychania.
Wreszcie faktycznie splótł nasze palce ze sobą i poczułam jak całe napięcie ze mnie schodzi; tak, jakby to było lekiem na całe zło.
Błagam, nie chce żeby ten dzień się kończył. Zostańmy tak, albo pojedźmy stąd w cholerę. Nie chcę czuć nic innego, tylko to.
Po powrocie do domu w głowie powtarzałam cały dzień i uśmiechałam się jak głupia na samą myśl, że on chyba faktycznie czuje się tak samo jak ja.
Martin.
W sumie ma ładne imię. I bardzo, bardzo ładne oczy. Nigdy nie myślałam, że niebieskie oczy mogą być tak ładne. Zawsze czytałam o nich, że są jak morze, albo niebo latem, czy też inne temu podobne epitety.
Nie wiedziałam, że kiedykolwiek zabraknie mi słów, by opisać jakie są czyjeś oczy. Przecież mogą być jak kubek ciepłego kakao po całym dniu na stoku narciarskim, albo jak spacer po lesie jesienią, czy też jak ten jeden, najładniejszy listek na drzewie, które dopiero wyrasta i jeszcze nie jest wcale takie duże, jak te wszystkie naokoło.
Jego oczy kojarzyły mi się z chłodnym filtrem na filmach; tym który ma sprawić że scena jest jeszcze bardziej smutna, niż w rzeczywistości. Chociaż paradoksalnie, to, jak na mnie patrzył, było kompletnym przeciwieństwem chłodu. Były ciepłe, delikatne i przypominały mi trochę kolory zimowego nieba, chwilę przed pierwszym śniegiem. Wtedy, gdy spadają na Ciebie takie grube, puchate płatki i na moment życie wydaje się być kompletnie inne, niż jest w rzeczywistości. I zawsze jak na mnie patrzył, jego źrenice zajmowały praktycznie całą powierzchnię, a tęczówka było ledwo widoczna.
Martin.
Cholera, czy ja naprawdę jestem aż tak zauroczona, że myślę o nim przed snem?
Pisaliśmy ze sobą bez przerwy i jakiekolwiek bariery przestawały istnieć; nie żałuję żadnej rzeczy, która się między nami wydarzyła, ale raz jeden odłożyłam telefon z westchnięciem.
Siedziałam na łóżku i po raz kolejny czytałam wiadomość o tym, jak bardzo podoba mu się moje ciało.
- Proszę, nie bądź taki. - Wypuściłam dym z ust, próbując uspokoić myśli, które zdecydowanie nie pomagały mi w racjonalnym podejściu do tej relacji.
Czy on naprawdę tak bardzo by się starał wzbudzić moje zaufanie, tylko po to, by mnie wykorzystać? Przelecieć i zostawić? Zobaczyć co chciał i nara?
Bardzo w to wątpiłam, choć nauczona "miłością", wiedziałam, że wszystko może być możliwe. Wysłałam mu filmik, jak siedzę na łóżku i macham do niego uśmiechnięta, równocześnie podkreślając swoją figurę obcisłą termą, którą akurat miałam założoną na siebie.
Tak samo jak jego, jarało mnie to, o czym rozmawiamy, ale chciałam znać jego ulubiony kolor. I to, czy wiąże sznurówki w butach, albo czy robi kokardki na bluzach. Nie chciałam tylko wiedzieć o ulubionej pozycji w łóżku, choć interesowało mnie to prawie tak samo.
Kurwa Martin, proszę, nie bądź taki. Przeleciało mi przez głowę po raz kolejny, gdy myśli o tej relacji opierającej się tylko na fizycznym pożądaniu wzięły górę.
Położyłam się na łóżku i czekałam na wiadomość od niego, licząc, że konwersacja przejdzie na inne tory.
Spotkanie się z Julką pod wieczór wzbudziło we mnie równocześnie jeszcze większy lęk i dało zdecydowanie więcej komfortu, niż się nastawiałam.
Może faktycznie zakomunikowanie mu tego nie będzie musiało skończyć się ostrzejszą wymianą zdań? może po prostu zrozumie i zmieni swoje zachowanie?
Ku mojemu zaskoczeniu - Martin naprawdę wziął sobie do serca to wszystko, co się stało, co usłyszał od Julki i trochę też ode mnie.
- Ostatni raz to przejedziemy i kończymy. - Trenerka zwróciła moją uwagę, schowałam telefon do kieszeni i spróbowałam choć trochę skupić się na ćwiczeniu, które aktualnie robiłyśmy, choć głowę zaprzątały mi myśli, jakie pytanie zadać Martinowi następne i dlaczego on tak na mnie działa?
Prowadząc Fidela do boksu, odpisywałam chłopakowi i uśmiechałam się do telefonu jak głupia. Nie wiedziałam, że ktokolwiek może obudzić we mnie takie uczucia. Umówiliśmy się także na spotkanie w najbliższym czasie, które sprawiało, że jeszcze bardziej chciało mi się uśmiechać.
Spędziłam ponad godzinę, próbując zapleść dwa malutkie warkoczyki i zająć swoje myśli czymkolwiek, byleby nie umierać ze stresu przed spotkaniem z Martinem. Oczywiście szło mi to bardzo, bardzo źle, ale próbowałam sprawiać pozory.
Do spotkania została jeszcze niecała godzina, ale nie potrafiłam usiedzieć już w jednym miejscu. Kilka razy sprawdziłam, czy na pewno włosy układają mi się dobrze i czy nie starłam sobie przypadkiem szminki paląc, dwa razy przecierałam okulary, byleby wyglądały na czyste i wyklinałam się w duchu, że nie umyłam butów.
Odpaliłam Ibizę i spróbowałam uspokoić płytki oddech; dlaczego Ty to ze mną robisz? Byłam świadoma, że on także ekscytuje się pisząc ze mną i uśmiecha się tak samo bardzo jak ja. Nie potrafię w to uwierzyć.
Zaparkowałam na swoim ulubionym miejscu i spojrzałam na telefon, czy przypadkiem nie ma mojego ulubionego powiadomienia. Z lekkim rozczarowaniem schowałam go z powrotem do kieszeni, gdy nie zobaczyłam tam nic innego poza plakietką z tiktoka, że ktoś polubił filmik który podałam dalej.
Wpierw usiadłam na torach, po drugiej stronie niż zawsze, bacznie obserwując pijanego mężczyznę który rozmawiał z kimś przez telefon.
Muszę się tam jakoś dostać, tamtędy schodzi się na rury. Cały czas zerkałam na niego, czy przypadkiem nie zbliża się za bardzo w moim kierunku.
Zawiał chłodny wiatr, więc zarzuciłam kaptur na głowę, układając go tak, by nie zasłaniał mi widoku po prawej stronie.
Wreszcie, po jakichś piętnastu minutach dziwnej rozmowy, pijaczek udał się w tylko sobie znanym kierunku, zataczając się i potykając o belki.
Wstałam i otrzepałam spodnie, modląc się, by schodząc na rury nie być ostatnią ciamajdą i nie spaść na dół. Znalazłam całkiem wygodne miejsce i ułożyłam się na nim, czekając na Martina.
Tory zawsze wydawały z siebie przyjemny, choć specyficzny dźwięk, gdy ktoś po nich chodził. Podniosłam wzrok, by zobaczyć wyczekiwaną przeze mnie osobę. W głowie pojawiło mi się nagle miliard myśli, zwłaszcza takich, że rozmowa nie będzie nam się kleić. Szczerze, nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale nawet nie wiem kiedy zaczęło robić się ciemno.
I nie mam pojęcia jak to się stało, że byliśmy w siebie wtuleni.
Pierwszy raz czułam się tak bezpiecznie w czyichś ramionach i nic nie szumiało mi w głowie. Mimo, że powodował, że czułam się jak zakochana dwunastolatka w swoim idolu, był bezpieczny. To chyba najlepsze określenie na jego osobę. Bezpieczny. Taka przytulanka, miś, do którego tulisz się jak masz koszmary i chcesz czuć jego ciepło przez cały czas. Taki właśnie był.
Deszcz zaczął padać jeszcze bardziej, a nam wcale nie spieszyło się do domów, więc zdecydowaliśmy, że przeniesiemy się do samochodu. Zabrałam go na mostek w Rybarzowicach, nie mając ciekawszego miejsca w głowie.
Miałam tylko nadzieję, że nie odwidzi mu się w połowie drogi.
Pierwszy raz czując jego rękę na moim udzie, myślałam że wyjdę z siebie i stanę obok, albo wjadę w barierki z nieuwagi.
- Japierdole, jak Ty na mnie reagujesz - zaśmiał się. Człowieku, Ty się nawet cudownie śmiejesz. Dotykaj mnie tak częściej.
Pierwszy raz ktoś dotknął mnie w ten sposób bez zwierzęcej rządy. Po prostu chciał mnie dotknąć, sprawdzić jak reaguje i wybadać teren. On sam chyba też badał swoją reakcje, choć nie miałam pewności.
Zaparkowałam samochód na samej górze mostku i odsunęłam fotel, równocześnie gasząc światła. Zostawiłam zapłon, by grała muzyka i samochód cały czas się grzał, choć ja czułam jak całe moje policzki zaraz spłoną.
Właściwie od słowa do słowa coraz bardziej upewniałam się w tej jakże irracjonalnej myśli, że jestem nim zauroczona w każdej możliwej postaci. Nawet nie zdążyłam pomyśleć o tym co robię, gdy moja głowa znalazła się na jego udach; hamulec ręczny wbijał mi się w plecy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Co jakiś czas droczył się ze mną, delikatnie przymuszając mnie do spojrzenia mu w oczy i uśmiechał się za każdym razem, gdy uciekałam od niego wzrokiem.
Przeleżałam tak jakieś pół godziny, nim się zamieniliśmy. Teraz to on leżał na mnie, a ja gładziłam go po włosach jedną ręką, a drugą trzymałam na jego klatce piersiowej.
Tematy właściwie nam się nie kończyły, choć teraz nie jestem w stanie przytoczyć ani jednego. W pewnym momencie porównywaliśmy nasze dłonie; moje były zdecydowanie mniejsze od jego. Wykorzystał ten moment, by zacząć bardzo, bardzo delikatnie, wręcz z uwielbieniem, jeździć palcami po mojej dłoni, na sekundę wplatając swoje palce między moje. Za każdym razem, gdy to robił, motylki dawały o sobie znać a ja traciłam umiejętność sensownego oddychania.
Wreszcie faktycznie splótł nasze palce ze sobą i poczułam jak całe napięcie ze mnie schodzi; tak, jakby to było lekiem na całe zło.
Błagam, nie chce żeby ten dzień się kończył. Zostańmy tak, albo pojedźmy stąd w cholerę. Nie chcę czuć nic innego, tylko to.
Po powrocie do domu w głowie powtarzałam cały dzień i uśmiechałam się jak głupia na samą myśl, że on chyba faktycznie czuje się tak samo jak ja.
Martin.
W sumie ma ładne imię. I bardzo, bardzo ładne oczy. Nigdy nie myślałam, że niebieskie oczy mogą być tak ładne. Zawsze czytałam o nich, że są jak morze, albo niebo latem, czy też inne temu podobne epitety.
Nie wiedziałam, że kiedykolwiek zabraknie mi słów, by opisać jakie są czyjeś oczy. Przecież mogą być jak kubek ciepłego kakao po całym dniu na stoku narciarskim, albo jak spacer po lesie jesienią, czy też jak ten jeden, najładniejszy listek na drzewie, które dopiero wyrasta i jeszcze nie jest wcale takie duże, jak te wszystkie naokoło.
Jego oczy kojarzyły mi się z chłodnym filtrem na filmach; tym który ma sprawić że scena jest jeszcze bardziej smutna, niż w rzeczywistości. Chociaż paradoksalnie, to, jak na mnie patrzył, było kompletnym przeciwieństwem chłodu. Były ciepłe, delikatne i przypominały mi trochę kolory zimowego nieba, chwilę przed pierwszym śniegiem. Wtedy, gdy spadają na Ciebie takie grube, puchate płatki i na moment życie wydaje się być kompletnie inne, niż jest w rzeczywistości. I zawsze jak na mnie patrzył, jego źrenice zajmowały praktycznie całą powierzchnię, a tęczówka było ledwo widoczna.
Martin.
Cholera, czy ja naprawdę jestem aż tak zauroczona, że myślę o nim przed snem?
Pisaliśmy ze sobą bez przerwy i jakiekolwiek bariery przestawały istnieć; nie żałuję żadnej rzeczy, która się między nami wydarzyła, ale raz jeden odłożyłam telefon z westchnięciem.
Siedziałam na łóżku i po raz kolejny czytałam wiadomość o tym, jak bardzo podoba mu się moje ciało.
- Proszę, nie bądź taki. - Wypuściłam dym z ust, próbując uspokoić myśli, które zdecydowanie nie pomagały mi w racjonalnym podejściu do tej relacji.
Czy on naprawdę tak bardzo by się starał wzbudzić moje zaufanie, tylko po to, by mnie wykorzystać? Przelecieć i zostawić? Zobaczyć co chciał i nara?
Bardzo w to wątpiłam, choć nauczona "miłością", wiedziałam, że wszystko może być możliwe. Wysłałam mu filmik, jak siedzę na łóżku i macham do niego uśmiechnięta, równocześnie podkreślając swoją figurę obcisłą termą, którą akurat miałam założoną na siebie.
Tak samo jak jego, jarało mnie to, o czym rozmawiamy, ale chciałam znać jego ulubiony kolor. I to, czy wiąże sznurówki w butach, albo czy robi kokardki na bluzach. Nie chciałam tylko wiedzieć o ulubionej pozycji w łóżku, choć interesowało mnie to prawie tak samo.
Kurwa Martin, proszę, nie bądź taki. Przeleciało mi przez głowę po raz kolejny, gdy myśli o tej relacji opierającej się tylko na fizycznym pożądaniu wzięły górę.
Położyłam się na łóżku i czekałam na wiadomość od niego, licząc, że konwersacja przejdzie na inne tory.
Spotkanie się z Julką pod wieczór wzbudziło we mnie równocześnie jeszcze większy lęk i dało zdecydowanie więcej komfortu, niż się nastawiałam.
Może faktycznie zakomunikowanie mu tego nie będzie musiało skończyć się ostrzejszą wymianą zdań? może po prostu zrozumie i zmieni swoje zachowanie?
Ku mojemu zaskoczeniu - Martin naprawdę wziął sobie do serca to wszystko, co się stało, co usłyszał od Julki i trochę też ode mnie.
Zaspałam na trening. Za żadne skarby nie chciałam przestać się z nim przytulać. Pierwszy raz faktycznie spędzenie nocy z mężczyzną w jednym łóżku było po prostu spędzeniem nocy. I przytulaniem się, niczym więcej. Nie musiałam odwracać się plecami i zagryzać zębów, bo czułam się jak najtańsza dziwka, nie musiałam tłumaczyć sobie, że tak to wygląda w każdej relacji, że przecież jego obecność wystarczy. Mogłam zasnąć i obudzić się obok Martina, nie bojąc się o nic. Bez jakichkolwiek wyrzutów, strachu czy myśli, że zostanę odstawiona w kąt, bo nie dostał tego, czego chciał.
- Uwielbiam Cię, ale muszę jechać na trening. - Wtuliłam się jeszcze mocniej w niego, chcąc naładować bateryjki. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy, że za "uwielbiam cię", kryję się coś więcej. Mimo, że powiedział mi, że mnie kocha już jakiś czas temu, wciąż czekaliśmy na ten odpowiedni moment, by faktycznie to powiedzieć.
Wiedziałam, że ja też odwzajemniam to uczucie, chociaż bardzo się go bałam. Nie chciałam znowu przeżywać takiego samego bólu.
Niechętnie wyszłam z łóżka i ubrałam się w to, w czym byłam wczoraj. Odprowadził mnie pod drzwi i przytulił, życząc powodzenia i każąc na siebie uważać. Pokiwałam głową i wpakowałam się do auta, jak najszybciej wyjeżdżając na główną ulicę. Napisałam do Kasi, że spóźnię się kilka minut i możemy skrócić trening o moje spóźnienie.
Fidel bogu dzięki był czysty, chociaż nie był skłonny do współpracy z zakładaniem ogłowia. Westchnęłam, wracając myślami do poranka. Może to moje urojenia, ale wydawało mi się, że wzrok Fidela złagodniał. Odpuścił walkę ze mną i machanie głową, pozwalając mi założyć mu ogłowie i pospiesznie zapiąć pozostałe paski.
Wsiadłam na niego trzy minuty po ustalonym czasie treningu, pierwsze co zrobiłam, to wyjęłam telefon z kieszeni na udzie i napisałam do Martina, że wszystko jest okej i zdążyłam.
Rozgrzewka i pierwsze ćwiczenia szły mi opornie, nie potrafiłam kompletnie się skupić na tym co robię i jak robię, co powodowało w Fidelu frustrację.
Kolejne ćwiczenie wymagało ode mnie naprawdę dużo spokoju i racjonalnego myślenia, co dziś wydawało się nierealne.
Chce znowu poczuć się tak bezpiecznie przy Martinie.
Cholera, naprawdę się zakochałam.
Zabrzmi to dennie, ale ta myśl zmieniła mi trening o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko zaskoczyło na swoje miejsce.
Zakochałam się. Zakochałam się w Martinie.
Odprowadzając Fidela do boksu czułam się, jakbym wygrała na loterii. Kliknęło. Uczucia kliknęły. Strach, o to, że coś jest nie tak, że powinnam walczyć z tym wszystkim, racjonalizować emocje - zniknął. Kliknęło, że naprawdę zakochałam się.
Podjechanie pod dom Martina i przejście przez bramkę wydawało się być jak przejście do raju. Otworzył mi drzwi i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Uwielbiam Cię, ale muszę jechać na trening. - Wtuliłam się jeszcze mocniej w niego, chcąc naładować bateryjki. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy, że za "uwielbiam cię", kryję się coś więcej. Mimo, że powiedział mi, że mnie kocha już jakiś czas temu, wciąż czekaliśmy na ten odpowiedni moment, by faktycznie to powiedzieć.
Wiedziałam, że ja też odwzajemniam to uczucie, chociaż bardzo się go bałam. Nie chciałam znowu przeżywać takiego samego bólu.
Niechętnie wyszłam z łóżka i ubrałam się w to, w czym byłam wczoraj. Odprowadził mnie pod drzwi i przytulił, życząc powodzenia i każąc na siebie uważać. Pokiwałam głową i wpakowałam się do auta, jak najszybciej wyjeżdżając na główną ulicę. Napisałam do Kasi, że spóźnię się kilka minut i możemy skrócić trening o moje spóźnienie.
Fidel bogu dzięki był czysty, chociaż nie był skłonny do współpracy z zakładaniem ogłowia. Westchnęłam, wracając myślami do poranka. Może to moje urojenia, ale wydawało mi się, że wzrok Fidela złagodniał. Odpuścił walkę ze mną i machanie głową, pozwalając mi założyć mu ogłowie i pospiesznie zapiąć pozostałe paski.
Wsiadłam na niego trzy minuty po ustalonym czasie treningu, pierwsze co zrobiłam, to wyjęłam telefon z kieszeni na udzie i napisałam do Martina, że wszystko jest okej i zdążyłam.
Rozgrzewka i pierwsze ćwiczenia szły mi opornie, nie potrafiłam kompletnie się skupić na tym co robię i jak robię, co powodowało w Fidelu frustrację.
Kolejne ćwiczenie wymagało ode mnie naprawdę dużo spokoju i racjonalnego myślenia, co dziś wydawało się nierealne.
Chce znowu poczuć się tak bezpiecznie przy Martinie.
Cholera, naprawdę się zakochałam.
Zabrzmi to dennie, ale ta myśl zmieniła mi trening o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko zaskoczyło na swoje miejsce.
Zakochałam się. Zakochałam się w Martinie.
Odprowadzając Fidela do boksu czułam się, jakbym wygrała na loterii. Kliknęło. Uczucia kliknęły. Strach, o to, że coś jest nie tak, że powinnam walczyć z tym wszystkim, racjonalizować emocje - zniknął. Kliknęło, że naprawdę zakochałam się.
Podjechanie pod dom Martina i przejście przez bramkę wydawało się być jak przejście do raju. Otworzył mi drzwi i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Martin!! Kliknęło! - wtuliłam się w niego i przestałam jakkolwiek walczyć z powstrzymywaniem uśmiechu. Pocałował mnie w głowę i jeszcze mocniej mnie przytulił; miałam też wrażenie, że stał się spokojniejszy, jakby i z jego ramion zdjęto jakiś ciężar.
Żelki z CBD. Całkiem śmieszna sprawa, bo faktycznie, po zjedzeniu odpowiedniej dawki ma się fazę.
Wiedziałam, że mogę zaufać Martinowi i że nigdy nie da mi czegoś, czego on sam nie jest pewien.
I tak czekałam. Po prostu, na magiczny moment przejścia na inny serwer. Mimo wielu rozmów i miliardów pytań, kompletnie nie spodziewałam się że to uczucie będzie aż tak nagłe.
Oddycham manualnie. Czemu czuję każdy ruch moich rąk aż za bardzo? Ładne światełka, podobają mi się.
Oddycham manualnie.
Martin ma jeszcze ładniejszy śmiech niż myślałam.
Oh, a jakie delikatne dłonie. Jejku, cały jest delikatny. Podobnie jak ten kocyk.
Jezu, czuję jak koc dotyka moich rąk, za dużo. Za bardzo mnie dotyka. Za dużo kocyka.
Światełka, ładne, migające światełka. Za bardzo mrugają. Popatrz na dłonie. Ładne paznokcie. Za bardzo oddycham. Przestań. Nie mogę przestać, bo się uduszę. Oddychaj.
Muminek się śmieje. Kocham jego śmiech. Głaska mnie po dłoni. Jest delikatny. Puszek. Za dużo koca. Wdech.
- Martin, chyba za dużo na raz - Powiedziałam to na głos czy w myślach? No tak, powinnam wziąć oddech. A teraz wydech.
Leżąc już w pokoju Martina, wsłuchiwałam się w nasze oddechy i próbowałam skupić na tym, jak delikatny jest w dotyku. Ma mięciutkie policzki. I ojejku, jakie on ma piękne oczy. Kocham jego oczy. Wdech, wydech.
Dlaczego minęły dopiero trzy minuty?
Kurwa, stresuje się. Ale wszystko jest okej.
Ponownie nie byłam pewna, na czym się skupić. Wszystko było super, ale równocześnie wszystkiego było za dużo. Zdecydowanie za dużo, za bardzo.
Chcę spać? A co jeśli wstanę i dalej będę miała fazę?
Jeszcze raz spróbowałam posiedzieć z nimi w salonie, ale zdecydowanie bodźców było za dużo.
Przeszkadzam im. To chyba był mój gwóźdź do trumny. Ale ja wam wcale nie przeszkadzam, wiem o tym. Przecież mam prawo popełniać błędy. Nie mam do tego prawa, niepotrzebnie panikuje. Nie wiem, chce iść spać.
Zasnęłam słuchając chyba kuchennych rewolucji.
Nie wiem, nie skupiłam się na tym.
Obudziłam się po jakichś dwóch? może trzech godzinach. Martin przyszedł do pokoju położyć się ze mną.
Jedyne co chciałam mu powiedzieć, to to, że przepraszam że zepsułam mu wieczór.
Bardzo chciałabym umieć bawić się fazą tak jak oni.
Frustrował mnie mój własny umysł. Tyle razy potrafiłam po prostu pogodzić się z innym stanem świadomości, co tym razem poszło nie tak? Wcale nie chcę mu dorównać, chce po prostu wiedzieć z czym to się je. Chcę odkrywać i rozumieć.
Wtuliłam się w niego i ponownie wsłuchałam w to, jak oddycha, licząc że zasnę. Sen jednak zmorzył tylko Martina, więc włączyłam sobie cichutko grę na telewizorze, wzięłam pada do rąk i skupiłam myśli na tym, jak działa sterowanie.
Koło czwartej nad ranem wyszłam z pokoju i zaczęłam sprzątać. Wyrzuciłam śmieci, wyłożyłam i włączyłam zmywarkę.
Chciałabym już z Tobą mieszkać, przykro mi, że nie wyszło mi z pracą.
Nie jestem pewna, czy sprzątając byłam do końca trzeźwa, ale nawet jeśli nie, to było to całkiem przyjemne. Wróciłam do pokoju z kocykiem zabranym z salonu, opatuliłam się nim, pocałowałam Martina w czoło i ponownie odpaliłam grę.
Dopiero koło szóstej, może siódmej zmorzył mnie sen. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że obudzę się obok niego i wszystko będzie okej. Akurat leżał na plecach, więc pozwoliłam sobie położyć głowę na jego ramieniu i zarzucić na niego nogę, kradnąc mu trochę kołdry.
Strasznie słodko pochrapujesz, Muminku.
Wielkie miasto. Nie czuję tego klimatu, zdecydowanie.
Ludzie wszędzie się spieszyli - co chwila było słychać jak ktoś trąbi, albo pisk hamulców. Z galerii przed nami wychodzili z kubkami kawy, niedokładnie domkniętymi, bo nie mieli czasu. Dogaszali w połowie niedopalone papierosy, rozplątywali pospiesznie słuchawki, ciągnęli za sobą walizki, przepychając się przez tłum.
Warszawa pachnie spalinami, papierosami i zbyt drogimi perfumami. Niektórzy stali pod Pałacem Kultury i pospiesznie robili sobie zdjęcia, by zrobić miejsce reszcie. Tylko kilka osób przystawało na chwilę i obserwowało. Pan z pieskiem, który załatwiał swoje potrzeby na trawniku także się spieszył, by nie musieć po nim sprzątać.
Każdy się tu spieszy.
Podróż pociągiem minęła nam szybko; zmęczenie brało górę nad nami dużo bardziej, niż odpowiedzialność, by nie przespać przystanku.
Przed dwunastą byliśmy w centrum stolicy. Wychodząc z dworca na świeże powietrze, usłyszałam chichotanie Martina przed sobą.
Zmarszczyłam trochę brwi, nie będąc pewna, o co chodzi.
- Ojoooj - Ton głosu całkiem go zdradził. - Żelki mnie posmyrały.
- Baranku, jesteśmy w Warszawie - przypomniałam, śmiejąc się w duchu z tego, jak uroczo wygląda z walizką i moim plecakiem.
Do zameldowania dzieliły nas jakieś cztery godziny, które poświęciliśmy na wypicie piwa (w moim przypadku akurat niczego) w Hard Rock Cafe obok galerii handlowej, następnie na wycieczkę do fast fooda już w środku i szwendania się po głównych ulicach. Walizka dość intensywnie ograniczała nasze chęci do czegokolwiek, plus byliśmy dosyć wybici z rytmu po całkiem długiej podróży.
Wyhaczyliśmy także pizzerię, do której chcieliśmy wpaść wieczorem, po odetchnięciu i odłożeniu rzeczy.
Przed 16 zamówiliśmy bolta do naszego apartamentu. Budynek wyglądał... prosto. To tyle. Niczym się nie wyróżniał, po prostu był. Ale właściwie mieliśmy tam tylko spać, a nie oczekiwać luksusu, więc było to wystarczające.
Szczerze, mogłabym spać nawet w samochodzie, byleby z nim.
Rozpracowaliśmy nasze bagaże, zwiedziliśmy niewielki pokoik i położyliśmy się do łóżka.
Oczywiście nie mogło być idealnie; przez niedogadanie i niewielkie nieporozumienie z prowadzącym kurs, prawie wracaliśmy do Bielska w ten sam dzień, w który przyjechaliśmy.
Obydwoje byliśmy całkiem zdenerwowani i rozemocjonowani.
Martin chodził po pokoju, zakrywając twarz w dłoniach i mówiąc coś do siebie. Siedziałam na łóżku, trzymając w rękach poduszkę i miętosząc w palcach jej końce. Co jakiś czas zerkał na mnie. Nie wiedziałam, jaka emocja rysuje się na jego twarzy. Złość? Frustracja? Smutek?
Nie wiem. Usiadł na chwilę, biorąc głęboki wdech. Mimowolnie się odsunęłam.
Kwiecień faktycznie przyniósł ze sobą wiosnę. Liście na drzewach stały się bardziej zielone, ptaki zbierały gałązki na gniazda a ludzie na nowo odkrywali świat. Nagle znajdowali czas by na chwilę się zatrzymać i spojrzeć w niebo - które teraz wydawało się być bardziej błękitne. Schylali się także do kwitnących kwiatów i na moment niczym się nie przejmowali. Ubierali się w bardziej kolorowe i przewiewne ubrania, gdy tylko słońce wychodziło zza chmur.
Dla Pawła przyniósł także nowy początek - pierwszego kwietnia wszedł w związek z Simoną. Bardzo do siebie pasowali, choć ciężko było poustawiać sobie w głowie to, jak dużo wydarzyło się w tak krótkim czasie. Bardzo cieszyło mnie to, że Paweł czuje się dobrze i może też dzielić miłość do świata z kimś innym. Z tyłu głowy wciąż nie mogłam się połapać w tych wszystkich zmianach. Poznałam ich, kiedy byli ze sobą praktycznie jednością, a teraz są dla siebie niewygodnym tematem.
Wyjechałam po Martina do jego pracy - większość drogi przewijałam piosenki albo pisałam z nim, że to już właściwie ostatnie minuty męczenia się na parku i zaraz wrócimy do domu. W lusterku mignęły mi specyficzne światła BMW, które zdecydowanie za szybko wjechało w zakręt zaraz po mnie.
Zwolniłam, gdy kierowca kilka razy nimi zamrugał. Podniosłam wzrok by przyjrzeć się ledwo oświetlonej rejestracji - natychmiast, gdy ją zobaczyłam, żołądek podszedł mi do gardła. Stefan. Znałam tego człowieka od czterech lat, nazywałam przyjacielem, po czym z dnia na dzień przestał dla mnie istnieć.
Kiedyś często dzwoniłam do niego, czy ma czas się spotkać wieczorem i porozmawiać. Zawsze znajdował czas i zawsze starał się mnie wysłuchać, pozwalał wypłakać, albo odciągał myśli i zmieniał temat na ten bardziej pozytywny. Czasami krzyczałam na niego, że zaraz zabije całą naszą trójkę, jadąc ponad dwieście po dwupasmówce w deszczu. Nigdy nie zwalniał.
E46 wyprzedziło mnie i zjechało na pobocze, odpalając światła awaryjne. Stanęłam na wysokości samochodu i opuściłam szybę, czując jak dłonie zaczynają mi się trząść. Zacisnęłam je mocniej na kierownicy.
- Elton! Japierdziu, ile ja cie nie widziałem! - roześmiany głos kierowcy przywołał setki wspomnień i równocześnie wzbudził we mnie swojego rodzaju obrzydzenie. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu tyle czasu, dlaczego rozmawiasz ze mną w ten sposób? W dodatku przecież nie stałeś po mojej stronie.
Podobnie jak "Elton" - nie słyszałam tak długo tej ksywki, że praktycznie wymazałam ją z pamięci. Pojawiła się przypadkowo, ale została ze mną do samego końca. Śmieszyło mnie, jak ludzie główkowali jak to odmieniać. Lubiłam ją, była dla mnie jak drugie imię. Teraz jednak przypominała mi o starych czasach, i chyba zdecydowanie wolałabym jej nie pamiętać.
- Stefan! - odkrzyknęłam, wybijając bieg. - Myślałam, że się wyprowadziłeś.
Konwersacja trwała jeszcze chwilę, nim ustaliliśmy że porozmawiamy pod parkiem, żebym mogła odebrać Martina.
Droga na park dłużyła mi się okropnie. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Właśnie minęłam srebrną skodę. A może to opel? Kierunkowskaz.
Może powinnam była udawać, że go nie znam? Ja wcale nie chcę, żeby ktokolwiek z mojej przeszłości przewijał się przez moje życie. Dajcie mi wreszcie żyć.
Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero pisk moich własnych opon, gdy gwałtowanie zahamowałam przed skrzyżowaniem, na którym zapaliło się czerwone światło. Mrugnęłam Stefanowi awaryjnymi i dopiero powoli ruszyłam, gdy sygnalizacja wskazała zielone.
Na parkingu rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę - o przeszłości, o tym jak inaczej poradziłam sobie z rozstaniem od mojego byłego i o tym, jak nisko on upadł.
- Poważnie? To żałosne. - parsknęłam śmiechem, choć może nie powinnam była. Po wszystkim, co ten człowiek mi zafundował, zasługiwał na jeszcze gorsze piekło, niż to, które przeżywa. - Chociaż żal mi Mateusza, był dobrym człowiekiem. - Dodałam, już nieco poważniej. - Przynajmniej ja go tak zapamiętałam, zawsze życzyłam mu dobrze -
- Elton, ty każdemu z nas życzyłaś dobrze. - Przerwał mi. - I chyba już zawsze będziesz. - zaśmiał się.
- Czy ja wiem, chyba się zmieniłam. - Przestąpiłam z nogi na nogę, wlepiając wzrok w ziemię. Ciężko mi się z nim rozmawiało, przywoływał aż nadto dużo wspomnień.
- Łośku, co się dzieje? - wyższy ode mnie chłopak poczochrał mnie po włosach od razu, jak tylko wsiadłam do białego samochodu. Pokręciłam głową i wyciągnęłam telefon, wchodząc w aplikacje banku i przelewając chłopakowi siedzącemu obok mnie dwadzieścia złotych.
- Nie chce o tym gadać. - mruknęłam, zrzucając plecak z nóg. - Nie mój dzień.
Zapadła cisza między nami. Bawiłam się jednorazówką w dłoniach, dopóki mój przyjaciel mi jej nie zabrał.
- Podziel się chociaż, głupku. - Zaciągnął się i skrzywił, gdy światełko zamrugało trzykrotnie. - Trafika? - skinęłam twierdząco głową, a Mateusz zjechał na światła.
Zaparkowaliśmy samochód, a ja poczułam ścisk w gardle, gdy wyciągnęłam telefon, by napisać, że jeszcze zjechaliśmy po jednorazówkę na sferę.
Wcisnęłam telefon do kieszeni i przyspieszyłam kroku, by dorównać towarzyszowi. Praktycznie wbiegłam do Trafiki i ze sztucznym uśmiechem na ustach, poprosiłam panią ekspedientkę o moją ulubioną.
Dotarliśmy na drugie piętro galerii i zlokalizowaliśmy samochód. Nim do niego wsiadłam, zostałam odciągnięta do tyłu za materiał bluzy. Spięłam się i cofnęłam o krok, opierając plecami o samochód.
- Chodź tu, Łośku. - Mateusz stał z rozłożonymi ramionami i oczekującą miną. Spuściłam wzrok i wtuliłam się w niego, pozwalając mu wsunąć ręce pod kaptur i pogłaskać mnie po plecach. Przestąpiłam z nogi na nogę, walcząc z łzami. - Co się stało?
Jego pytanie rozbroiło mnie do końca, sprawiając, że rozpłakałam się prosto w jego koszulkę.
- Powiedział że jestem szmatą. - wyszlochałam w końcu. - Że, że jestem wiecznie zazdrosna. I- I- wcale nie powinnam cie teraz przytulać - przerwałam, odsuwając się od niego i wycierając twarz mokrą od łez. - Zmoczyłam ci koszulke, przepraszam.
- Dobra, szz, Łosiek. - stanął w "bezpiecznej" odległości, narzuconej przez mojego partnera, jako warunek do spotkań. - Powinnaś z nim o tym porozmawiać.
- Nie ma sensu. - ucięłam go i wsiadłam do jego auta. - Rzuć mnie pod dom, proszę. - Spojrzałam na powiadomienie na telefonie, oschłe "okej" widniało w okienku czatu.
- Nooo, teraz się świecisz. Dobrze cię taką widzieć. - Uniosłam brwi, milcząc, by zachęcić go do kontynuowania. - Widać że...
- Martin.
- Widać że Martin cię kocha i szanuje. Zasługujesz na szczęście, Elton.
Skinęłam głową. Nie mogłam się nie zgodzić. Zasługuje na szczęście, jestem oczkiem w głowie Martina.
Pożegnałam się z nim, nie wiedząc co więcej powiedzieć i zaproponowałam spotkanie na papierosa w najbliższym czasie.
Wsiadłam do samochodu, gdzie na siedzeniu pasażera siedział, a raczej przysypiał Martin.
- Przepraszam skarbie, to była dziwna rozmowa.
- Nic się nie stało, jestem zmęczony po prostu. - wymruczał, poprawiając się na fotelu. Kiwnęłam głową i wyjechałam z parkingu. - Naprawdę Mysza, nie przejmuj się niczym.
Skinęłam głową, luzując palce zaciśnięte na kierownicy. Ma racje, nie mam czym się przejmować.
W drugim tygodniu kwietnia zostaliśmy sami w domu Martina - mieliśmy pilnować mieszkania, dopóki nie wrócą rodzice.
Spakowałam ubrania, kosmetyki i wszystko co potrzebne i przetransportowałam się do jego domu, ciesząc się na czas który spędzimy razem.
Pasował mi rytm tego "mieszkania", Martin przygotowywał nam posiłki, jedliśmy je we dwójkę oglądając coś w telewizji, następnie ja sprzątałam po jedzeniu. Relaksowało mnie to.
Wykorzystaliśmy wolny wieczór na odpalenie GTA V na dużym ekranie, opierałam się o Martina i udawałam, że wiem jak steruje się helikopterem. Pachniał swoim płynem do kąpieli i trochę przyprawą do curry, które niedawno skończył przygotowywać. Na co dzień pachnie nieco inaczej - swoją perfumą, niebieskimi Camelami w miękkim opakowaniu i takim specyficznym, trochę słodko-ostrym zapachem. A jego usta całkiem często smakują słodko, podobnie jak zielony lipton, którego obydwoje tak uwielbiamy.
- Poddaje się! - zaśmiałam się, podając mu pada do rąk i unosząc swoje w geście poddania - Nie wiem jak to przejść, ja mogę jeździć moim różowym autkiem.
Spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem, a jego śmiech poniósł się po mieszkaniu. Sprawnie przeszedł za mnie męczący mnie fragment misji. Podał mi kontroler, unosząc brwi.
- Nie było takie trudne, nie Myszko? - pokręciłam głową, próbując zrobić taką samą minę jak on; to znaczy tak śmiesznie wywinąć wargę i spojrzeć na niego wzrokiem zbitego szczeniaka. Chyba mi nie wyszło, bo zaśmiał się i pocałował w czubek głowy, mówiąc, że go rozczulam. - W naszym mieszkanku będziemy tak mieli codziennie. - Dodał.
Ze strony Martina padła propozycja prysznica - w trakcie pytania położył mi dłoń na udzie. Mimochodem przeszły mnie dreszcze, zawsze dotykał mnie tak samo delikatnie i pewnie. Poczułam jak się rumienie.
Zostaliśmy jeszcze dłuższą chwilę na kanapie - położyłam nogi na nim i ułożyłam się w półleżącej pozycji. Spróbowałam poświęcić swoją uwagę grze i temu, by nie zepsuć po raz kolejny autka, które zrobiłam. Jego palce delikatnie przesuwały się po moich nogach, czasami docierał aż do bioder. Robił to z fascynacją, wręcz namaszczeniem. Delikatnie, tak, jakbym miała skruszyć się w jego dłoniach.
Przy każdym ruchu jego dłoni po moim ciele, urywałam oddech, a po kręgosłupie przechodziły mnie dreszcze.
Dotykał mnie z miłością.
- Mysza, co się dzieje? - spojrzał na mnie swoim figlarnym wzrokiem, tak dobrze mi znanym z takich sytuacji. Poprawiłam się, siadając po turecku.
- Nictakiego - wydukałam, gdy delikatnie podniósł mnie za brodę i poprowadził tak, bym na niego spojrzała. Natychmiast spróbowałam uciec, ale pewnie mnie od tego powstrzymał. Policzki zapłonęły mi żywym ogniem, a w całym ciele pojawiły się znajome "motylki". - Peszysz mnie, głuptasie! - zaśmiałam się, próbując spojrzeć mu w oczy. Roześmiał się i jeszcze raz spróbował złapać moje spojrzenie.
Poskładałam swoje ubrania i położyłam je obok kłębka ubrań Martina. Kąciki moich ust delikatnie powędrowały do góry - rozczulał mnie ten widok.
Światło zgasło a zamiast tego włączone zostały LEDy - od pierwszej kąpieli przy takim świetle, wiedziałam, że będę chciała coś takiego w naszym domu.
Rozsunęłam szklane drzwi i weszłam pod prysznic, stając zaraz obok Martina. Spięłam włosy w niedbały kok, uważnie przyglądając się mężczyźnie stojącemu naprzeciwko mnie. Przy każdym jego ruchu, na jego ciele rysowały się mięśnie, podkreślone przez delikatne, niebieskawe światło ledów.
Zamieniliśmy się stroną - tym razem to po mnie spływała ciepła woda a w powietrzu unosił się przesłodzony zapach mojego płynu pod prysznic. Czułam, że bada mnie wzrokiem i bardzo delikatnie wchodzi w moją przestrzeń, zmuszając do cofnięcia się o krok. A potem następny.
Spojrzałam do góry, tym razem utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Podsunął się jeszcze troszkę, ponownie sprawiając, że się cofnęłam. Moje plecy spotkały się z zimnymi kafelkami. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc, przymykając oczy.
- Jaka ty jesteś piękna. - Poczułam jego ciepły oddech na mojej szyi. Rozluźniłam się, oplatając ręce wokół niego. - Tak strasznie cię kocham - wyszeptał, zbliżając swoje usta do moich. Dzieliły nas milimetry.
- A wiesz że ja ciebie też? - odparłam, próbując złapać przyspieszony oddech. Nim zdążyłam go unormować, Martin przejechał językiem po moich ustach i delikatnie się uśmiechnął.
- Reagujesz na mnie tak samo jak na początku. - Odwdzięczyłam się tym samym gestem co on, na co on sam zareagował podobnie - przeszły go dreszcze. Uniosłam delikatnie brwi w tryumfalnym geście. Po zapewne kilku sekundach, które zdawały się trwać wieczność, nareszcie mnie pocałował.
Nie był to zachłanny pocałunek, raczej "boże co ty ze mną kobieto robisz". Zsunął jedną dłoń na moje biodro i jeszcze bardziej przysunął do siebie. Teraz woda ściekała już po nas obu, delikatnie przeszkadzając nam w pocałunkach. Oparł mnie na nowo o ścianę i odsunął się na moment, patrząc raz w moje oczy, a raz na usta. Zdawało mi się, że serce wyskoczy mi z piersi.
Łapczywie wciągnęłam powietrze i ponownie wpiłam się w jego usta, napawając się jego przyspieszonym oddechem. Smakował słodko, choć w tle pojawiał się smak mięty i delikatnej goryczki piwa.
- Chodź do salonu - mruknął, przesuwając ręce na moje piersi i spuszczając wzrok. Pocałowałam go w głowę i zakręciłam wodę, wychodząc za nim spod prysznica. - Jak się czujesz?
"Mhmmm" było jedynym, co byłam w stanie z siebie wydusić, dodając do tego uśmiech. Przeszliśmy do głównego pomieszczenia. Było stosunkowo ciemno - jedynym źródłem światła były malutkie lampki na ścianie i wygaszacz ekranu na rzutniku.
Martin usiadł, sadzając sobie mnie na kolana i równocześnie puszczając muzykę. Odłożył pada i skupił się na naszej dwójce.
Czas przestał istnieć, a teksty piosenek zlały się w jedność.
Pozwalał popełniać mi błędy i sam wskazywał drogę. Podobnie jak ja jemu. Czułam się jak w filmie, gdy przestawał na chwilę i po prostu patrzył na mnie z uwielbieniem. Sprawdzał całym sobą, co sprawia mi największą przyjemność, co mnie wycofuje i co pozwala mi się z nim bawić.
"Kocham Cię" westchnięte w najbardziej intymnym momencie trafiało inaczej. Dotykało mnie w serce w inny sposób, niż wcześniej.
Od początku mogłam popełniać przy nim błędy, ale dzisiejszy wieczór upewnił mnie, że naprawdę mogę. I że przed naszą dwójką naprawdę długa i piękna droga.
Śmialiśmy się, robiliśmy przerwy, pokazywaliśmy co jest lepsze a co gorsze, dlaczego coś działa w ten a nie inny sposób.
- Jest druga. - zaśmiał się, przytulając mnie mocno. - Bardzo Cię kocham Słoneczko, wiesz?
Pokiwałam głową, wtulając głowę w jego ramię i całując delikatnie.
- Ja Ciebie też, dziękuję. - wyszeptałam. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo boli mnie kolano. Wcześniej źle usiadłam na kanapie i przez własną upartość przypaliłam sobie dosyć boleśnie skórę. - Auć. - jęknęłam, czując, że w oczach zbierają mi się łzy.
Martin natychmiast przerwał to, co robił i usiadł obok mnie, szukając wzrokiem co sprawiło mi ból.
- Popatrz. - Wskazałam na ranę; podążył wzrokiem za moim palcem. Jego spojrzenie zmiękło, a on sam objął mnie delikatnie i pocałował w czoło.
- Głuptasku, mogłaś powiedzieć że cię coś boli. - Wyszeptał w moje włosy. - Ślicznie pachniesz, ale dobrze wiesz, że mogliśmy przerwać.
Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że jestem tego świadoma.
Leżeliśmy tak na kanapie jeszcze przez godzinę, wtuleni w siebie. Chyba definicja "kochać się" nabrała dla mnie nowego znaczenia.
Nawet nie pamiętam kiedy, ale zaczęłam przysypiać.
- Dziękuję jeszcze raz, kocham Cię Mumiś. - wymruczałam, kątem oka obserwując jak szuka czegoś do oglądania. Później chyba już zasnęłam.
Kilka dni później padła decyzja o spotkaniu z Pawłem i Simoną. Zgarnęliśmy ich z osiedla i zjechaliśmy do żabki na Straconce. Martin kupił sobie piwo, a pozostała dwójka postawiła na wódkę.
- To Przegibek? - padło pytanie z mojej strony, gdy odpaliłam samochód. Pasażerowie z tyłu uznali że im to obojętne, a Martin pokiwał głową.
Od początku dnia czułam dziwny ucisk w gardle, jakby coś zaraz miało się wydarzyć. Zwykle takie odczucia miałam po nocy pełnej koszmarów, a nie w takie dni jak ten.
Wyjechałam na główną ulicę prowadzącą na Przegibek i zacisnęłam palce na kierownicy, próbując odwrócić irytujące mnie myśli.
- [...] Jest przecudowna, wiecie? - dotarło do mnie z tyłu. Martin zaśmiał się, a Simona skwitowała to jakimś żarcikiem.
Simone widziałam na oczy kilka razy - po raz pierwszy, gdy widziałam się po raz któryś z Salomonem na parkingu przy torach, a potem dopiero na Halloween. Miała swój specyficzny typ bycia - troszkę przypominała mi Oliwcię, trochę była kompletnie innym bytem. Było jej dużo bliżej do natury, niż Oliwii, ale wciąż miały ze sobą coś wspólnego.
Ubierała się tak, jakby zaraz miała oznajmić, że wyjeżdża do bliżej nieznanej krainy i nie wie kiedy wróci. Trochę jak postać z bajki przygodowej. To chyba dobre słowa, by ją opisać.
Droga z prostej zrobiła się kręta, co jakiś czas czułam jak od wilgoci uślizgują mi się opony. Przestałam na chwilę uczestniczyć w konwersacji, celem skupienia się na drodze.
W tylnym lusterku pojawiły się światła Subaru. Serce przyspieszyło mi, gdy nie odjeżdżało spod mojego zderzaka.
Rejestracja wydawała mi się być znajoma. Wciąż jechałam z tą samą prędkością, a Subaru uparcie utrzymywało się za mną.
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech. Dobrze, że muzyka to zagłusza.
Kilka razy zamrugał długimi, ale wciąż pozostał z tyłu. Przyhamowałam na zakręcie, światła oświetliły wnętrze samochodu za mną.
Salomon.
Omal nie kopnęłam w hamulec z nerwów, gdy jego twarz mignęła mi w lusterku. Czas zwolnił.
Pasażerowie rozmawiali jak gdyby nigdy nic. Ich głosy zlały się w jedno.
Kierunkowskaz zamrugał, zjechałam do prawej i dałam się wyprzedzić. Przyhamował i zamrugał aż zbyt długo awaryjnymi.
Dopiero łzy cieknące po moich policzkach przywróciły mnie nieco do rzeczywistości. Ledwo docierało do mnie, gdzie jestem i po co ja tak właściwie jadę. Skręciłam na parking, wyłączyłam światła i przetarłam mokre policzki od łez.
- Mysza? - zmartwiony głos Martina oderwał mnie od tępego wpatrywania się w liczniki. - Co jest? Kto to był? - położył dłoń na moim udzie, głaszcząc je delikatnie.
Cisza. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, jego imię nie przechodziło mi przez usta. Nie chciałam nawet marnować śliny na tego człowieka.
Złość, obrzydzenie i przerażenie. I równocześnie pustka. Jakby ktoś po prostu odłączył mi zasilanie.
- Salomon. - szepnęłam, czując, że łzy, które przed chwilą przetarłam ściekają mi znów po policzkach i nosie, powoli kapiąc na ubrania. Z całą pewnością spłakałam już cały makijaż.
Dłoń Martina zacisnęła się na moim udzie, dopiero teraz poczułam jak bardzo się trzęsę.
- Nie wiem Mumiś, boje się. - wydukałam, próbując nie wpaść w większy płacz. - Ale kontynuujcie, proszę, ja potrzebuje chwilę. - Zwróciłam się do Pawła i Simony, równie zdziwionych co zmartwionych.
Przez głowę przemykało mi tysiące obrazów - jak krzyczeliśmy na siebie w samochodzie, jak drzwi trzaskały za kimś z nas, jak wyłam w poduszkę, że nie jestem wystarczająca. To wszystko w tym momencie było tak przytłaczające i przerażające, a równocześnie sprawiało, że czułam jeszcze większe obrzydzenie w kierunku Salomona.
Martin cały czas przytrzymywał mi nogę i głaskał, chcąc przywrócić mnie do rzeczywistości. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie chce się tak już czuć.
Chcę żyć normalnie i nie reagować tak na kogoś, kto już dla mnie nie istnieje.
To nie fair.
Uderzałam paznokciami o siebie, próbując zwrócić uwagę mojej głowy na domniemany rytm, który wystukuje.
Zamiast tego cały czas przed oczami przemykały mi te wszystkie kłótnie i powtarzały się słowa, że powinnam wreszcie zniknąć z jego życia. A potem przecież jak gdyby nigdy nic wracał i udawał, że nic się nie stało. Że "przesadzam i robię z niego potwora".
Nawet nie wiem kiedy, ale zmęczenie emocjami wzięło górę i jakiś trybik zaskoczył w mojej głowie, sprawiając, że przestałam na moment czuć to wszystko. Korzystając z okazji włączyłam się na nowo w konwersacje. Właściwie to podzieliliśmy się na dwa obozy - z tyłu rozmawiali o swoich sprawach, a my z przodu o swoich.
- Przepraszam Mumiś, nie rozumiem tego. - Oczy szczypały mnie od łez, które skończyły się już jakiś czas temu.
- Nic się nie dzieje, przykro mi, że się tak czujesz. - Pogłaskał mnie po głowie i podniósł za brodę, tak, żebym spojrzała mu w oczy. - Poradzimy sobie, dobrze? - Skinęłam, potwierdzając jego slowa.
Wierzyłam mu w to, że damy radę. Martin był i jest dla mnie oparciem w każdej sytuacji, choć wiem, że jego kosztuje to tyle emocji, co mnie. I że wcale nie musi tego robić.
To chyba dawało mi tak dużo wiary, że mimo swoich własnych zmartwień, znajduje na mnie siłę. Chyba też o to w tym wszystkim chodzi, żeby być dla siebie w każdym momencie.
Wróciliśmy do domu już w spokojniejszych, choć wciąż dziwnych nastrojach. Czuliśmy się tak, jakbyśmy przeszkodzili Pawłowi i Simonie w randce. Oni powiedzieli nam wszystko i zostali przez nas wysłuchani, a my nie odczuliśmy tego w drugą stronę.
- Chyba powinniśmy z nimi o tym pogadać, wiesz? - zamknęłam za sobą samochód i podbiegłam kilka kroków, by dorównać Martinowi. Pokiwał głową.
Weszliśmy do domu i zgodnie uznaliśmy, że potrzebujemy się przytulić do siebie i po prostu pomilczeć.
Nie wiem, ile czasu tak spędziliśmy, ale jestem przekonana, że choć raz nam się przysnęło. I mimo tych wszystkich emocji, które dziś przeżyłam, czułam się dobrze. Świat przy Martinie jest cichy. Jest on, ja i nic więcej.
((i że cię nie opuszczę aż do śmierci))
2021
Siedzę w pokoju i patrzę na telefon nieobecnym wzrokiem. Miał napisać. Nie odezwał się. Wybrałam numer do Igora.
Sygnał.
- Halo?
- Mmm?
- Będziesz dzisiaj? jak przyjedzie?
- Mhm.
Koniec połączenia.
Patrzę tępo w ostatnio wysłane wiadomości, zaraz po tym przenoszę wzrok na malutkiego pluszaka, którego dostałam. Dlaczego czuję, że chce mi się płakać?
Siadam naprzeciwko lustra, zerkam na siebie. Czuję obrzydzenie.
Czy ja na pewno jestem na to wszystko gotowa?
Wrzucam plecak na ramię i wychodzę, zakładając słuchawki i wyciągam papierosa z paczki.
Siedzę na ławce i marznę.
BMW mamy Igora podjeżdża na parking. Igor wychodzi i uśmiecha się do mnie, choć wcale nie jest to szczere.
- Jesteś naiwna. - siada obok mnie i wyciąga z mojej kieszeni paczkę. Zapala papierosa dopiero, gdy BMW znika za winklem.
- Wiem. Ale może jednak.
- Zobaczysz, ale wiesz, że może potoczyć się to inaczej.
Kiwam głową. Volkswagen podjeżdża, wysiada z niego chłopak o kulach. Wstaje i witam się, zamiast buziaka w usta, dostaje tylko w policzek. O ironio, ją potrafiłeś całować w czoło.
Czuję ulgę. I smutek. I szczęście, że wrócił. Może jednak będzie inaczej. Lepiej?
Z Igorem wita się z większą ekscytacją.
Wchodzimy na górę, nie siada obok mnie. Siada dalej. Da się wyczuć napięcie między nami.
Rozmowa wydaję się być odległym szumem. Do rzeczywistości przywraca mnie paczka papierosów uderzająca mnie w twarz i śmiech dwójki.
Igor stoi w drzwiach i czeka.
Wstaje, wychodzimy na balkon, unikając irytującej siostry.
Zapalniczka klika, papieros zaczyna się tlić.
- Wiesz, że to zmierza w jedną stronę, prawda?
Kiwam głową.
- Nie rozumiem. Co zrobiłam źle?
- Nic, Justyna. Tak jest po prostu. Nie wpłyniesz na to, w kim się zakochujesz.
Milczę.
Żołądek podchodzi mi do gardła, czuję gorzki posmak dymu.
- Ale ja nie rozumiem.
- Nie zrozumiesz. On taki jest, takiego go znam. Ale byłaś dobrą ziomalką.
- To będzie niezręczne. - śmieje się nerwowo - mijać cię w szkole przez kolejne trzy lata.
- Nic to nie zmieni.
- Zmieni. Nie wiem, co zrobię bez Was.
- Będziesz sobą.
Chowam twarz w dłoniach.
- Jesteś strasznym fiutem, wiesz? - dukam, czując, że zaraz się rozpłaczę. Wiem, że pokiwał głową. Następnie mnie przytulił i podziękował.
Wróciłam do pokoju i nie odezwałam się słowem. Widziałam kątem oka, jak opierając nogę o mnie, odpisuje Emilii. Widzę serduszka, uśmieszki. Widzę "kochanie", "kotku".
Nie chcę już tego widzieć.
Marzec 2021.
Nie czuję się trzeźwa. Alkohol szumi mi w głowie, choć wypiłam tylko dwa piwa. Dochodzi czwarta nad ranem, nie chce mi się spać.
Koszulka ląduje na łóżku. Zakładam ją ponownie, kręcąc głową. Widzę zawód w jego oczach, choć to chyba bardziej irytacja.
Poza tym wszystko wydaje się być okej.
Leżę na łóżku, wlepiam wzrok w sufit. Boli mnie. Wbijam paznokcie w jego plecy, zagryzam zęby. Ląduję na górze. Łzy pieką mnie pod oczami, ale nie przestaje. Ma być dobrze.
- Chcę do Emilli - czuję się, jakby mnie uderzył. Przestaje. - Nie przestawaj, było idealnie.
- Emilii? - powtarzam, nie dowierzam.
- A co, nie mogę?
- Nie rozumiem. - siadam na łóżku i sięgam po bieliznę drżącymi dłońmi. - Dlaczego?
Czuje się jak w filmie. Widzę się w trzeciej osobie. Dlaczego czuję, że mi niedobrze? Oddech się urywa. Czuję, jak pali mnie wzrokiem.
- Jest cudowna. I seksowna i mnie podnieca-
- Przestań.
Siedzę na łóżku, patrzę na niego, widzę jak na jego twarzy maluje się rozczarowanie. I złość. Siedzę, czekam. Nie mówię nic, niech on odezwie się pierwszy.
Emilia. Widzę, jak ją dotyka. Jak ją całuje w czoło, mówi jej to samo co mi. Widzę, jak ona całuje jego. Jak siedzi mu na nogach i poprawia pozycje. Ale przecież siedzę tu ja.
- Co robię nie tak? Nie odpowiadaj.
Dobrze wiem, że powie, że nie jestem nią.
Nigdy nią nie będę.
Płakałam, gdy szłam spać.
Powiadomienie z messengera było ostatnim, co słyszę.
Listopad 2023.
Liście chyba wiedziały wcześniej niż ja.
2024.
Minęły cztery dni.
O pierwszej w nocy dzwoni telefon.
Odbieram, choć drżą mi dłonie. Mieszanie benzodiazepin z alkoholem nie jest dobrym pomysłem.
Cisza po drugiej stronie.
Nie odezwę się pierwsza.
Słyszę szuranie, po czym dźwięk odkapslowywania piwa.
Milczę.
Milczymy tak we dwójkę.
Kręci mi się w głowie. Niedobrze mi. Mam mroczki przed oczami.
Biorę łyk piwa. Biorę jeszcze jedną tabletkę, chyba hydroksyzyny. Popijam ją.
- Halo? - wreszcie ciszę przerywa mój rozmówca.
- Halo. - odpowiadam, i nie wiem co czuje. Boli mnie serce. Czuję, jak bije mi coraz szybciej.
- Jestem najebany. - mruczy do słuchawki. Obrzydliwe. - I wiesz co? Nie kocham cię. Ale kurwa, tak strasznie, ale to strasznie chce mi się ruchać. - Przestań. Siedzę na skraju łóżka, widzę swoje podkrążone oczy. Podciągam koszulkę, mogę policzyć sobie żebra. - Niiii chuja, nie żałuję swojej decyzji. Ale bym cie teraz zerżnął. I mogę też ruchać inne. Ale tęsknie za tobą.
Milczę, słucham jego monologu. Nie płaczę, nie mam czym.
Mija dziesięć minut. Słyszę, że łamie mu się głos.
- Przepraszam, ja cie tak strasznie przepraszam. - zaczyna płakać. - nie naprawię już tego, prawda? nie mogę się wycofać. chciałem tego. chce tego.
Teraz i ja płaczę.
- Ale tak jest lepiej. - wyduszam z siebie. - Mi jest tak lepiej.
- Chce cię dotknąć, dlaczego nie mogę się do ciebie przytulić? Dlaczego nie spędzałem z tobą czasu? wolałem chłopaków i dziewczyny. nie umiałem zabrać cie na pierdolone lody!
- Żałujesz?
Cisza.
- Żałuje.
- Chciałam pojechać z tobą na gwiazdy.
Dopijam piwo. Nie odzywa się, słyszę tylko szloch.
- To była twoja decyzja. Dobranoc.
- Zrobisz ze mną noski noski?
Milczę. Nie wiem co odpowiedzieć. Trzymam mokry od łez telefon, milimetry dzielą mnie od przycisku "rozłącz".
- Nie chce. Uważaj na siebie.
Rozłączam. Kładę się na poduszkę.
Kładę telefon obok głowy. Czuję, jak wibruje od przychodzącego połączenia. Przestaje, po czym po chwili wibruje znowu. Wstaje do łazienki, opierając się o komodę. Nie potrafię iść prosto. Świat się kręci.
Myję twarz. Tracę równowagę i łapie się umywalki. Spada pasta do zębów, wzdrygam się. Podnoszę ją i wychodzę z łazienki, opierając się dłonią o ścianę dla równowagi.
Widzę mamę w korytarzu.
- Idź spać dziecko.
Mrukam w odpowiedzi i wchodzę do pokoju, rzucam się na łóżko i zerkam na pustą butelkę. Szkoda.
Telefon wibruje jeszcze kilka razy, tym razem od powiadomień na messengerze. Ignoruje je i próbuję zasnąć.
Wstaje o 15. Mogłam nie wstać wcale.
Ubieram się, ładnie. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Poprawiam makijaż, choć dłonie drżą mi na tyle, że nie ma to sensu.
Dopiero teraz patrzę na telefon.
Kilkanaście nieodebranych połączeń, kilkadziesiąt usuniętych wiadomości. Poza kilkoma, błagającymi, żebym przyjechała.
Ostatnia jest sprzed pół godziny.
Szukam wzrokiem kluczyków od samochodu. Zbieram rzeczy, biorę tabletki i wychodzę z domu. Nie pamiętam trasy do. Wchodzę do sklepu, kupuję krakersy i elektrolity.
Wyjeżdżam windą na górę. Otwiera mi drzwi, w samych bokserkach. Patrzę w ścianę. Wchodzę do pokoju, daje mu rzeczy i zbieram swoje ze swojej szafki.
- Powinnam już wyjść. - twierdzę.
Chwyta mnie za rękę, wciąga do łóżka i przytula. Wzdrygam się, widzę że na biurku stoi wino. Odsuwam się i próbuję zająć myśli telefonem. Podaje mu krakersy i wmuszam w niego elektrolity.
- Obejrzymy bajkę?
Chcę stąd wyjść. Ale kręci mi się w głowie, nie jadłam nic od trzech dni, wymiotuję niczym. Kręcę głową, zaprzeczając. Nie potrafię wyrzucić z głowy jego słów. "Procner zapłaci 50 złotych, jak mu opierdolisz. Wystarczy, nie?".
Prosi jeszcze raz. Ulegam.
Pod wieczór otwiera wino. Nie zależy mi na niczym, więc piję. Leżę w koszulce, owinięta kołdrą. Na laptopie leci "Droga do El Dorado". Oglądam.
Czuję jego oddech na mojej szyi.
Alkohol uderzył mi już wcześniej do głowy, nie reaguje na nic. Po prostu leżę. Kładzie mi rękę na piersi. Ściągam ją. Robi to jeszcze raz, pewniej. Wstaje i popijam wino.
- Zaraz się zbieram.
- Zostań jeszcze.
- Wytrzeźwieje i jadę.
Kłamię. Jestem pijana. Nie wytrzeźwieje do nocy.
Odwróciłam się w jego kierunku. Jesteśmy za blisko. Czuję, że oddycham szybciej. Wcale nie chce. Zabierz dłoń z mojej twarzy. Przysuwa się, praktycznie mnie dotyka ustami w moje.
Przestań.
Potrzebuje twojego dotyku.
Nienawidzę twojego dotyku.
Nie myślę trzeźwo.
Nie zaprzeczyłam, gdy wsunął rękę pod moją koszulkę i podał mi wino. Świat wiruje.
Leżę na brzuchu, wbijam paznokcie w dłonie. Łzy ściekają mi po policzkach. Nie jest delikatny.
- Pamiętaj, że tylko się przyjaźnimy. - szepcze i odciąga mi boleśnie głowę do tyłu. Nie odpowiadam, nie czuję się sobą. - I jak zaciążysz, to nie ze zrobiłaś tego ze mną, jasne?
Gryzę poduszkę, błagam, by to się skończyło. Nie chcę już.
Ubieram się.
- Myślę, że powinnaś już jechać. Umówiłem się z Danielem.
Poprawiam włosy i bez słowa zabieram kluczyki z biurka.
Zamykam ze sobą drzwi, kończąc nasze spotkanie informacją, że przyjadę na dniach po swoje rzeczy.
Siedzę w samochodzie. Silnik mruczy. Wyjeżdżam z parkingu. Ręce ślizgają mi się po kierownicy.
Nie jestem trzeźwa.
Wyjeżdżam na drogę.
W radiu leci "Dial Drunk". O ironio.
Licznik wskazuje 90 w zabudowanym. Nie panuje nad swoim płaczem.
Parkuje na torach.
Wyje.
Jak pies.
Patrzę na swoje dłonie, wciąż ze śladami po paznokciach. Wycieram twarz. Krzyczę, bije kierownicę. Palę papierosa. Znów krzyczę.
Wchodzę do domu, nie wiem jak tam dotarłam. Wchodzę do wanny.
Siedzę w niej. Biorę gąbkę. Szoruje całe swoje ciało. Moja skóra jest czerwona. Szczypie. A ja wciąż jestem brudna.
Proszę o rozgrzeszenie.
III. Praga
14 listopada 2024. Ładna data.
Pobudka o czwartej nie była już tak przyjemna, jak data, ale budzenie się obok Muminka, sprawiało że nawet to nie było tak straszne.
Leżąc jeszcze zaspana w łóżku, sięgnęłam po żelka i odwróciłam się w stronę Martina, by dać mu buziaka.
- Jedziemy do Pragi!! - podekscytowałam się, dokańczając jedzenie i zapijając je liptonkiem. Wstałam i wcisnęłam się pod biurko, by włączyć farelkę i nieco zagrzać w pokoju. Martin ubrał się zdecydowanie szybciej niż ja i usiadł na łóżku, czekając na mnie.
Legginsy, terma, skarpetki. Może jednak wezmę golf? Będzie bardziej pasować. Apaszka, nie wiem gdzie jest apaszka.
Cholera czemu się stresuje?
Po wspólnym umyciu zębów, posmarowałam twarz kremem i wróciłam się po gąbeczki do makijażu, by je namoczyć i nie tracić zbytnio czasu. W głowie wertowałam też rzeczy, które spakowałam do plecaka - powerbank, ładowarka, liptonki, dokumenty, bilety i liquid. Raczej wszystko jest.
Najważniejsze, by być tam z Martinem. W sumie po prostu chciałam z nim spędzać czas, nieważne w jaki sposób.
Malując się, czułam, jak trzęsą mi się ręce z nerwów. Podejrzewałam, że coś jest dzisiaj na rzeczy, ale starałam się skupić póki co na namalowaniu kresek, które i tak wyszły dość koślawo. Nie miałam już czasu na poprawienie ich, więc skończyłam się malować i spojrzałam na leżącego na łóżku Martina - z każdym dniem zakochuje się w nim coraz bardziej.
Po cichu wyszliśmy na dwór i wsiedliśmy do samochodu Taty, po wcześniejszym zabraniu mojego portfela z Ibizy. Tata zagaił rozmowę z nami, choć Martinowi gorzej przychodziło odpowiadanie, więc próbowałam zmieniać temat tak, by tata nie brał tego na poważnie - pewnie był zaspany, albo nie słyszał.
Podjechaliśmy pod dworzec w Cieszynie, pozbieraliśmy rzeczy i ostatni raz usłyszeliśmy od Taty, że mamy się nawzajem pilnować. Przewróciłam oczami, gdy kazał mi dać sobie buziaka w policzek. Podziękowałam za przelanie mi pieniędzy i wysiadłam z samochodu by dołączyć do Martina, czekającego na mnie może metr dalej.
Dotarliśmy na nasz peron i zabijaliśmy czas czytaniem czeskich podpisów na pociągu i koszach na śmieci.
Cieszyłam się jak dziecko, które dostało lizaka za dobrą ocenę, na myśl o spędzeniu całego dnia z nim w Pradze. Zdałam się z atrakcjami i miejscami na niego, bo moja ostatnia wizyta w Pradze polegała raczej na narzekaniu, że chce wrócić do domu i pisaniu ze znajomą z Warszawy, bardziej niż na przeżywaniu wyjazdu. I oczywiście próbach zdobycia papierosów, które nie należały do najprostszych.
Wsiedliśmy w ostatniej chwili do pociągu, dziękując pani za wskazanie nam wagonu. Znaleźliśmy nasze miejsca i ułożyliśmy się na nich wygodnie, wiedząc, że czekają nas cztery godziny podróży.
Muminek zasnął dość szybko, choć upierał się, że nie chce mnie zostawiać. Wciąż nie byłam w stanie uwierzyć, że on naprawdę chce spędzać ze mną czas i przejmuje się tym, że jest zmęczony.
Włożyłam słuchawki do uszu i skupiłam się na tym, by nie zasnąć; czułam się zobowiązana, by teraz to on miał swoją przytulankę. Bardzo chciałam, by czuł, że może na mnie polegać ze wszystkim.
Czułam się źle, budząc go, ale powoli i mi odcinało kabelki. Poprosiłam go, żeby teraz to on pilnował plecaka i tego, za ile wysiadamy, a ja w tym czasie potrzebuje się na chwilkę zdrzemnąć. Dlaczego wyrzucam sobie takie rzeczy, jak zmęczenie?
Zasnęłam szybciej, niż myślałam, wtulając się w niego i łapiąc się na myśli, jak bardzo, bardzo go kocham. Uwielbiam się na tym przyłapywać robiąc najprostsze rzeczy, za każdym razem wywołuje to u mnie uśmiech na twarzy.
Praga. Cholera jasna, jesteśmy w Pradze. Spojrzałam na Martina, wciąż nie mogąc uwierzyć, że tu jesteśmy. Chwyciłam go za rękę i uczepiłam się jego osoby, nie chcąc tracić go ani na sekundę z oczu. Chciałam chłonąć ten dzień jak gąbka, zapamiętać każdy najmniejszy szczegół; nawet to, że gołąb miał na swoich piórach znaczek Nike.
Śniadanie zjedliśmy w McDonaldzie, by następnie kontynuować szwendanie się ulicami Pragi. W oczy rzucił mi się sklep, który wyglądał na taki, do którego Martin na pewno chciałby wejść. Pokazałam mu go i chwilę później znajdowaliśmy się między regałami, oglądając komiksy. W sensie, ja oglądałam plakaty, z nadzieją że znajdzie się coś, co będę mogła mu kupić, ale żaden z nich nie chwycił mnie za serce.
Spróbowałam także podejść Martina pytaniami, którą postać z Harrego Pottera woli, ale i ten plan spalił na panewce. Pokazał mi figurki różnych postaci, z filmów których nigdy nie widziałam na oczy, ale widziałam, jak bardzo mu się tu podoba.
Gdybym tylko mogła, kupiłabym Ci każdą jedną, wiesz?
Weszliśmy też do sklepu z cukierkami, który z zewnątrz wydawał się zdecydowanie ciekawszy, niż był w środku. Następnie nastąpiła misja piwo - faktycznie ciężko było znaleźć coś, co nie było po prostu kolejnym komercyjnym syfem, tylko naprawdę było warte odwiedzenia.
Wreszcie znaleźliśmy "to jedno" miejsce, gdzie Martin zamówił piwo i kilkukrotnie upewnił się, że na pewno nie mam na nic ochoty. Nic w karcie nie zwróciło mojej szczególnej uwagi, a piwo już zdecydowanie.
Zaświeciły mu się oczka, gdy tylko kelner postawił przed nim kufel. Fajnie było widzieć, jak sprawia mu to przyjemność; podobnie jak świadomość, że gdybym chociaż przez sekundę poczuła się niekomfortowo z ilością alkoholu, jaką pije, przestałby natychmiast.
To wciąż było dla mnie nowe.
Nie wiem czy był świadomy, ale na jego ustach została malutka pianka z piwa; wyglądał, jakby upaćkał się bitą śmietaną i udawał, że to nie on ją zjadł. Odruchowo chciałam dać mu buziaka i ściągnąć te piankę z jego ust, ale przystawił kufel po raz kolejny i tym razem nic już tam nie było.
Cholera, jaki ty jesteś śliczny. Jakie ja mam szczęście, że mogę Cię widzieć. I dawać Ci buziaczki. Tyle, ile tylko będziesz chciał.
Wyszliśmy z restauracji i podreptaliśmy dalej; słuchałam z zainteresowaniem tego, co mówił o kulturze palenia zioła i opowiadał o maszynie w jednym ze sklepów, w którym faktycznie sprzedają marihuanę. Oswoił mnie z faktem, że palenie wcale nie musi być takie, jakie widziałam zawsze - uzależniające, bezsensowne i pełne nerwów dla obu stron.
Moją uwagę zwrócił sklep, który ewidentnie był ukierunkowany na sprzedaż tego typu "dobroci". Weszliśmy tam i od razu zauważyłam, że naprawdę jest tu pełno wszystkiego - od lizaków, przez gumy do żucia, żelki, ciastka, po blanty i całe "kawałki", czy jak się to nazywa.
Martin pokazał mi, że faktycznie podpisy "smaków" mają znaczenie, porzeczkowe faktycznie pachniało porzeczką, a CBD faktycznie różni się od THC, choć dalej nie jestem pewna czym.
Ważne, że się różni, i mogłam posłuchać jego głosu.
Mogłabym go słuchać przez cały czas, nawet, jeśli miałby mi cytować konstytucję.
Nie wiem, jak on to robi, ale słysząc jak mówi cokolwiek do mnie, wciąż czuję się jak zakochana dwunastolatka, do której obiekt westchnień powiedział jedno słowo. Cały czas piszczę i ekscytuję się od środka, i wciąż chcę uciekać od niego wzrokiem, bo pewnego dnia poparzę sobie policzki od czerwienienia się przez jego osobę.
Naprawdę wywaliło mi korki.
Zwiedziliśmy jeszcze kilka kolejnych sklepów, w ostatnim i ja skusiłam się na kupienie sobie czegoś - może łatwiej mi będzie się oswoić, zaczynając z czymś, czego tak bardzo się nie boję? Zdecydowałam się więc na żelki, a Martin wziął sobie ciasteczko, które podobno mogło mieć ciekawy wpływ na niego. Nie martwiłam się. Chciałam, żeby dobrze się bawił; a zjedzenie ciasteczka wcale nie jest dla mnie już tak straszne, jak myślałam że będzie. Wierzę mu we wszystko co mówi, i wiem, że jest tak samo jak z alkoholem - poproszę go i przestanie.
"You're gonna be fucked up" sprawiło, że chichraliśmy się ze słów sprzedawcy jeszcze dobre kilka minut. Zjadł połowę, a drugą pokazał mi i zawinął w papierek, który schował do kieszeni kurtki. Zjadł je o 13, więc około 14 powinien zacząć coś czuć. Przynajmniej to wywnioskowałam ze słów mężczyzny, od którego to kupowaliśmy.
Przystanęliśmy w starbucksie, gdzie zamówił mi coś na wzór mrożonej herbaty, a sobie kawę. Przez moment zmartwiłam się, że coś jest nie tak, bo stał się nieobecny i odpowiadał mi zdawkowo, co od razu spowodowało stare, schematyczne myślenie - jest na mnie za coś zły. Jak tylko wyszliśmy, powiedział mi, że zrobiło mu się słabo z gorąca i nie muszę się niczym przejmować.
Nie wiem jak on to robi, ale naprawdę poczułam się dużo spokojniej, gdy mi to powiedział. Może naprawdę komunikacja nie jest taka straszna, jak myślałam?
Po wypiciu swojego napoju, weszliśmy do pubu - byliśmy tam tylko we dwójkę i cholera, jaki to miało klimat. Zastanawiałam się dłuższą chwilę, czy nie mam ochoty na drinka w tym momencie, ale żaden nie zwrócił mojej szczególnej uwagi, plus nie podobało mi się, jak drogie są.
Martin uraczył się piwem, które najwyraźniej niesamowicie mu smakowało. W pewnym momencie poinformował mnie, że chyba ciasteczko zaczęło działać - jeśli przekrwione oczy świadczyły o działaniu, to myślę, że na pewno coś się zadziało.
Przesiedzieliśmy tak półtorej godziny, rozmawiając o grach i wyjazdach, tym jak bardzo jestem szczęśliwa że tu jestem razem z nim i chciałabym z nim więcej podróżować.
Może po raz kolejny coś sobie uroiłam, ale miałam wrażenie, że zaczął się spieszyć. Dopił piwo i zszedł do łazienki, ja dreptałam za nim, bo również uznałam że warto skorzystać, nim pójdziemy dalej zwiedzać.
Ubranie tych wszystkich warstw na siebie nie było najprostsze, zwłaszcza, że uznałam że chce jeszcze poprawić buty - spojrzałam jeszcze na skarpetki, czy przypadkiem nie leci mi krew z kostek, bo po takiej ilości kroków czułam, że jestem cała poobdzierana.
Stanęłam przed lustrem i poprawiłam włosy, które i tak wyglądały tragicznie - zaczęły się puszyć od wilgoci; moje usta też nie wyglądały najlepiej, mało dzisiaj piłam i z nerwów w pociągu zdążyłam je obgryźć, więc jak na moje, sprawiały wrażenie nieprzyjemnych w dotyku. Poprawiłam kurtkę i wyszłam; przed drzwiami stał Martin, który chyba odetchnął z ulgą na mój widok. Chwyciłam go za rękę i grzecznie dorównałam kroku, chcąc nacieszyć się jego obecnością. Ciekawe, gdzie teraz pójdziemy?
Stojąc na światłach, przed jak zdążyłam się dowiedzieć, mostem Karola, poczułam, jak ściska mnie mocniej za rękę, jakby upewniając się, że jestem obok niego. Przeszliśmy na drugą stronę, gdzie moją uwagę od razu zwróciły kaczuszki pływające w wodzie. Nie wiem dlaczego, ale nawet tak proste sytuacje, jak te, przy nim wydawały się najciekawsze na świecie.
Pociągnął mnie nieco dalej, rozglądając się po pomnikach. Pokazał mi widok jednego z nich i wskazał palcem na krajobraz przed nami. Miałam wrażenie, że w tym momencie chodzi o coś zdecydowanie więcej, niż widok, który tu jest.
- Myszko. - podniosłam wzrok na niego i poczułam, jak serce zaczyna mi bić kilka razy szybciej. Spodziewałam się, że za chwile padną słowa, które po raz kolejny obrócą mi świat do góry nogami. - Jesteś najcudowniejszym, co mnie w życiu spotkało... - Nie byłam w stanie powstrzymać uśmiechu, chciałam go pocałować w tym momencie i dać mu do zrozumienia, że chcę z nim być do końca świata i jeszcze dłużej. - Dlatego chciałem Cię zapytać, czy zostaniesz moją dziewczyną?
Przysięgam, że w tamtej sekundzie świat na moment się zatrzymał. Cały zgiełk, który panował na moście umilkł, ludzie przestali w ogóle zwracać moją uwagę. Byłam tylko ja, Martin i najpiękniejsze pytanie, jakie mógł mi dzisiaj zadać. Dlaczego "tak" wydaje się być niewystarczającym słowem? Dlaczego mam wrażenie, że straciłam umiejętność składania zdań?
Tak Muminku, chce być twoją dziewczyną i twoją miłością. Chcę nauczyć się kochać Cię tak, jak chcesz być kochanym i trzymać cię za rękę, budzić się obok ciebie codziennie i dać Ci wszystko, czego tylko zapragniesz. Zgasiłabym dla Ciebie słońce i przyniosła gwiazdkę z nieba, gdybyś tylko o to poprosił. Chcę być Twoją dziewczyną, chce być Twoja i chcę żebyś był mój. Żebyś był przy mnie tak samo szczęśliwy, jak ja jestem przy Tobie.
I jesteś wystarczający, pod każdym tego względem. Nie ma rzeczy, która jest niewystarczająca. Ja też jestem nowa, gubię się w tym wszystkim i robię wszystko intuicyjnie, to nie jest nic strasznego. Chciałabym się Ciebie nauczyć i pomóc Ci nauczyć się mnie.
- Tak Muminku, zostanę Twoją dziewczyną! - Wstrzymałam oddech, gdy przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Oczywiście, za każdym razem gdy mnie całował, robił to z niewyobrażalnym uczuciem, ale ten tak właściwie pierwszy całus od mojego chłopaka, znaczył więcej niż cokolwiek na całym świecie.
Kocham Cię.
Ad persona.
Muminku, mam nadzieję, że przeczytałeś do końca. Uważam, że moment, w którym aktualnie skończyłam, jest idealny; mamy jeszcze dużo historii do napisania.
Tak, jak napisałam pierwotnie we wstępie, mam nadzieję, że spojrzysz na siebie moimi oczami. I obiecałam Ci, że będziesz wiedział o mnie wszystko.
Także to jest chyba dla mnie najprostsza forma przekazu - pisanie, bo to tu czuję się najbardziej komfortowo; choć każda moja myśl przelana na papier jest najszczersza jaka może być, nie ujęłabym tego tak dobrze, jakbym chciała w inny sposób.
Mam też delikatną nadzieję, że i Ty poczujesz te same emocje, co ja.
Proszę bardzo, trochę mojego świata.
Kocham Cię,
Kruszynka
IV. Zakopane
Wyjazd do Zakopanego sprawiał, że ciężko było mi zasnąć. W głowie powtarzałam wszystko, co spakowałam do torby i próbowałam uspokoić się, że wszystko jest. I że wszystko będzie dobrze.
Za kilka dni miał minąć miesiąc od tego, jak jesteśmy razem. Czas leciał zdecydowanie szybciej, zima nie była aż tak straszna, a stare schematy i reakcje powoli robiły miejsce nowym. Nagle wszystko zdawało się być prostsze.
Dla Pawła i Julki był to jednak zdecydowanie bardzo, ale to bardzo ciężki okres. Kochałam ich obu całym sercem, ale sytuacja, gdy się rozstali, zostawiła mnie z jednym wielkim znakiem zapytania. Co teraz? Jak im pomóc i czy to na pewno koniec? Może po prostu potrzebują czasu?
Budzik zadzwonił zdecydowanie za wcześnie. Wyciszyłam go, na prośbę zaspanego Martina; obrócił się na drugą stronę i kurczowo ścisnął poduszkę, mrucząc cicho i po chwili wracając do głębokiego snu. Uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego, powtarzając ponownie w głowie, że ustawiłam budzik na za godzinę. Przysnęło mi się, choć obudziłam się przed budzikiem. Wyłączyłam go i wstałam, nie chcąc ingerować w sen mojego chłopaka.
Cały ten tryb czuwania, który był zapalony w mojej głowie od pewnego czasu, zniknął, gdy Martin pojawił się w moim życiu. Oczywiście, czasami zdarzały się gorsze dni i łzy, których nie sposób było zatrzymać, ale nie było to to samo, co kiedyś. Na szczęście.
Ubrałam się ciepło, pomalowałam i spięłam włosy. Przed założeniem bluzy, spojrzałam jeszcze na zarys kolczyków pod moją koszulką. Niepotrzebnie martwiłam się, że "nie będą mi pasować", wręcz przeciwnie - od momentu zrobienia ich, powoli nabierałam jakiejś pewności siebie. Nie wyobrażałam sobie także ich nie mieć.
Zalałam jeszcze liquid do epapierosa i dopiero zaczęłam budzić Martina, kilkukrotnie całując go po nosku czy w czoło.
Wspomnienie tego, jak unikaliśmy całusów w czoło, teraz wydawało się być bardzo odległe. Od zawsze uważałam, że pocałowanie kogoś w czoło jest niesamowicie intymne i nie robi się tego "ot tak". To było jak cicha obietnica, że wszystko będzie dobrze i że jest się dla siebie, nieważne co. Wieczór, kiedy pierwszy raz pocałował mnie w czoło był magiczny. Właściwie, to było to jeszcze przed Pragą. Odwiozłam Julkę pod jej dom, razem z Martinem. Na odchodne życzyła mu powodzenia, uśmiechając się, jakby coś wiedziała. Wtedy też dostał ode mnie pierwszy liścik.
Ciekawe, czy dalej go masz?
Niesamowicie stresowałam się myślą, że może nie zrozumie o co chodziło mi w dopisku na samym dole. "Je T'aime" to po francusku kocham Cię. Wtedy też pierwszy raz, praktycznie wprost, dałam mu do zrozumienia że go kocham.
Wstał, przecierając oczy i patrząc na mnie swoim słodkim, zaspanym wzrokiem. Opatulił się kołdrą, mrucząc, że chce jeszcze kilka minut i pociągnął mnie za rękę, tak, że wylądowałam zaraz obok niego.
Matko, jak ja go kocham.
Przeleżeliśmy tak wtuleni w siebie kilka minut i faktycznie, koniec końców, wstaliśmy. Martin ubrał się i dopakował rzeczy do torby, z praktycznie stoickim spokojem. Ja za to byłam kompletnym przeciwieństwem w tym momencie, sprawdzałam nawet, czy na pewno mam kluczyki od samochodu, mimo, że robiłam to już kilkukrotnie wcześniej.
Zeszliśmy do samochodu i dopiero, gdy trzasnęłam za sobą drzwiami, mogłam odetchnąć z ulgą. Nawigacja pokazywała jakieś trzy godziny drogi. Czyli będziemy przed czasem.
Wyjechaliśmy z osiedla, Martin zajął się muzyką i zagadywaniem mnie, a ja co jakiś czas zerkałam na niego i upewniałam się, że na pewno nie śpię.
Przecież to wszystko teraz jest takie proste. I równocześnie zajebiście, kurwa, trudne. Tak bardzo bałam się, że zrobię coś nie tak, że go skrzywdzę, albo nie dam mu wystarczająco dużo; by po sekundzie po prostu spojrzeć na niego i wiedzieć, że nawet jeśli świat by się kończył, on będzie. I za jakiś czas będziemy mieli swój własny świat, z pieskiem i naszym największym problemem będzie przypalony makaron, bo byliśmy zbyt pochłonięci sobą. A w tle będzie lecieć muzyka, i tym razem nie będę jej tylko słuchać, tylko faktycznie będę ją czuć.
Trasa do Zakopanego przebiegła nam stosunkowo szybko, do naszego apartamentu dotarliśmy trochę przed ustalonym czasem.
Odłożyliśmy torby i obadaliśmy teren, co gdzie jest i czy łóżko jest wygodne. Ekscytowała mnie myśl, że nareszcie jesteśmy sami i nigdzie nam się nie spieszy. Rozglądał się po naszym pokoiku i uśmiechał w moim kierunku, opowiadając, jak niedługo będziemy wynajmować własne mieszkanko.
Patrząc na niego, czułam, jak topi mi się serducho. Jejku, rozbraja mnie pod każdym względem.
Za kilka dni miał minąć miesiąc od tego, jak jesteśmy razem. Czas leciał zdecydowanie szybciej, zima nie była aż tak straszna, a stare schematy i reakcje powoli robiły miejsce nowym. Nagle wszystko zdawało się być prostsze.
Dla Pawła i Julki był to jednak zdecydowanie bardzo, ale to bardzo ciężki okres. Kochałam ich obu całym sercem, ale sytuacja, gdy się rozstali, zostawiła mnie z jednym wielkim znakiem zapytania. Co teraz? Jak im pomóc i czy to na pewno koniec? Może po prostu potrzebują czasu?
Budzik zadzwonił zdecydowanie za wcześnie. Wyciszyłam go, na prośbę zaspanego Martina; obrócił się na drugą stronę i kurczowo ścisnął poduszkę, mrucząc cicho i po chwili wracając do głębokiego snu. Uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego, powtarzając ponownie w głowie, że ustawiłam budzik na za godzinę. Przysnęło mi się, choć obudziłam się przed budzikiem. Wyłączyłam go i wstałam, nie chcąc ingerować w sen mojego chłopaka.
Cały ten tryb czuwania, który był zapalony w mojej głowie od pewnego czasu, zniknął, gdy Martin pojawił się w moim życiu. Oczywiście, czasami zdarzały się gorsze dni i łzy, których nie sposób było zatrzymać, ale nie było to to samo, co kiedyś. Na szczęście.
Ubrałam się ciepło, pomalowałam i spięłam włosy. Przed założeniem bluzy, spojrzałam jeszcze na zarys kolczyków pod moją koszulką. Niepotrzebnie martwiłam się, że "nie będą mi pasować", wręcz przeciwnie - od momentu zrobienia ich, powoli nabierałam jakiejś pewności siebie. Nie wyobrażałam sobie także ich nie mieć.
Zalałam jeszcze liquid do epapierosa i dopiero zaczęłam budzić Martina, kilkukrotnie całując go po nosku czy w czoło.
Wspomnienie tego, jak unikaliśmy całusów w czoło, teraz wydawało się być bardzo odległe. Od zawsze uważałam, że pocałowanie kogoś w czoło jest niesamowicie intymne i nie robi się tego "ot tak". To było jak cicha obietnica, że wszystko będzie dobrze i że jest się dla siebie, nieważne co. Wieczór, kiedy pierwszy raz pocałował mnie w czoło był magiczny. Właściwie, to było to jeszcze przed Pragą. Odwiozłam Julkę pod jej dom, razem z Martinem. Na odchodne życzyła mu powodzenia, uśmiechając się, jakby coś wiedziała. Wtedy też dostał ode mnie pierwszy liścik.
Ciekawe, czy dalej go masz?
Niesamowicie stresowałam się myślą, że może nie zrozumie o co chodziło mi w dopisku na samym dole. "Je T'aime" to po francusku kocham Cię. Wtedy też pierwszy raz, praktycznie wprost, dałam mu do zrozumienia że go kocham.
Wstał, przecierając oczy i patrząc na mnie swoim słodkim, zaspanym wzrokiem. Opatulił się kołdrą, mrucząc, że chce jeszcze kilka minut i pociągnął mnie za rękę, tak, że wylądowałam zaraz obok niego.
Matko, jak ja go kocham.
Przeleżeliśmy tak wtuleni w siebie kilka minut i faktycznie, koniec końców, wstaliśmy. Martin ubrał się i dopakował rzeczy do torby, z praktycznie stoickim spokojem. Ja za to byłam kompletnym przeciwieństwem w tym momencie, sprawdzałam nawet, czy na pewno mam kluczyki od samochodu, mimo, że robiłam to już kilkukrotnie wcześniej.
Zeszliśmy do samochodu i dopiero, gdy trzasnęłam za sobą drzwiami, mogłam odetchnąć z ulgą. Nawigacja pokazywała jakieś trzy godziny drogi. Czyli będziemy przed czasem.
Wyjechaliśmy z osiedla, Martin zajął się muzyką i zagadywaniem mnie, a ja co jakiś czas zerkałam na niego i upewniałam się, że na pewno nie śpię.
Przecież to wszystko teraz jest takie proste. I równocześnie zajebiście, kurwa, trudne. Tak bardzo bałam się, że zrobię coś nie tak, że go skrzywdzę, albo nie dam mu wystarczająco dużo; by po sekundzie po prostu spojrzeć na niego i wiedzieć, że nawet jeśli świat by się kończył, on będzie. I za jakiś czas będziemy mieli swój własny świat, z pieskiem i naszym największym problemem będzie przypalony makaron, bo byliśmy zbyt pochłonięci sobą. A w tle będzie lecieć muzyka, i tym razem nie będę jej tylko słuchać, tylko faktycznie będę ją czuć.
Trasa do Zakopanego przebiegła nam stosunkowo szybko, do naszego apartamentu dotarliśmy trochę przed ustalonym czasem.
Odłożyliśmy torby i obadaliśmy teren, co gdzie jest i czy łóżko jest wygodne. Ekscytowała mnie myśl, że nareszcie jesteśmy sami i nigdzie nam się nie spieszy. Rozglądał się po naszym pokoiku i uśmiechał w moim kierunku, opowiadając, jak niedługo będziemy wynajmować własne mieszkanko.
Patrząc na niego, czułam, jak topi mi się serducho. Jejku, rozbraja mnie pod każdym względem.
- Idziemy pod prysznic? - zapytał, na co kiwnęłam głową. Pozbierałam część ubrań z podłogi i grzecznie podreptałam za nim, by stanąć przed lustrem i ukradkiem spoglądać na to, jak się rozbiera.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, gdy złapał moje spojrzenie w lustrze i oparł się głową o moje ramie. Nie czułam się źle, gdy oglądał mnie bez ubrań.
Drocząc się ze mną, delikatnie przejechał dłońmi po moich udach, sunąc ku górze, tak długo, aż dotarł do moich piersi; ścisnął je i równocześnie podniósł wzrok, łapiąc moje spojrzenie w lustrze. Mimowolnie wypuściłam szybciej oddech, gdy wcale nie przestawał mnie dotykać.
Weszliśmy pod prysznic i umyliśmy się w pośpiechu, obydwoje będąc myślami gdzie indziej.
Ciepła woda spływała mi po plecach i moczyła niedbale spięte włosy, gdy klękałam przed nim. Podniosłam wzrok; odchylił głowę do tyłu i rozchylił usta z przyjemności. Uśmiechnęłam się do samej siebie, drocząc się z nim językiem. Od samego początku czułam, jak nie tylko woda ścieka po moich udach, choć nie chciałam się przyznać, że to on powoduje we mnie takie reakcje.
Wysunęłam język nieco bardziej, wkładając go do ust jeszcze głębiej i wyrównując oddech, choć Martin w tym momencie go stracił. Nie przestawałam; w myślach błagałam, by ta chwila trwała jak najdłużej.
Wplótł palce w moje włosy i sam nadał tempo; robił to pewnymi ruchami, nie przeszkadzając mi przy tym. Coraz głośniejszy oddech Martina podniecał mnie jeszcze bardziej; a to, z jakim przekonaniem szukał jakiejkolwiek możliwości dotknięcia mnie, przyprawiało mnie o dreszcze.
Podniósł mnie i przyciągnął do siebie, kompletnie ignorując ślinę, która ściekała mi po ustach na brodę. Jedną ręką przytrzymywał mnie za szyję, a drugą dotykał wszędzie, gdzie mógł, z satysfakcją obserwując moje reakcje. Woda skutecznie zagłuszała moje westchnięcia, choć on na pewno je słyszał.
Delikatnie całusy zmieniły się w w podgryzanie się nawzajem i pośpieszne łapanie oddechu pomiędzy pocałunkami, przerywane do tego moim "błagam jeszcze".
Jego dłoń zjechała w dół, pomiędzy moje uda, co spotkało się z cichym jęknięciem z mojej strony i podnieconym spojrzeniem ze strony Martina.
- Jak ty mnie jarasz - przysięgam, że nigdy nie przeszły mnie takie dreszcze jak wtedy, gdy poczułam jego oddech na mojej szyi. Mimowolnie wbiłam paznokcie w jego plecy, nie wiedząc co zrobić z rękami. On za to bardzo dobrze wiedział i mogę przysiąc, że się uśmiechał, gdy uciekałam od niego wzrokiem.
Tym razem to on klęknął przede mną. Ledwo stałam na nogach, gdy całował mnie po udach i delikatnie sunął językiem. W momencie, gdy dołożył do tego wszystkiego palce, przestałam przejmować się tym, że ktoś nas usłyszy.
Podobnie jak on nie przejmował się tym, że jego usta są całe mokre ode mnie. Wstał i przyciągnął mnie do siebie, całując mnie zachłannie. Nawet nie wiem kiedy, ale opierałam się dłońmi o prowizoryczną półeczkę i gryzłam własne wargi z podniecenia, wsłuchując się w jego ciężki oddech, gdy trzymał mnie za włosy i dawał do zrozumienia jak bardzo jestem jego.
I przy tym wszystkim ani razu nie zwątpiłam w jego uczucia do mnie. Wiedziałam, że pomoże mi się wytrzeć i mnie przytuli, całując do tego w czółko.
Po wszystkim poszliśmy się zdrzemnąć, a w tle leciał "Lombard". Obydwoje ubolewaliśmy, że nie możemy puścić sobie nic swojego, ale zawsze to jakiś dźwięk do zasypiania.
Od momentu, gdy zaczęłam spać z Martinem, nie wyobrażałam sobie nocy bez niego. Za każdym jednym razem rozczulało mnie, że gdy się delikatnie podsuwałam do przodu, on i tak przysuwał mnie do siebie. Stało się to jakimś moim rytuałem, że dopiero po tym geście, byłam w stanie zasnąć. Kładłam się dalej z przyzwyczajenia, nie ze złośliwości. A Muminek i tak uparcie, co noc, przyciągał mnie do siebie. A ja za każdym razem mogłam odetchnąć ze spokojem i świadomością, że on jest obok.
Denerwowały mnie jednak koszmary, że coś jest nie tak między nami. Zwykle były dość proste i schematyczne, chociaż za każdym razem budziłam się i sprawdzałam, czy Martin wciąż śpi obok mnie. Tym razem nie śniło mi się nic takiego, co sprawiło, że czułam niepokój. Po prostu zasnęłam i obudziłam się obok niego.
Ubrałam się i powolutku zaczęłam go budzić, że pora się zbierać, skoro chcemy się wybrać do centrum.
Oczywiście nie obyło się bez przytulania się i buziaków, i przerwy na oglądanie jakiegoś "Wipeout", czy jak to się nazywało. W międzyczasie Martin wcinał żelki, które przestał liczyć chyba po dziesięciu.
Zamówiliśmy bolta i pojechaliśmy do centrum, gdzie jak na turystów przystało - daliśmy się oszukać w pierwszą godzinę pobytu. "Muzeum iluzji" okazało się być zwykłym picem na wodę, do tego niesamowicie drogim i nie w naszej kategorii wiekowej.
Wyszliśmy stamtąd szybciej niż weszliśmy i skierowaliśmy się w stronę głównej ulicy, celem znalezienia jakiejś sensownej karczmy. Krążyliśmy tak od jednej do drugiej, celem wypicia dobrego piwa i zjedzenia czegoś sensownego.
Koniec końców, trafiliśmy do "Góraleczki", gdzie na pierwszy rzut oka, nie było szans na miejsce. Wskazano nam jednak drugie piętro, gdzie znaleźliśmy wolny stolik i od razu obdarowano nas kartami.
Rozglądnęłam się pobieżnie - karczma była zrobiona w typowo góralskim, zakopiańskim stylu. Światło było ciepłe, a atmosfera bardzo przypominała mi tą, która panowała w moim przedszkolu. Nawet pachniało podobnie.
Przejrzałam kartę - właściwie nie miałam ochotę na nic typowo obiadowego, do tego bałam się, że będę sobie wyrzucać, że za dużo zjadłam. Zamiast tego skusiłam się na szarlotkę, a Martin na wielki kufel piwa. Oczywiście on zamówił, bo ja prawdopodobnie umarłabym z nerwów i zamiast szarlotki zamówiła jakąś dziczyznę.
Nie czekaliśmy długo - szarlotka pachniała cynamonem i o matko, wyglądała przesmakowicie. Smakowała jeszcze lepiej, wręcz rozpływała się w ustach. W życiu chyba nie jadłam lepszej szarlotki niż tej, co dzisiaj.
Rozmawialiśmy o wszystkim, co jakiś czas wracając do ekscytowania się faktem, że jesteśmy razem już prawie miesiąc i tak właściwie jesteśmy pierwszy raz sami gdzieś poza domem.
Mogę spędzić z nim tak całe życie. No i z naszym pieskiem, oczywiście.
Opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa, a ja ze swojego. W pewnym momencie przerwał i zaśmiał się, mówiąc, że dołączył na serwer. Z początku nie zrozumiałam, o co mu chodziło, po czym trybiki w mojej głowie zaskoczyły na swoje miejsce i ja również zaczęłam się śmiać, domyślając się.
W "Góraleczce" spędziliśmy całkiem sporo czasu, ale przyszła pora na dalsze zwiedzanie i chodzenie z knajpy do knajpy. Cały ten czas, w tej swojej prostocie - po prostu śmigania z punktu A do B i trzymania się za rękę - był magiczny. Nie zamieniłabym go za nic innego. Wcale nie muszę stąd wracać, zostańmy tu. Moim największym zmartwieniem w tym momencie było to, że śnieg pada mi na okulary i nie wiem, gdzie teraz pójdziemy.
Zabrałam go do Cafe Piano, tam, gdzie zawsze przyjeżdżamy z rodzicami, by po prostu chwilę posiedzieć i napić się piwa. W sensie, on. Wiedziałam, że mogę czuć się bezpiecznie i przy nim pić, ale jednak czułam się lepiej na trzeźwo.
Kilka nieudanych prób znalezienia sensownej karczmy delikatnie mnie zniechęciło do dalszych poszukiwań, i po prostu chciałam już gdzieś siąść i odetchnąć. Wreszcie weszliśmy do jednej z nich, która wydawała się być praktycznie na poziomie naszej kochanej. Kelnerka posadziła nas przy schodach i rozpaliła świeczkę, zagadując nas przy okazji. Zdążyliśmy zamówić, przemogłam się nawet, żeby zamówić sobie drinka.
Uznaliśmy, że zamiast zamawiać bolta po kolacji, przejdziemy się spacerem do naszego mieszkanka. Nie było to wcale tak daleko, a spacery są równie fajne, co szwędanie się po knajpach. W międzyczasie zrobiliśmy również postój na kebaba, który wcale nie był tak dobry, jak Martin liczył.
Czekając na niego na zewnątrz, Paweł wysłał mi naprawdę długą i łamiącą serducho wiadomość. Czytając to, nie wiedziałam, co powinnam czuć. Z jednej strony, podziwiałam go za tak dorosłe podejście do tematu i świadomość swoich emocji, z drugiej, chciałam po prostu go przytulić i powiedzieć że jakoś to będzie. Że wszystko się ułoży, choć wcale nie będzie to proste i intuicyjne. A zamiast tego mogłam się wgapiać w telefon i próbować ułożyć zdanie, które jakkolwiek go wesprze.
Martin wyszedł z budynku z kebabem w ręku i pomógł mi coś odpisać, po czym włączył nawigacje w telefonie i wgryzając się w jedzenie, zaczął iść w kierunku apartamentu. Ciężko było za nim nadążyć zapadając się w śnieg, ale jako tako dawałam radę.
Po kilku kęsach uznał, że jest niejadalny i zapytał mnie, czy jestem eko-świrem, co spotkało się z moim śmiechem. Kebab z masłem nie brzmiał jak smaczne połączenie, więc wcale nie dziwiło mnie, że Muminek zakopywał go w śniegu w jakiejś ciemnej uliczce.
Wróciliśmy do naszego mieszkanka, Martin zrobił sobie drinka, a ja uraczyłam się liptonem. Położyliśmy się do łóżka i ponownie oglądaliśmy to, co leciało w telewizorze. No, oglądaliśmy to dużo powiedziane. Byliśmy dużo bardziej zainteresowani sobą, niż tym, co jest naokoło. Nie spieszyliśmy się po wieczornej kąpieli, po prostu powoli badaliśmy teren.
- A możemy się jeszcze poprzytulać? - podniosłam wzrok i przetarłam usta. Natychmiast się w niego wtuliłam i pocałowałam w czoło, chcąc dać mu jak najwięcej komfortu.
- Oczywiście skarbie - przyciągnął mnie do siebie, biorąc głęboki wdech. - nie zrobiłam nic nie tak, prawda? - pokręcił głową, również dając mi buziaka. Odetchnęłam i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam. W tym momencie liczyło się dla mnie tylko to, żeby czuł się ze mną pewnie i bezpiecznie. Nic nam nie ucieknie, nikt nam siebie nie odbierze.
Dopóki mamy siebie, niech się dzieje co chce.
Z czasem poczułam, jak zaczyna się rozluźniać i wodzić dłońmi gdzie indziej, niż po moich plecach. Na wszystko mu pozwalałam, wiedząc, że mogę być go pewna pod każdym względem.
Zmieniłam pozycję na wygodniejszą dla nas obojga i pozwoliłam mu robić wszystko w swoim tempie. Kiział mnie po włosach i co jakiś czas popijał drinka. Nie byłam pewna, czy się stresuje, czy po prostu jeszcze potrzebuje czasu.
Okazało się, że to drugie. Tym razem jeszcze mniej się spieszyliśmy, niż poprzednio.
Dotykał mnie tak, jakbym była jego małym dziełem sztuki. Całował i upewniał się, że wszystko jest okej. Atmosfera między nami była mniej więcej taka, jak w filmach. Każdy jego najmniejszy dotyk czy ruch, powodował we mnie dreszcze. Podobnie było także w drugą stronę, nieważne co zrobiłam, albo zaczynał ciężej oddychać, albo wzdrygał się z podniecenia.
- Mogę? - padło pytanie, które od paru dobrych minut wisiało w powietrzu. Pokiwałam głową. - Ale chce na ciebie patrzeć.
Martin zawsze spoglądał na mnie z troską i miłością. Tak, jakbym miała się rozpaść w każdej sekundzie, jego wzrok chłonął mnie jak nikogo innego. I teraz było tak samo. Nic w jego spojrzeniu się nie zmieniło; spoglądał na mnie z taką delikatnością i uspokajał, pozwalając na moje własne przeżywanie tej chwili.
- Czuje się jakbym miała swój pierwszy raz - pocałowałam go, wyginając plecy z przyjemności. Pozwalałam sobie na każde jedno jęknięcie i wreszcie pozwoliłam sobie na czerpanie radości z tej formy zbliżenia. Mimo, że zmieniał pozycje pewnie i za każdym jednym razem trafiał w ten sam punkt, który powodował mroczki przed moimi oczami, robił to delikatnie.
Świadomość, że jest dosłownie we mnie, przyprawiała mnie o dreszcze. Robił ze mną co chciał i jak chciał, nie robiąc mi przy tym żadnej krzywdy.
Oczywiście, że nie było to idealne, ale chyba to było w tym najbardziej ludzkie. Że musieliśmy się siebie nauczyć, wyczuć się i pozwolić sobie na siebie.
Skończyliśmy i ponownie znaleźliśmy się pod naszym ukochanym prysznicem. Wtulił mnie w siebie i pogłaskał po głowie, dodając do tego całusa.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami, więc zagryzłam zęby, próbując powstrzymać płacz.
- Wszystko dobrze kochanie?
- Tak, znaczy nie? nie wiem? - nie podniosłam wzroku. Tak strasznie się bałam, że moje emocje w tym momencie zepsują całą magię tego wieczoru, tego pierwszego razu. Że cały nasz progres pójdzie do śmieci, albo co gorsza, stwierdzi że nie ma na mnie siły i wcale tego nie chce? Ale tak się wcale nie stało.
Siedział ze mną przez cały czas i uspokajał, mimo, że chyba sam był przerażony. Nawet nie wiem, jak powinnam była mu za to podziękować.
To była chyba jedna z niewielu nocy, kiedy zasypiając, po prostu modliłam się, żeby rano wciąż był obok mnie i nic nie było inaczej.
I właśnie tak było, i znowu przyciągnął mnie do siebie do snu.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, gdy złapał moje spojrzenie w lustrze i oparł się głową o moje ramie. Nie czułam się źle, gdy oglądał mnie bez ubrań.
Drocząc się ze mną, delikatnie przejechał dłońmi po moich udach, sunąc ku górze, tak długo, aż dotarł do moich piersi; ścisnął je i równocześnie podniósł wzrok, łapiąc moje spojrzenie w lustrze. Mimowolnie wypuściłam szybciej oddech, gdy wcale nie przestawał mnie dotykać.
Weszliśmy pod prysznic i umyliśmy się w pośpiechu, obydwoje będąc myślami gdzie indziej.
Ciepła woda spływała mi po plecach i moczyła niedbale spięte włosy, gdy klękałam przed nim. Podniosłam wzrok; odchylił głowę do tyłu i rozchylił usta z przyjemności. Uśmiechnęłam się do samej siebie, drocząc się z nim językiem. Od samego początku czułam, jak nie tylko woda ścieka po moich udach, choć nie chciałam się przyznać, że to on powoduje we mnie takie reakcje.
Wysunęłam język nieco bardziej, wkładając go do ust jeszcze głębiej i wyrównując oddech, choć Martin w tym momencie go stracił. Nie przestawałam; w myślach błagałam, by ta chwila trwała jak najdłużej.
Wplótł palce w moje włosy i sam nadał tempo; robił to pewnymi ruchami, nie przeszkadzając mi przy tym. Coraz głośniejszy oddech Martina podniecał mnie jeszcze bardziej; a to, z jakim przekonaniem szukał jakiejkolwiek możliwości dotknięcia mnie, przyprawiało mnie o dreszcze.
Podniósł mnie i przyciągnął do siebie, kompletnie ignorując ślinę, która ściekała mi po ustach na brodę. Jedną ręką przytrzymywał mnie za szyję, a drugą dotykał wszędzie, gdzie mógł, z satysfakcją obserwując moje reakcje. Woda skutecznie zagłuszała moje westchnięcia, choć on na pewno je słyszał.
Delikatnie całusy zmieniły się w w podgryzanie się nawzajem i pośpieszne łapanie oddechu pomiędzy pocałunkami, przerywane do tego moim "błagam jeszcze".
Jego dłoń zjechała w dół, pomiędzy moje uda, co spotkało się z cichym jęknięciem z mojej strony i podnieconym spojrzeniem ze strony Martina.
- Jak ty mnie jarasz - przysięgam, że nigdy nie przeszły mnie takie dreszcze jak wtedy, gdy poczułam jego oddech na mojej szyi. Mimowolnie wbiłam paznokcie w jego plecy, nie wiedząc co zrobić z rękami. On za to bardzo dobrze wiedział i mogę przysiąc, że się uśmiechał, gdy uciekałam od niego wzrokiem.
Tym razem to on klęknął przede mną. Ledwo stałam na nogach, gdy całował mnie po udach i delikatnie sunął językiem. W momencie, gdy dołożył do tego wszystkiego palce, przestałam przejmować się tym, że ktoś nas usłyszy.
Podobnie jak on nie przejmował się tym, że jego usta są całe mokre ode mnie. Wstał i przyciągnął mnie do siebie, całując mnie zachłannie. Nawet nie wiem kiedy, ale opierałam się dłońmi o prowizoryczną półeczkę i gryzłam własne wargi z podniecenia, wsłuchując się w jego ciężki oddech, gdy trzymał mnie za włosy i dawał do zrozumienia jak bardzo jestem jego.
I przy tym wszystkim ani razu nie zwątpiłam w jego uczucia do mnie. Wiedziałam, że pomoże mi się wytrzeć i mnie przytuli, całując do tego w czółko.
Po wszystkim poszliśmy się zdrzemnąć, a w tle leciał "Lombard". Obydwoje ubolewaliśmy, że nie możemy puścić sobie nic swojego, ale zawsze to jakiś dźwięk do zasypiania.
Od momentu, gdy zaczęłam spać z Martinem, nie wyobrażałam sobie nocy bez niego. Za każdym jednym razem rozczulało mnie, że gdy się delikatnie podsuwałam do przodu, on i tak przysuwał mnie do siebie. Stało się to jakimś moim rytuałem, że dopiero po tym geście, byłam w stanie zasnąć. Kładłam się dalej z przyzwyczajenia, nie ze złośliwości. A Muminek i tak uparcie, co noc, przyciągał mnie do siebie. A ja za każdym razem mogłam odetchnąć ze spokojem i świadomością, że on jest obok.
Denerwowały mnie jednak koszmary, że coś jest nie tak między nami. Zwykle były dość proste i schematyczne, chociaż za każdym razem budziłam się i sprawdzałam, czy Martin wciąż śpi obok mnie. Tym razem nie śniło mi się nic takiego, co sprawiło, że czułam niepokój. Po prostu zasnęłam i obudziłam się obok niego.
Ubrałam się i powolutku zaczęłam go budzić, że pora się zbierać, skoro chcemy się wybrać do centrum.
Oczywiście nie obyło się bez przytulania się i buziaków, i przerwy na oglądanie jakiegoś "Wipeout", czy jak to się nazywało. W międzyczasie Martin wcinał żelki, które przestał liczyć chyba po dziesięciu.
Zamówiliśmy bolta i pojechaliśmy do centrum, gdzie jak na turystów przystało - daliśmy się oszukać w pierwszą godzinę pobytu. "Muzeum iluzji" okazało się być zwykłym picem na wodę, do tego niesamowicie drogim i nie w naszej kategorii wiekowej.
Wyszliśmy stamtąd szybciej niż weszliśmy i skierowaliśmy się w stronę głównej ulicy, celem znalezienia jakiejś sensownej karczmy. Krążyliśmy tak od jednej do drugiej, celem wypicia dobrego piwa i zjedzenia czegoś sensownego.
Koniec końców, trafiliśmy do "Góraleczki", gdzie na pierwszy rzut oka, nie było szans na miejsce. Wskazano nam jednak drugie piętro, gdzie znaleźliśmy wolny stolik i od razu obdarowano nas kartami.
Rozglądnęłam się pobieżnie - karczma była zrobiona w typowo góralskim, zakopiańskim stylu. Światło było ciepłe, a atmosfera bardzo przypominała mi tą, która panowała w moim przedszkolu. Nawet pachniało podobnie.
Przejrzałam kartę - właściwie nie miałam ochotę na nic typowo obiadowego, do tego bałam się, że będę sobie wyrzucać, że za dużo zjadłam. Zamiast tego skusiłam się na szarlotkę, a Martin na wielki kufel piwa. Oczywiście on zamówił, bo ja prawdopodobnie umarłabym z nerwów i zamiast szarlotki zamówiła jakąś dziczyznę.
Nie czekaliśmy długo - szarlotka pachniała cynamonem i o matko, wyglądała przesmakowicie. Smakowała jeszcze lepiej, wręcz rozpływała się w ustach. W życiu chyba nie jadłam lepszej szarlotki niż tej, co dzisiaj.
Rozmawialiśmy o wszystkim, co jakiś czas wracając do ekscytowania się faktem, że jesteśmy razem już prawie miesiąc i tak właściwie jesteśmy pierwszy raz sami gdzieś poza domem.
Mogę spędzić z nim tak całe życie. No i z naszym pieskiem, oczywiście.
Opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa, a ja ze swojego. W pewnym momencie przerwał i zaśmiał się, mówiąc, że dołączył na serwer. Z początku nie zrozumiałam, o co mu chodziło, po czym trybiki w mojej głowie zaskoczyły na swoje miejsce i ja również zaczęłam się śmiać, domyślając się.
W "Góraleczce" spędziliśmy całkiem sporo czasu, ale przyszła pora na dalsze zwiedzanie i chodzenie z knajpy do knajpy. Cały ten czas, w tej swojej prostocie - po prostu śmigania z punktu A do B i trzymania się za rękę - był magiczny. Nie zamieniłabym go za nic innego. Wcale nie muszę stąd wracać, zostańmy tu. Moim największym zmartwieniem w tym momencie było to, że śnieg pada mi na okulary i nie wiem, gdzie teraz pójdziemy.
Zabrałam go do Cafe Piano, tam, gdzie zawsze przyjeżdżamy z rodzicami, by po prostu chwilę posiedzieć i napić się piwa. W sensie, on. Wiedziałam, że mogę czuć się bezpiecznie i przy nim pić, ale jednak czułam się lepiej na trzeźwo.
Kilka nieudanych prób znalezienia sensownej karczmy delikatnie mnie zniechęciło do dalszych poszukiwań, i po prostu chciałam już gdzieś siąść i odetchnąć. Wreszcie weszliśmy do jednej z nich, która wydawała się być praktycznie na poziomie naszej kochanej. Kelnerka posadziła nas przy schodach i rozpaliła świeczkę, zagadując nas przy okazji. Zdążyliśmy zamówić, przemogłam się nawet, żeby zamówić sobie drinka.
Uznaliśmy, że zamiast zamawiać bolta po kolacji, przejdziemy się spacerem do naszego mieszkanka. Nie było to wcale tak daleko, a spacery są równie fajne, co szwędanie się po knajpach. W międzyczasie zrobiliśmy również postój na kebaba, który wcale nie był tak dobry, jak Martin liczył.
Czekając na niego na zewnątrz, Paweł wysłał mi naprawdę długą i łamiącą serducho wiadomość. Czytając to, nie wiedziałam, co powinnam czuć. Z jednej strony, podziwiałam go za tak dorosłe podejście do tematu i świadomość swoich emocji, z drugiej, chciałam po prostu go przytulić i powiedzieć że jakoś to będzie. Że wszystko się ułoży, choć wcale nie będzie to proste i intuicyjne. A zamiast tego mogłam się wgapiać w telefon i próbować ułożyć zdanie, które jakkolwiek go wesprze.
Martin wyszedł z budynku z kebabem w ręku i pomógł mi coś odpisać, po czym włączył nawigacje w telefonie i wgryzając się w jedzenie, zaczął iść w kierunku apartamentu. Ciężko było za nim nadążyć zapadając się w śnieg, ale jako tako dawałam radę.
Po kilku kęsach uznał, że jest niejadalny i zapytał mnie, czy jestem eko-świrem, co spotkało się z moim śmiechem. Kebab z masłem nie brzmiał jak smaczne połączenie, więc wcale nie dziwiło mnie, że Muminek zakopywał go w śniegu w jakiejś ciemnej uliczce.
Wróciliśmy do naszego mieszkanka, Martin zrobił sobie drinka, a ja uraczyłam się liptonem. Położyliśmy się do łóżka i ponownie oglądaliśmy to, co leciało w telewizorze. No, oglądaliśmy to dużo powiedziane. Byliśmy dużo bardziej zainteresowani sobą, niż tym, co jest naokoło. Nie spieszyliśmy się po wieczornej kąpieli, po prostu powoli badaliśmy teren.
- A możemy się jeszcze poprzytulać? - podniosłam wzrok i przetarłam usta. Natychmiast się w niego wtuliłam i pocałowałam w czoło, chcąc dać mu jak najwięcej komfortu.
- Oczywiście skarbie - przyciągnął mnie do siebie, biorąc głęboki wdech. - nie zrobiłam nic nie tak, prawda? - pokręcił głową, również dając mi buziaka. Odetchnęłam i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam. W tym momencie liczyło się dla mnie tylko to, żeby czuł się ze mną pewnie i bezpiecznie. Nic nam nie ucieknie, nikt nam siebie nie odbierze.
Dopóki mamy siebie, niech się dzieje co chce.
Z czasem poczułam, jak zaczyna się rozluźniać i wodzić dłońmi gdzie indziej, niż po moich plecach. Na wszystko mu pozwalałam, wiedząc, że mogę być go pewna pod każdym względem.
Zmieniłam pozycję na wygodniejszą dla nas obojga i pozwoliłam mu robić wszystko w swoim tempie. Kiział mnie po włosach i co jakiś czas popijał drinka. Nie byłam pewna, czy się stresuje, czy po prostu jeszcze potrzebuje czasu.
Okazało się, że to drugie. Tym razem jeszcze mniej się spieszyliśmy, niż poprzednio.
Dotykał mnie tak, jakbym była jego małym dziełem sztuki. Całował i upewniał się, że wszystko jest okej. Atmosfera między nami była mniej więcej taka, jak w filmach. Każdy jego najmniejszy dotyk czy ruch, powodował we mnie dreszcze. Podobnie było także w drugą stronę, nieważne co zrobiłam, albo zaczynał ciężej oddychać, albo wzdrygał się z podniecenia.
- Mogę? - padło pytanie, które od paru dobrych minut wisiało w powietrzu. Pokiwałam głową. - Ale chce na ciebie patrzeć.
Martin zawsze spoglądał na mnie z troską i miłością. Tak, jakbym miała się rozpaść w każdej sekundzie, jego wzrok chłonął mnie jak nikogo innego. I teraz było tak samo. Nic w jego spojrzeniu się nie zmieniło; spoglądał na mnie z taką delikatnością i uspokajał, pozwalając na moje własne przeżywanie tej chwili.
- Czuje się jakbym miała swój pierwszy raz - pocałowałam go, wyginając plecy z przyjemności. Pozwalałam sobie na każde jedno jęknięcie i wreszcie pozwoliłam sobie na czerpanie radości z tej formy zbliżenia. Mimo, że zmieniał pozycje pewnie i za każdym jednym razem trafiał w ten sam punkt, który powodował mroczki przed moimi oczami, robił to delikatnie.
Świadomość, że jest dosłownie we mnie, przyprawiała mnie o dreszcze. Robił ze mną co chciał i jak chciał, nie robiąc mi przy tym żadnej krzywdy.
Oczywiście, że nie było to idealne, ale chyba to było w tym najbardziej ludzkie. Że musieliśmy się siebie nauczyć, wyczuć się i pozwolić sobie na siebie.
Skończyliśmy i ponownie znaleźliśmy się pod naszym ukochanym prysznicem. Wtulił mnie w siebie i pogłaskał po głowie, dodając do tego całusa.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami, więc zagryzłam zęby, próbując powstrzymać płacz.
- Wszystko dobrze kochanie?
- Tak, znaczy nie? nie wiem? - nie podniosłam wzroku. Tak strasznie się bałam, że moje emocje w tym momencie zepsują całą magię tego wieczoru, tego pierwszego razu. Że cały nasz progres pójdzie do śmieci, albo co gorsza, stwierdzi że nie ma na mnie siły i wcale tego nie chce? Ale tak się wcale nie stało.
Siedział ze mną przez cały czas i uspokajał, mimo, że chyba sam był przerażony. Nawet nie wiem, jak powinnam była mu za to podziękować.
To była chyba jedna z niewielu nocy, kiedy zasypiając, po prostu modliłam się, żeby rano wciąż był obok mnie i nic nie było inaczej.
I właśnie tak było, i znowu przyciągnął mnie do siebie do snu.
V. Nowy początek
Co roku poświęcałam sobie godzinę na spacer w ostatni dzień starego roku; traktowałam to trochę jak spowiedź, trochę jak rachunek sumienia. Za każdym razem wypalałam wtedy jednego papierosa i razem z wygaszeniem go, zostawiałam wszelkie rozterki w popiele.
Dzisiejszy wieczór był spokojny - śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku, a z nieba spadały grube płatki. Drzewa były trochę ponure bez liści, a mróz był ostry - czułam, że odmarzają mi opuszki palców.
Dużo się wydarzyło - pierwsza połowa tego roku była okropna. Teraz, mówiąc o tym, miałam wrażenie, jakbym opowiadała komuś film. Choć żartowałam z tych wydarzeń, czułam ścisk w żołądku. To jednak przydarzyło się mi. Nie wyimaginowanej postaci. I uświadamiały mnie w tym przerażone twarze najbliższych. Czasami malowało się na nich współczucie w moim kierunku, czasami obrzydzenie skierowane do byłego. I mieli racje.
Rok temu całkiem długo siedziałam na murku przy rzece, trzęsąc się z zimna i paląc fajkę za fajką.
W głowie rozpracowywałam listopadowy wieczór. Chyba właśnie to wydarzenie chciałam zostawić za sobą, zacząć od nowa. Zapomnieć, jak przemoczona od deszczu, błagałam go na kolanach o to, żeby został. Że się poprawię, że jeśli chce to przecież może iść do innych kobiet, byleby wieczorem wrócił do mnie. Żal mi samej siebie, że tak długo na to pozwalałam.
W tym roku siedziałam w tym samym miejscu, ale nie bolało mnie serce. I tak, odmarzały mi dłonie, papieros ledwo się tlił, a okolica była tak samo szara, jak zawsze.
Ale nic mnie nie bolało. Wszystko było dobrze. I po raz pierwszy od lat czułam się dobrze. Pewne rzeczy zostały w przeszłości i nigdy nie wrócą. Teraz będzie tylko lepiej.
Zima w Wapienicy miała specyficzny zapach, który jednak tym razem nie unosił się w powietrzu. Dogasiłam papierosa i poczułam, jak przez całe moje ciało przechodzą dreszcze. Muzyka w słuchawkach już dawno przestała sprawiać na mnie wrażenie. Otrzepałam się ze śniegu, który zdążył na mnie opaść i odetchnęłam.
Teraz będzie już tylko lepiej.
I do tego mam najcudowniejszych ludzi wokół siebie. I kogoś, z kim spędzę resztę swojego życia.
Wieczór minął szybko, podobnie jak trasa na miejsce widokowe, choć wypluwałam płuca i modliłam o to, żeby jakimś cudem się nie zgubić po drodze.
Widok faktycznie był nieziemski. Usiadłam obok Martina, opierając głowę o jego ramię i wypuszczając spokojnie powietrze z ust. Niesamowicie cieszył mnie fakt, że zacznę ten rok razem z nim.
Chwilę przed północą zapaliłam papierosa, którego nawet nie dopaliłam. Od momentu, kiedy Martin pojawił się w moim życiu, cały świat zwolnił i pozwolił mi złapać oddech.
Problemy z Salomonem się skończyły, mam pracę, chcemy razem zamieszkać, otaczam się samymi cudownymi ludźmi. Chyba żyję w filmie.
Zegarek wskazał północ.
Martin przyciągnął mnie do siebie i najdelikatniej jak mógł, pocałował mnie. Smakował miłością i dymem.
- Wszystkiego dobrego skarbie - szepnął, całując mnie w czoło. Pomyślałam życzenie. Stanęłam na palcach, podciągając się dłońmi o jego kurtkę i również pocałowałam w czółko, składając mu życzenia.
Razem z całą resztą życzyliśmy sobie wszystkiego co najlepsze, kilka osób zapaliło jeszcze papierosy i powoli zaczęliśmy wracać do samochodu Pawła.
Właściciel Zafiry został dłużej na górze, prosząc nas, żebyśmy na niego nie czekali. Dziwnie było widzieć go bez Julki. Radził sobie z tym jednak dużo lepiej, niż się spodziewaliśmy.
Dzisiejszy wieczór był spokojny - śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku, a z nieba spadały grube płatki. Drzewa były trochę ponure bez liści, a mróz był ostry - czułam, że odmarzają mi opuszki palców.
Dużo się wydarzyło - pierwsza połowa tego roku była okropna. Teraz, mówiąc o tym, miałam wrażenie, jakbym opowiadała komuś film. Choć żartowałam z tych wydarzeń, czułam ścisk w żołądku. To jednak przydarzyło się mi. Nie wyimaginowanej postaci. I uświadamiały mnie w tym przerażone twarze najbliższych. Czasami malowało się na nich współczucie w moim kierunku, czasami obrzydzenie skierowane do byłego. I mieli racje.
Rok temu całkiem długo siedziałam na murku przy rzece, trzęsąc się z zimna i paląc fajkę za fajką.
W głowie rozpracowywałam listopadowy wieczór. Chyba właśnie to wydarzenie chciałam zostawić za sobą, zacząć od nowa. Zapomnieć, jak przemoczona od deszczu, błagałam go na kolanach o to, żeby został. Że się poprawię, że jeśli chce to przecież może iść do innych kobiet, byleby wieczorem wrócił do mnie. Żal mi samej siebie, że tak długo na to pozwalałam.
W tym roku siedziałam w tym samym miejscu, ale nie bolało mnie serce. I tak, odmarzały mi dłonie, papieros ledwo się tlił, a okolica była tak samo szara, jak zawsze.
Ale nic mnie nie bolało. Wszystko było dobrze. I po raz pierwszy od lat czułam się dobrze. Pewne rzeczy zostały w przeszłości i nigdy nie wrócą. Teraz będzie tylko lepiej.
Zima w Wapienicy miała specyficzny zapach, który jednak tym razem nie unosił się w powietrzu. Dogasiłam papierosa i poczułam, jak przez całe moje ciało przechodzą dreszcze. Muzyka w słuchawkach już dawno przestała sprawiać na mnie wrażenie. Otrzepałam się ze śniegu, który zdążył na mnie opaść i odetchnęłam.
Teraz będzie już tylko lepiej.
I do tego mam najcudowniejszych ludzi wokół siebie. I kogoś, z kim spędzę resztę swojego życia.
Wieczór minął szybko, podobnie jak trasa na miejsce widokowe, choć wypluwałam płuca i modliłam o to, żeby jakimś cudem się nie zgubić po drodze.
Widok faktycznie był nieziemski. Usiadłam obok Martina, opierając głowę o jego ramię i wypuszczając spokojnie powietrze z ust. Niesamowicie cieszył mnie fakt, że zacznę ten rok razem z nim.
Chwilę przed północą zapaliłam papierosa, którego nawet nie dopaliłam. Od momentu, kiedy Martin pojawił się w moim życiu, cały świat zwolnił i pozwolił mi złapać oddech.
Problemy z Salomonem się skończyły, mam pracę, chcemy razem zamieszkać, otaczam się samymi cudownymi ludźmi. Chyba żyję w filmie.
Zegarek wskazał północ.
Martin przyciągnął mnie do siebie i najdelikatniej jak mógł, pocałował mnie. Smakował miłością i dymem.
- Wszystkiego dobrego skarbie - szepnął, całując mnie w czoło. Pomyślałam życzenie. Stanęłam na palcach, podciągając się dłońmi o jego kurtkę i również pocałowałam w czółko, składając mu życzenia.
Razem z całą resztą życzyliśmy sobie wszystkiego co najlepsze, kilka osób zapaliło jeszcze papierosy i powoli zaczęliśmy wracać do samochodu Pawła.
Właściciel Zafiry został dłużej na górze, prosząc nas, żebyśmy na niego nie czekali. Dziwnie było widzieć go bez Julki. Radził sobie z tym jednak dużo lepiej, niż się spodziewaliśmy.
Obydwoje radzili sobie w kompletnie inny sposób, chociaż i tak się w tym uzupełniali. Julka była dużo bardziej zagubiona niż Paweł, ale sama określała to, jako część procesu.
Styczeń był spokojny. Tyle chyba mogę powiedzieć o tym miesiącu. Zima zawsze była związana z chaosem, z niepokojem i nerwami. Tym razem było odwrotnie. Po prostu było cicho.
Wiedziałam, że mam gdzie wrócić, do kogo się wtulić i zasnąć, oglądając coś w tle.
Po raz pierwszy zostaliśmy także sami w domu z Martinem na dłuższy okres czasu. Spędzaliśmy czas we dwójkę, tak samo jak i ze znajomymi.
W jeden wieczór uznałam, że wezmę razem z nim i z Karoliną żelki.
Właśnie, Karolina.
Świąteczna rozmowa z nią pozwoliła mi do reszty odetchnąć. Nie potrzebowałam epopei czy innych rozprawek. Wystarczyła zwykła, ludzka rozmowa, gdzie powiedziałyśmy sobie wszystko - i fakt, czasami ciężko mi było wydusić z siebie słowa, które dobrze oddawałyby moje odczucia, ale ona rozumiała. Nie pospieszała, nie denerwowała się, nie wywierała na mnie presji. Frustruje mnie brak słów wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebuje.
Rozumiała. A to nowe.
Styczeń był spokojny. Tyle chyba mogę powiedzieć o tym miesiącu. Zima zawsze była związana z chaosem, z niepokojem i nerwami. Tym razem było odwrotnie. Po prostu było cicho.
Wiedziałam, że mam gdzie wrócić, do kogo się wtulić i zasnąć, oglądając coś w tle.
Po raz pierwszy zostaliśmy także sami w domu z Martinem na dłuższy okres czasu. Spędzaliśmy czas we dwójkę, tak samo jak i ze znajomymi.
W jeden wieczór uznałam, że wezmę razem z nim i z Karoliną żelki.
Właśnie, Karolina.
Świąteczna rozmowa z nią pozwoliła mi do reszty odetchnąć. Nie potrzebowałam epopei czy innych rozprawek. Wystarczyła zwykła, ludzka rozmowa, gdzie powiedziałyśmy sobie wszystko - i fakt, czasami ciężko mi było wydusić z siebie słowa, które dobrze oddawałyby moje odczucia, ale ona rozumiała. Nie pospieszała, nie denerwowała się, nie wywierała na mnie presji. Frustruje mnie brak słów wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebuje.
Rozumiała. A to nowe.
Żelki z CBD. Całkiem śmieszna sprawa, bo faktycznie, po zjedzeniu odpowiedniej dawki ma się fazę.
Wiedziałam, że mogę zaufać Martinowi i że nigdy nie da mi czegoś, czego on sam nie jest pewien.
I tak czekałam. Po prostu, na magiczny moment przejścia na inny serwer. Mimo wielu rozmów i miliardów pytań, kompletnie nie spodziewałam się że to uczucie będzie aż tak nagłe.
Oddycham manualnie. Czemu czuję każdy ruch moich rąk aż za bardzo? Ładne światełka, podobają mi się.
Oddycham manualnie.
Martin ma jeszcze ładniejszy śmiech niż myślałam.
Oh, a jakie delikatne dłonie. Jejku, cały jest delikatny. Podobnie jak ten kocyk.
Jezu, czuję jak koc dotyka moich rąk, za dużo. Za bardzo mnie dotyka. Za dużo kocyka.
Światełka, ładne, migające światełka. Za bardzo mrugają. Popatrz na dłonie. Ładne paznokcie. Za bardzo oddycham. Przestań. Nie mogę przestać, bo się uduszę. Oddychaj.
Muminek się śmieje. Kocham jego śmiech. Głaska mnie po dłoni. Jest delikatny. Puszek. Za dużo koca. Wdech.
- Martin, chyba za dużo na raz - Powiedziałam to na głos czy w myślach? No tak, powinnam wziąć oddech. A teraz wydech.
Leżąc już w pokoju Martina, wsłuchiwałam się w nasze oddechy i próbowałam skupić na tym, jak delikatny jest w dotyku. Ma mięciutkie policzki. I ojejku, jakie on ma piękne oczy. Kocham jego oczy. Wdech, wydech.
Dlaczego minęły dopiero trzy minuty?
Kurwa, stresuje się. Ale wszystko jest okej.
Ponownie nie byłam pewna, na czym się skupić. Wszystko było super, ale równocześnie wszystkiego było za dużo. Zdecydowanie za dużo, za bardzo.
Chcę spać? A co jeśli wstanę i dalej będę miała fazę?
Jeszcze raz spróbowałam posiedzieć z nimi w salonie, ale zdecydowanie bodźców było za dużo.
Przeszkadzam im. To chyba był mój gwóźdź do trumny. Ale ja wam wcale nie przeszkadzam, wiem o tym. Przecież mam prawo popełniać błędy. Nie mam do tego prawa, niepotrzebnie panikuje. Nie wiem, chce iść spać.
Zasnęłam słuchając chyba kuchennych rewolucji.
Nie wiem, nie skupiłam się na tym.
Obudziłam się po jakichś dwóch? może trzech godzinach. Martin przyszedł do pokoju położyć się ze mną.
Jedyne co chciałam mu powiedzieć, to to, że przepraszam że zepsułam mu wieczór.
Bardzo chciałabym umieć bawić się fazą tak jak oni.
Frustrował mnie mój własny umysł. Tyle razy potrafiłam po prostu pogodzić się z innym stanem świadomości, co tym razem poszło nie tak? Wcale nie chcę mu dorównać, chce po prostu wiedzieć z czym to się je. Chcę odkrywać i rozumieć.
Wtuliłam się w niego i ponownie wsłuchałam w to, jak oddycha, licząc że zasnę. Sen jednak zmorzył tylko Martina, więc włączyłam sobie cichutko grę na telewizorze, wzięłam pada do rąk i skupiłam myśli na tym, jak działa sterowanie.
Koło czwartej nad ranem wyszłam z pokoju i zaczęłam sprzątać. Wyrzuciłam śmieci, wyłożyłam i włączyłam zmywarkę.
Chciałabym już z Tobą mieszkać, przykro mi, że nie wyszło mi z pracą.
Nie jestem pewna, czy sprzątając byłam do końca trzeźwa, ale nawet jeśli nie, to było to całkiem przyjemne. Wróciłam do pokoju z kocykiem zabranym z salonu, opatuliłam się nim, pocałowałam Martina w czoło i ponownie odpaliłam grę.
Dopiero koło szóstej, może siódmej zmorzył mnie sen. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że obudzę się obok niego i wszystko będzie okej. Akurat leżał na plecach, więc pozwoliłam sobie położyć głowę na jego ramieniu i zarzucić na niego nogę, kradnąc mu trochę kołdry.
Strasznie słodko pochrapujesz, Muminku.
VI. Warszawa
Ludzie wszędzie się spieszyli - co chwila było słychać jak ktoś trąbi, albo pisk hamulców. Z galerii przed nami wychodzili z kubkami kawy, niedokładnie domkniętymi, bo nie mieli czasu. Dogaszali w połowie niedopalone papierosy, rozplątywali pospiesznie słuchawki, ciągnęli za sobą walizki, przepychając się przez tłum.
Warszawa pachnie spalinami, papierosami i zbyt drogimi perfumami. Niektórzy stali pod Pałacem Kultury i pospiesznie robili sobie zdjęcia, by zrobić miejsce reszcie. Tylko kilka osób przystawało na chwilę i obserwowało. Pan z pieskiem, który załatwiał swoje potrzeby na trawniku także się spieszył, by nie musieć po nim sprzątać.
Każdy się tu spieszy.
Podróż pociągiem minęła nam szybko; zmęczenie brało górę nad nami dużo bardziej, niż odpowiedzialność, by nie przespać przystanku.
Przed dwunastą byliśmy w centrum stolicy. Wychodząc z dworca na świeże powietrze, usłyszałam chichotanie Martina przed sobą.
Zmarszczyłam trochę brwi, nie będąc pewna, o co chodzi.
- Ojoooj - Ton głosu całkiem go zdradził. - Żelki mnie posmyrały.
- Baranku, jesteśmy w Warszawie - przypomniałam, śmiejąc się w duchu z tego, jak uroczo wygląda z walizką i moim plecakiem.
Do zameldowania dzieliły nas jakieś cztery godziny, które poświęciliśmy na wypicie piwa (w moim przypadku akurat niczego) w Hard Rock Cafe obok galerii handlowej, następnie na wycieczkę do fast fooda już w środku i szwendania się po głównych ulicach. Walizka dość intensywnie ograniczała nasze chęci do czegokolwiek, plus byliśmy dosyć wybici z rytmu po całkiem długiej podróży.
Wyhaczyliśmy także pizzerię, do której chcieliśmy wpaść wieczorem, po odetchnięciu i odłożeniu rzeczy.
Przed 16 zamówiliśmy bolta do naszego apartamentu. Budynek wyglądał... prosto. To tyle. Niczym się nie wyróżniał, po prostu był. Ale właściwie mieliśmy tam tylko spać, a nie oczekiwać luksusu, więc było to wystarczające.
Szczerze, mogłabym spać nawet w samochodzie, byleby z nim.
Rozpracowaliśmy nasze bagaże, zwiedziliśmy niewielki pokoik i położyliśmy się do łóżka.
Oczywiście nie mogło być idealnie; przez niedogadanie i niewielkie nieporozumienie z prowadzącym kurs, prawie wracaliśmy do Bielska w ten sam dzień, w który przyjechaliśmy.
Obydwoje byliśmy całkiem zdenerwowani i rozemocjonowani.
Martin chodził po pokoju, zakrywając twarz w dłoniach i mówiąc coś do siebie. Siedziałam na łóżku, trzymając w rękach poduszkę i miętosząc w palcach jej końce. Co jakiś czas zerkał na mnie. Nie wiedziałam, jaka emocja rysuje się na jego twarzy. Złość? Frustracja? Smutek?
Nie wiem. Usiadł na chwilę, biorąc głęboki wdech. Mimowolnie się odsunęłam.
Powinnam wyjść, dać Ci krzyczeć, przytulić cię czy od razu przeprosić i wziąć winę na siebie? Jasnym jak słońce było dla mnie, że powinnam wybrać każdą z opcji, poza przytuleniem. Przecież za błędy zwykle byłam karana, dlaczego teraz ma być inaczej?
A jednak było inaczej.
Fakt, dłuższą chwilę było ciężko, Martin był na skraju ataku paniki, ja za to siedziałam marznąc na ławce i paląc, walcząc ze łzami.
- Toniemojawina - powtarzałam ciągiem, między wypuszczaniem dymu z ust i walką z podskakującą z nerwów nogą. - Przecież o wszystko zapytałam.
Nerwowo scrollowałam po profilu prowadzącego, próbując doczytać się czegokolwiek, porównując to z naszą konwersacją. Łzy cały czas piekły mnie pod powiekami, mimo, że wiedziałam, że jak wrócę na górę, to nie będzie na mnie zły.
Tamtych sytuacji nie ma. Zostały tylko głupie schematy, które stają się coraz bardziej frustrujące.
Wróciłam na górę. Nim nacisnęłam na klamkę, odetchnęłam po raz ostatni i zagryzłam zęby wchodząc do pokoju. Martin leżał na łóżku, podniósł wzrok na mnie gdy weszłam głębiej w pomieszczenie.
- Ale Myszko, poradzimy sobie, tak? - ton jego głosu natychmiast odebrał mi jakiekolwiek zmartwienia.
- Mogę cię przytulić? - kiwnął głową, położyłam się na nim i pozwoliłam sobie na rozluźnienie. Poczułam, jak łzy, z którymi tak długo walczyłam, koniec końców ciekną mi po policzkach. Wytarłam je szybko, gryząc się w język, by nie przeprosić. Nie mam za co. To nie moja wina.
Pod wieczór pojechaliśmy na miasto celem zjedzenia kolacji. Przysięgam, że dawno nie jadłam tak dobrej pizzy. Siedzieliśmy przy oknie, rozmawiając o dzisiejszej sytuacji, zadając sobie pytania, tak jak na początku i po prostu korzystając ze zmiany otoczenia. Wreszcie możemy odetchnąć.
Z tyłu głowy cały czas jednak gryzł mnie fakt, że nie domknęłam sprawy pracy w mojej pizzerii.
Zapłaciliśmy za kolację, Martin walczył ze sobą, żeby nie ponowić informacji o płaceniu kartą. Wychodząc, uderzyło w nas chłodne, zimowe powietrze. Dopięłam kurtkę i chwyciłam Martina za rękę, ściskając go mocno. Moje stworzonko.
Spacer po jedzeniu był przyjemny, dobrze mi się po prostu chodziło obok Martina i oceniało ludzi wzrokiem. Zmęczenie dobrało się do nas po jakichś dwóch godzinach chodzenia i sprawdzania barów, więc uznaliśmy, że pora wracać.
Zamknęliśmy za sobą drzwi mieszkania i ustaliliśmy kolejność mycia się - Mumin szedł pierwszy, a ja po nim. Wyciągnęłam piżamę z walizki, odgrzebałam też kosmetyczkę, żeby zmyć twarz i po przygotowaniu rzeczy, rozebrałam się i położyłam na łóżku, odpalając tiktoka.
Chyba dopiero teraz do końca domknęłam popołudniowy temat w swojej głowie. Cały czas uczę się czegoś nowego, wymieniam schematy na zdrowe i upewniam się, że mogę. Mogę czuć się źle, dobrze, mogę płakać i nie usłyszę że powinnam iść wziąć tabletkę i przestać przeszkadzać. To wszystko, co dobre, cały czas było dla mnie nowe. Fascynował mnie fakt, że po seksie przytulał mnie i całował. Pozwalał mi przeżywać też emocje, które czasami brały górę i nie potrafiłam przerobić ich inaczej, niż łzami. Nie byłam przedmiotem, byłam kimś, kogo kocha. O kogo dba i się troszczy. Dawał mi to do zrozumienia na każdym kroku, w tym przy intymności. Po wszystkim całował mnie w czoło, i robił coś, co do dziś do mnie nie dociera - patrzył na mnie tak samo jak wcześniej. Bo dalej jestem jego Kruszynką.
Martin wyszedł z łazienki, wyrywając mnie z rozmyślań. Podniosłam głowę w jego kierunku; jego wzrok wędrował po mnie z zaciekawieniem. Chyba się rumienie.
Pozbierałam swoje rzeczy i również poszłam pod prysznic, zmywając z siebie pot i zapach pizzy, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.
Powinnam ogolić nogi.
Wytarłam się i założyłam na siebie koszulkę i skarpetki, przez moment zastanawiałam się także nad założeniem stringów, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Kosmetyki zostawiłam w łazience, zabierając ze sobą tylko ubrania.
Za jakiś czas będę tak robić w naszym mieszkaniu.
Leżał na łóżku i czekał, aż położę się obok niego. Głupio było mi się przyznać, że nawet tak normalna czynność, jaką jest założenie rąk za głowę i podniesienie bioder powoduje, że robi mi się ciepło.
On chyba bardzo dobrze wiedział, jak na mnie działa. Podobnie jak wplatanie palców w moje włosy i wykonywanie całkiem sugestywnego gestu.
Grzecznie usiadłam na jego nogach okrakiem i ułożyłam wygodnie, w międzyczasie spinając gumką trochę mokre włosy.
Westchnął, gdy mój język spotkał się z jego podbrzuszem, by następnie skierować się niżej i chwilę z nim podroczyć. Słuchanie, jak jego oddech przyspiesza i traci rytm, a on sam kompletnie rozpływa się pode mną, sprawiało że przechodziły mnie dreszcze.
Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale opierałam się o biurko, walcząc o złapanie oddechu. Jedną ręką Martin przytrzymywał mnie na nogach, bo równowaga przestała istnieć już jakiś czas temu, a drugą wsuwał dwa palce do moich ust, powodując, że odpowiadałam mu jękami.
Był pewny tego co robi, jak robi i trzymał cały czas ten sam rytm, przez który ledwo stałam na nogach. W myślach błagałam o więcej, mimo, że fizycznie ledwo wyrabiałam.
Z biurka wylądowaliśmy na łóżku, tym razem całował mnie i przygryzał moje wargi, zostawiając w moich ustach metaliczny posmak, gdy gryzł mnie mocniej.
Po wszystkim i kolejnym prysznicu, pocałował mnie i pogłaskał po głowie, pozwalając się w siebie wtulić. Nie czułam dystansu, tylko troskę. Był delikatny. Nie chciało mi się płakać, chciałam wycałować go całego i dać mu gwiazdkę z nieba.
To, jak jego dotyk przechodził z pełnego pożądania i chęci dotknięcia mnie całej, bardziej - z tego, jak obydwoje pragniemy czuć siebie, lub to, jak pewnie wplata palce w moje włosy lub zaciska dłoń na piersiach - zmienia się w najbardziej czuły i delikatny, tak, jakbym naprawdę była krucha.
Bardzo doceniałam te momenty po - utwierdzają mnie w tym, że jestem dla niego człowiekiem. Że nic nie musi być inaczej.
Tak samo jak on, starałam się dać mu wszystko, czego może potrzebować w danym momencie. Jest tak samo ważny w tym wszystkim i również zależy mi na tym, by w jego głowie było tak samo cicho.
Poprawiłam się tak, żeby położyć głowę na nim i cały czas być wtulona, ale równocześnie mieć możliwość oglądania serialu. Zdążyłam obejrzeć z nim niecały odcinek, nim zaczęłam przysypiać, podobnie z resztą jak on. Pocałowałam go na dobranoc i pozwoliłam się przyciągnąć, zanim ja też oddałam się błogiemu snu.
Obudziłam się chwilę przed Martinem, wciąż wtulona w niego w ten sam sposób, co w nocy. Niechętnie wyplątałam się spod niego i poszłam się ogarnąć. Śniadanie zjedliśmy w barze mlecznym, choć można to podciągnąć bardziej pod obiad.
Nie spieszyliśmy się nigdzie - wróciliśmy do mieszkania i wykorzystaliśmy wolny czas na odcinek serialu, który ostatnio pokazał mi Martin.
Pierwszy dzień kursu był ciekawy, zwłaszcza, że pierwszy raz widziałam żeby Martin był aż tak czymś zafascynowany. No, i poznaliśmy Manię. Dziewczynę, która w Warszawie czuła się jak ryba w wodzie.
Zrobiliśmy odlewy, poszliśmy zapalić, co niestety w moim przypadku okazało się być początkiem końca, i od słowa do słowa zdecydowaliśmy, że wieczorem spotkamy się na mieście i gdzieś wyjdziemy we trzech.
Robienie odlewów nie było przyjemne, uczucie ściekającego płynu w dół gardła przyprawiało mnie o odruch wymiotny, ale Kamil - czyli nasz prowadzący - skutecznie odwracał uwagę, rzucając śmiesznymi tekstami. Zrobiliśmy zdjęcia potrzebnych nam rzeczy i pożegnaliśmy się, zamawiając już bolta w stronę apartamentu - plan był taki, że jedziemy się przebrać, zdrzemnąć i śmigamy na kolacje, żeby po niej zobaczyć się z Manią.
Była dość intrygującą osobą, ale bardzo przypominała mi te wszystkie niunie, których charakterem były cycki. Była jednak bardzo otwarta i dobrze mi się z nią rozmawiało, nie była zadufana w sobie ani nic z tych rzeczy, chociaż jej ego było w kosmosie.
Zdrzemnęliśmy się po powrocie, zawinięci w kołdrę i wtuleni w siebie. Martin spał dość spokojnie, ja nieco mniej.
Obudziłam się z bolącym gardłem i uczuciem, jakbym w ogóle nie spała. Zamiotłam to jednak pod dywan, tłumacząc sobie przemęczeniem organizmu.
Pojechaliśmy na kolacje, ponownie do pizzeri, zamówiliśmy to samo i umówiliśmy z Manią w barze, gdzie Martinowi smakowało piwo.
Na pytanie, czy mam na coś ochotę, pokręciłam głową, by jednak szybko cofnąć swoje słowa i poprosić o lemoniadę. Domówił ją bez zawahania i otworzył mi, podając mi już otwartą butelkę do ręki.
Rozmawialiśmy o żelkach, pobycie w Warszawie i tym, że Martin spełnia swoje małe marzenie w tym momencie. Strasznie cieszył mnie widok radosnego Muminka; zwłaszcza, że jak się cieszył, wyglądał, jakby merdał ogonkiem. Ogólnie przypominał mi szczeniaka. Mam na myśli, że jest delikatny i taki mięciutki, i jak się na niego patrzy, to nie da się na niego być złym. Rozczula mnie całą swoją osobą, sposobem bycia i tym, jak jego wzrok mięknie, gdy tylko mnie widzi.
Chciałabym, żebyś to zobaczył.
Mania weszła do lokalu, więc dopiliśmy szybko to co mieliśmy i wyszliśmy, szukając miejsca gdzie możemy siąść.
Skończyło się na jednym barze, by potem wylądować w następnym, z nieco bardziej chaotycznym klimatem. Zamówiliśmy szisze, Martin piwo, Mania jakiegoś drinka a ja z nadzieją na zmniejszenie bólu gardła, herbatę. Na którą czekaliśmy prawie godzinę. I do tego smakowała jak spocona skarpetka.
Koło drugiej w nocy byliśmy w apartamencie i jedyne o czym marzyłam to o ciepłym prysznicu i pójściu spać.
Martin żartował, że zachowywałam się jak nie ja - i w sumie miał racje, dawno nie byłam tak otwarta na ludzi, jak dzisiaj w tym barze. Całkiem śmieszne uczucie, być tak podekscytowaną zwykłymi interakcjami z ludźmi, których więcej nie zobaczę na oczy.
Rozebrałam się i zabrałam ubrania do łazienki; odpaliłam ciepłą wodę pod prysznicem i w międzyczasie zmyłam makijaż. Złapałam swoje spojrzenie w lustrze - wyglądam jak wrak człowieka. Szklane oczy, popękane wargi i czerwony nos jak u renifera Rudolfa.
Dreszcze przechodziły mnie praktycznie co chwilę. Rozczesałam włosy i spięłam je w niedbałego koka, wchodząc pod prysznic. Ciepła woda ściekała po mnie, dając chwilową ulgę od zimna, które uporczywie dobierało się do mojego ciała. Umyłam się i zawinęłam w ręcznik, zakładając na siebie jak najszybciej bluzę, bielizne i ciepłe skarpetki.
Wychodząc, nie zgasiłam światła, bo zaraz po mnie wchodził Martin. Pocałowałam go w nosek i poszłam się położyć, zwijając się w kulkę i walcząc z zimnem, okrywając się kołdrą.
Oczy same mi się zamykały, ale usilnie je otwierałam i czekałam aż mój chłopak wróci spod prysznica. Wtulił się we mnie i przyciągnął mocno do siebie, głaszcząc po głowie.
- Nie masz gorączki? - mruknął, przykładając dłoń do mojego czoła.
- Nie wiem. - odparłam, zgodnie z prawdą. Znowu ciarki. - Ale mi bardzo zimno. - Jeszcze bardziej skuliłam się i zbliżyłam do niego, zasypiając praktycznie w moment. Ze spokojną głową, bo mam prawo źle się czuć.
A jednak było inaczej.
Fakt, dłuższą chwilę było ciężko, Martin był na skraju ataku paniki, ja za to siedziałam marznąc na ławce i paląc, walcząc ze łzami.
- Toniemojawina - powtarzałam ciągiem, między wypuszczaniem dymu z ust i walką z podskakującą z nerwów nogą. - Przecież o wszystko zapytałam.
Nerwowo scrollowałam po profilu prowadzącego, próbując doczytać się czegokolwiek, porównując to z naszą konwersacją. Łzy cały czas piekły mnie pod powiekami, mimo, że wiedziałam, że jak wrócę na górę, to nie będzie na mnie zły.
Tamtych sytuacji nie ma. Zostały tylko głupie schematy, które stają się coraz bardziej frustrujące.
Wróciłam na górę. Nim nacisnęłam na klamkę, odetchnęłam po raz ostatni i zagryzłam zęby wchodząc do pokoju. Martin leżał na łóżku, podniósł wzrok na mnie gdy weszłam głębiej w pomieszczenie.
- Ale Myszko, poradzimy sobie, tak? - ton jego głosu natychmiast odebrał mi jakiekolwiek zmartwienia.
- Mogę cię przytulić? - kiwnął głową, położyłam się na nim i pozwoliłam sobie na rozluźnienie. Poczułam, jak łzy, z którymi tak długo walczyłam, koniec końców ciekną mi po policzkach. Wytarłam je szybko, gryząc się w język, by nie przeprosić. Nie mam za co. To nie moja wina.
Pod wieczór pojechaliśmy na miasto celem zjedzenia kolacji. Przysięgam, że dawno nie jadłam tak dobrej pizzy. Siedzieliśmy przy oknie, rozmawiając o dzisiejszej sytuacji, zadając sobie pytania, tak jak na początku i po prostu korzystając ze zmiany otoczenia. Wreszcie możemy odetchnąć.
Z tyłu głowy cały czas jednak gryzł mnie fakt, że nie domknęłam sprawy pracy w mojej pizzerii.
Zapłaciliśmy za kolację, Martin walczył ze sobą, żeby nie ponowić informacji o płaceniu kartą. Wychodząc, uderzyło w nas chłodne, zimowe powietrze. Dopięłam kurtkę i chwyciłam Martina za rękę, ściskając go mocno. Moje stworzonko.
Spacer po jedzeniu był przyjemny, dobrze mi się po prostu chodziło obok Martina i oceniało ludzi wzrokiem. Zmęczenie dobrało się do nas po jakichś dwóch godzinach chodzenia i sprawdzania barów, więc uznaliśmy, że pora wracać.
Zamknęliśmy za sobą drzwi mieszkania i ustaliliśmy kolejność mycia się - Mumin szedł pierwszy, a ja po nim. Wyciągnęłam piżamę z walizki, odgrzebałam też kosmetyczkę, żeby zmyć twarz i po przygotowaniu rzeczy, rozebrałam się i położyłam na łóżku, odpalając tiktoka.
Chyba dopiero teraz do końca domknęłam popołudniowy temat w swojej głowie. Cały czas uczę się czegoś nowego, wymieniam schematy na zdrowe i upewniam się, że mogę. Mogę czuć się źle, dobrze, mogę płakać i nie usłyszę że powinnam iść wziąć tabletkę i przestać przeszkadzać. To wszystko, co dobre, cały czas było dla mnie nowe. Fascynował mnie fakt, że po seksie przytulał mnie i całował. Pozwalał mi przeżywać też emocje, które czasami brały górę i nie potrafiłam przerobić ich inaczej, niż łzami. Nie byłam przedmiotem, byłam kimś, kogo kocha. O kogo dba i się troszczy. Dawał mi to do zrozumienia na każdym kroku, w tym przy intymności. Po wszystkim całował mnie w czoło, i robił coś, co do dziś do mnie nie dociera - patrzył na mnie tak samo jak wcześniej. Bo dalej jestem jego Kruszynką.
Martin wyszedł z łazienki, wyrywając mnie z rozmyślań. Podniosłam głowę w jego kierunku; jego wzrok wędrował po mnie z zaciekawieniem. Chyba się rumienie.
Pozbierałam swoje rzeczy i również poszłam pod prysznic, zmywając z siebie pot i zapach pizzy, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.
Powinnam ogolić nogi.
Wytarłam się i założyłam na siebie koszulkę i skarpetki, przez moment zastanawiałam się także nad założeniem stringów, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Kosmetyki zostawiłam w łazience, zabierając ze sobą tylko ubrania.
Za jakiś czas będę tak robić w naszym mieszkaniu.
Leżał na łóżku i czekał, aż położę się obok niego. Głupio było mi się przyznać, że nawet tak normalna czynność, jaką jest założenie rąk za głowę i podniesienie bioder powoduje, że robi mi się ciepło.
On chyba bardzo dobrze wiedział, jak na mnie działa. Podobnie jak wplatanie palców w moje włosy i wykonywanie całkiem sugestywnego gestu.
Grzecznie usiadłam na jego nogach okrakiem i ułożyłam wygodnie, w międzyczasie spinając gumką trochę mokre włosy.
Westchnął, gdy mój język spotkał się z jego podbrzuszem, by następnie skierować się niżej i chwilę z nim podroczyć. Słuchanie, jak jego oddech przyspiesza i traci rytm, a on sam kompletnie rozpływa się pode mną, sprawiało że przechodziły mnie dreszcze.
Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale opierałam się o biurko, walcząc o złapanie oddechu. Jedną ręką Martin przytrzymywał mnie na nogach, bo równowaga przestała istnieć już jakiś czas temu, a drugą wsuwał dwa palce do moich ust, powodując, że odpowiadałam mu jękami.
Był pewny tego co robi, jak robi i trzymał cały czas ten sam rytm, przez który ledwo stałam na nogach. W myślach błagałam o więcej, mimo, że fizycznie ledwo wyrabiałam.
Z biurka wylądowaliśmy na łóżku, tym razem całował mnie i przygryzał moje wargi, zostawiając w moich ustach metaliczny posmak, gdy gryzł mnie mocniej.
Po wszystkim i kolejnym prysznicu, pocałował mnie i pogłaskał po głowie, pozwalając się w siebie wtulić. Nie czułam dystansu, tylko troskę. Był delikatny. Nie chciało mi się płakać, chciałam wycałować go całego i dać mu gwiazdkę z nieba.
To, jak jego dotyk przechodził z pełnego pożądania i chęci dotknięcia mnie całej, bardziej - z tego, jak obydwoje pragniemy czuć siebie, lub to, jak pewnie wplata palce w moje włosy lub zaciska dłoń na piersiach - zmienia się w najbardziej czuły i delikatny, tak, jakbym naprawdę była krucha.
Bardzo doceniałam te momenty po - utwierdzają mnie w tym, że jestem dla niego człowiekiem. Że nic nie musi być inaczej.
Tak samo jak on, starałam się dać mu wszystko, czego może potrzebować w danym momencie. Jest tak samo ważny w tym wszystkim i również zależy mi na tym, by w jego głowie było tak samo cicho.
Poprawiłam się tak, żeby położyć głowę na nim i cały czas być wtulona, ale równocześnie mieć możliwość oglądania serialu. Zdążyłam obejrzeć z nim niecały odcinek, nim zaczęłam przysypiać, podobnie z resztą jak on. Pocałowałam go na dobranoc i pozwoliłam się przyciągnąć, zanim ja też oddałam się błogiemu snu.
Obudziłam się chwilę przed Martinem, wciąż wtulona w niego w ten sam sposób, co w nocy. Niechętnie wyplątałam się spod niego i poszłam się ogarnąć. Śniadanie zjedliśmy w barze mlecznym, choć można to podciągnąć bardziej pod obiad.
Nie spieszyliśmy się nigdzie - wróciliśmy do mieszkania i wykorzystaliśmy wolny czas na odcinek serialu, który ostatnio pokazał mi Martin.
Pierwszy dzień kursu był ciekawy, zwłaszcza, że pierwszy raz widziałam żeby Martin był aż tak czymś zafascynowany. No, i poznaliśmy Manię. Dziewczynę, która w Warszawie czuła się jak ryba w wodzie.
Zrobiliśmy odlewy, poszliśmy zapalić, co niestety w moim przypadku okazało się być początkiem końca, i od słowa do słowa zdecydowaliśmy, że wieczorem spotkamy się na mieście i gdzieś wyjdziemy we trzech.
Robienie odlewów nie było przyjemne, uczucie ściekającego płynu w dół gardła przyprawiało mnie o odruch wymiotny, ale Kamil - czyli nasz prowadzący - skutecznie odwracał uwagę, rzucając śmiesznymi tekstami. Zrobiliśmy zdjęcia potrzebnych nam rzeczy i pożegnaliśmy się, zamawiając już bolta w stronę apartamentu - plan był taki, że jedziemy się przebrać, zdrzemnąć i śmigamy na kolacje, żeby po niej zobaczyć się z Manią.
Była dość intrygującą osobą, ale bardzo przypominała mi te wszystkie niunie, których charakterem były cycki. Była jednak bardzo otwarta i dobrze mi się z nią rozmawiało, nie była zadufana w sobie ani nic z tych rzeczy, chociaż jej ego było w kosmosie.
Zdrzemnęliśmy się po powrocie, zawinięci w kołdrę i wtuleni w siebie. Martin spał dość spokojnie, ja nieco mniej.
Obudziłam się z bolącym gardłem i uczuciem, jakbym w ogóle nie spała. Zamiotłam to jednak pod dywan, tłumacząc sobie przemęczeniem organizmu.
Pojechaliśmy na kolacje, ponownie do pizzeri, zamówiliśmy to samo i umówiliśmy z Manią w barze, gdzie Martinowi smakowało piwo.
Na pytanie, czy mam na coś ochotę, pokręciłam głową, by jednak szybko cofnąć swoje słowa i poprosić o lemoniadę. Domówił ją bez zawahania i otworzył mi, podając mi już otwartą butelkę do ręki.
Rozmawialiśmy o żelkach, pobycie w Warszawie i tym, że Martin spełnia swoje małe marzenie w tym momencie. Strasznie cieszył mnie widok radosnego Muminka; zwłaszcza, że jak się cieszył, wyglądał, jakby merdał ogonkiem. Ogólnie przypominał mi szczeniaka. Mam na myśli, że jest delikatny i taki mięciutki, i jak się na niego patrzy, to nie da się na niego być złym. Rozczula mnie całą swoją osobą, sposobem bycia i tym, jak jego wzrok mięknie, gdy tylko mnie widzi.
Chciałabym, żebyś to zobaczył.
Mania weszła do lokalu, więc dopiliśmy szybko to co mieliśmy i wyszliśmy, szukając miejsca gdzie możemy siąść.
Skończyło się na jednym barze, by potem wylądować w następnym, z nieco bardziej chaotycznym klimatem. Zamówiliśmy szisze, Martin piwo, Mania jakiegoś drinka a ja z nadzieją na zmniejszenie bólu gardła, herbatę. Na którą czekaliśmy prawie godzinę. I do tego smakowała jak spocona skarpetka.
Koło drugiej w nocy byliśmy w apartamencie i jedyne o czym marzyłam to o ciepłym prysznicu i pójściu spać.
Martin żartował, że zachowywałam się jak nie ja - i w sumie miał racje, dawno nie byłam tak otwarta na ludzi, jak dzisiaj w tym barze. Całkiem śmieszne uczucie, być tak podekscytowaną zwykłymi interakcjami z ludźmi, których więcej nie zobaczę na oczy.
Rozebrałam się i zabrałam ubrania do łazienki; odpaliłam ciepłą wodę pod prysznicem i w międzyczasie zmyłam makijaż. Złapałam swoje spojrzenie w lustrze - wyglądam jak wrak człowieka. Szklane oczy, popękane wargi i czerwony nos jak u renifera Rudolfa.
Dreszcze przechodziły mnie praktycznie co chwilę. Rozczesałam włosy i spięłam je w niedbałego koka, wchodząc pod prysznic. Ciepła woda ściekała po mnie, dając chwilową ulgę od zimna, które uporczywie dobierało się do mojego ciała. Umyłam się i zawinęłam w ręcznik, zakładając na siebie jak najszybciej bluzę, bielizne i ciepłe skarpetki.
Wychodząc, nie zgasiłam światła, bo zaraz po mnie wchodził Martin. Pocałowałam go w nosek i poszłam się położyć, zwijając się w kulkę i walcząc z zimnem, okrywając się kołdrą.
Oczy same mi się zamykały, ale usilnie je otwierałam i czekałam aż mój chłopak wróci spod prysznica. Wtulił się we mnie i przyciągnął mocno do siebie, głaszcząc po głowie.
- Nie masz gorączki? - mruknął, przykładając dłoń do mojego czoła.
- Nie wiem. - odparłam, zgodnie z prawdą. Znowu ciarki. - Ale mi bardzo zimno. - Jeszcze bardziej skuliłam się i zbliżyłam do niego, zasypiając praktycznie w moment. Ze spokojną głową, bo mam prawo źle się czuć.
Obudziłam się przed piątą nad ranem. Przełykanie śliny przypominało bardziej połykanie żyletek, do tego dusił mnie kaszel. Spojrzałam na Martina, który spał jak zabity, cichutko pochrapując. Założyłam kaptur na głowę i poprawiłam skarpetki; droga do łazienki wydawała się być drogą do piekła. Zimne kafelki w malutkim pomieszczeniu wcale nie pomagały, cała się trzęsłam.
Wróciłam do łóżka, opatuliłam się kołdrą i wtuliłam w Martina, licząc, że chociaż trochę się ogrzeje i poczuję lepiej.
Nie lubiłam poruszać z nim wątku koszmarów, które pojawiają się prawie co noc. Zwykle ich schemat jest dość podobny do siebie, czasem zmienia się sceneria, a czasem wydarzenia. Najczęściej jest to po prostu ciche "znowu zawiodłaś", przez które budzę się cała roztrzęsiona.
Tak było także tej nocy, gdy bezsensowne sny zmieniły się w koszmary.
Siedzimy w pokoju. Ciszę między nami dałoby się pokroić nożem. Bawię się palcami i nerwowo miętoszę koc, nie podnosząc wzroku.
On też się nie odzywa, na próbę dotknięcia jego dłoni, zabiera ją i odsuwa się na łóżku ode mnie.
Znajomy ścisk w żołądku i łzy zbierające się w oczach.
"Przepraszam" wyduszam z siebie łamiącym głosem. Nie odpowiada.
Milczenie boli mnie bardziej niż gdyby uderzył mnie w twarz.
"Ale ty nigdy nie będziesz dla mnie wystarczająca" jego poważny ton przyprawia mnie o dreszcze. "Nie rozumiesz, że zawsze będziesz tylko na chwilę?" spuszczam wzrok, pozwalając łzom spaść na moje dłonie.
"Przepraszam" ponawiam, tym razem ciszej.
"Przestań" ucina mnie, wstając z łóżka. Znajome skrzypnięcie, zamiast ukoić, powoduje ból w klatce piersiowej. Czuję, że coraz ciężej mi się oddycha. "Nic Ci to nie da, zrozum."
Wychodzi. Drzwi zamykają się za nim; nie wstaję. Cisza, jaką za sobą zostawił, jest wystarczająca.
Na ścianie nie wisi już nasze zdjęcie, ani rysunki. Moje ubrania są w torbie, kluczyki niedbale rzucone obok. Ostatni raz przyglądam się temu miejscu.
Papierosy na biurku, koszulki i kurtki wiszą na fotelu. Pałeczki od perkusji leżą na podłodze, zaraz obok bletek.
Drzwi zamykają się z lekkim kliknięciem, gdy ostatni raz próbuję w panice chwycić się chociaż jednego wspomnienia z nami.
Odwróciłam się na drugi bok, gwałtownie otwierając oczy. Mimo palącego bólu w gardle i kompletnego braku siły, sprawdziłam czy Martin śpi obok. Śpi. Słyszę jak oddycha, mogę go dotknąć po ręce, pogłaskać po włosach. Chrapie, tak jak co noc. Jego walizka leży na podłodze, tak jak leżała.
Usiadłam na łóżku, przecierając dłońmi twarz.
- Głupie sny - mruknęłam, sięgając po picie. Czasami budziłam się ze łzami w oczach, czasami po prostu leżałam i gapiłam się w sufit, nie mając odwagi odwrócić się, by sprawdzić czy dalej leży obok mnie.
Włączyłam telefon i zaczęłam przeglądać cokolwiek, byleby odwrócić myśli od snów. I broń boże znowu nie zasnąć.
Muminek wstał koło dwunastej; zebraliśmy się, by przespacerować się do jadłodajni w okolicy.
Jedzenie było smaczne, praktycznie domowe. To chyba najlepsze określenie, jakie mogę na nie znaleźć.
Przyznałam się Martinowi do snów, które chcąc nie chcąc, są już chyba nieodłączną częścią mojej nocy. Uspokoił mnie, mówiąc, że taka sytuacja nie nastąpi. Dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą i przestać analizować.
Gardło zaczynało boleć mnie coraz bardziej, więc przed pójściem na kurs wstąpiliśmy do żabki po tabletki przeciwbólowe i pastylki do ssania.
Dzisiaj spędziliśmy dużo więcej czasu z Manią, chociaż w trakcie trwania zajęć, mało ze sobą rozmawialiśmy. Każdy z nas był skupiony na swoim zadaniu, które choć nie wydawało się trudne, wymagało od nas wielkiej precyzji.
Po skończeniu naszych malutkich dzieł (niekoniecznie sztuki), pojechaliśmy na pizzę i odprowadziliśmy Manię na dworzec. We dwójkę poszliśmy jeszcze do jednego baru, pogadać o głupotach i nacieszyć się zmianą miejsca.
Kierowca taksówki milczał, jedynie podziękował nam za życzenie mu dobrego wieczoru i zawrócił. Zostaliśmy chwilę na zewnątrz, by jeszcze zapalić. Martin wygasił papierosa butem, ja schowałam swoje urządzenie do kieszeni.
- Wiesz, że za chwilkę jesteśmy razem trzy miesiące? - spróbowałam jak najmniej przełykać śliny w trakcie mówienia tego zdania. Pokiwał głową i pocałował mnie w czoło, mówiąc, że nie wierzy, jak ten czas szybko leci. Zaśmiałam się cicho i grzecznie podreptałam za nim do naszego mieszkanka.
Umyliśmy się i położyliśmy do łóżka celem obejrzenia serialu.
Życie z Martinem było cudowne. W swojej normalności. Jakkolwiek to nie brzmi, nie czekałam na aferę, nie czekałam na bezczelne teksty ani nie płakałam w samochodzie, bo nie jestem wystarczająca. Z nim nareszcie było cicho i bezpiecznie. I za nic w świecie nie dam go skrzywdzić. Właśnie z tą myślą zasnęłam, wtulona w jego ramiona.
Wróciłam do łóżka, opatuliłam się kołdrą i wtuliłam w Martina, licząc, że chociaż trochę się ogrzeje i poczuję lepiej.
Nie lubiłam poruszać z nim wątku koszmarów, które pojawiają się prawie co noc. Zwykle ich schemat jest dość podobny do siebie, czasem zmienia się sceneria, a czasem wydarzenia. Najczęściej jest to po prostu ciche "znowu zawiodłaś", przez które budzę się cała roztrzęsiona.
Tak było także tej nocy, gdy bezsensowne sny zmieniły się w koszmary.
Siedzimy w pokoju. Ciszę między nami dałoby się pokroić nożem. Bawię się palcami i nerwowo miętoszę koc, nie podnosząc wzroku.
On też się nie odzywa, na próbę dotknięcia jego dłoni, zabiera ją i odsuwa się na łóżku ode mnie.
Znajomy ścisk w żołądku i łzy zbierające się w oczach.
"Przepraszam" wyduszam z siebie łamiącym głosem. Nie odpowiada.
Milczenie boli mnie bardziej niż gdyby uderzył mnie w twarz.
"Ale ty nigdy nie będziesz dla mnie wystarczająca" jego poważny ton przyprawia mnie o dreszcze. "Nie rozumiesz, że zawsze będziesz tylko na chwilę?" spuszczam wzrok, pozwalając łzom spaść na moje dłonie.
"Przepraszam" ponawiam, tym razem ciszej.
"Przestań" ucina mnie, wstając z łóżka. Znajome skrzypnięcie, zamiast ukoić, powoduje ból w klatce piersiowej. Czuję, że coraz ciężej mi się oddycha. "Nic Ci to nie da, zrozum."
Wychodzi. Drzwi zamykają się za nim; nie wstaję. Cisza, jaką za sobą zostawił, jest wystarczająca.
Na ścianie nie wisi już nasze zdjęcie, ani rysunki. Moje ubrania są w torbie, kluczyki niedbale rzucone obok. Ostatni raz przyglądam się temu miejscu.
Papierosy na biurku, koszulki i kurtki wiszą na fotelu. Pałeczki od perkusji leżą na podłodze, zaraz obok bletek.
Drzwi zamykają się z lekkim kliknięciem, gdy ostatni raz próbuję w panice chwycić się chociaż jednego wspomnienia z nami.
Odwróciłam się na drugi bok, gwałtownie otwierając oczy. Mimo palącego bólu w gardle i kompletnego braku siły, sprawdziłam czy Martin śpi obok. Śpi. Słyszę jak oddycha, mogę go dotknąć po ręce, pogłaskać po włosach. Chrapie, tak jak co noc. Jego walizka leży na podłodze, tak jak leżała.
Usiadłam na łóżku, przecierając dłońmi twarz.
- Głupie sny - mruknęłam, sięgając po picie. Czasami budziłam się ze łzami w oczach, czasami po prostu leżałam i gapiłam się w sufit, nie mając odwagi odwrócić się, by sprawdzić czy dalej leży obok mnie.
Włączyłam telefon i zaczęłam przeglądać cokolwiek, byleby odwrócić myśli od snów. I broń boże znowu nie zasnąć.
Muminek wstał koło dwunastej; zebraliśmy się, by przespacerować się do jadłodajni w okolicy.
Jedzenie było smaczne, praktycznie domowe. To chyba najlepsze określenie, jakie mogę na nie znaleźć.
Przyznałam się Martinowi do snów, które chcąc nie chcąc, są już chyba nieodłączną częścią mojej nocy. Uspokoił mnie, mówiąc, że taka sytuacja nie nastąpi. Dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą i przestać analizować.
Gardło zaczynało boleć mnie coraz bardziej, więc przed pójściem na kurs wstąpiliśmy do żabki po tabletki przeciwbólowe i pastylki do ssania.
Dzisiaj spędziliśmy dużo więcej czasu z Manią, chociaż w trakcie trwania zajęć, mało ze sobą rozmawialiśmy. Każdy z nas był skupiony na swoim zadaniu, które choć nie wydawało się trudne, wymagało od nas wielkiej precyzji.
Po skończeniu naszych malutkich dzieł (niekoniecznie sztuki), pojechaliśmy na pizzę i odprowadziliśmy Manię na dworzec. We dwójkę poszliśmy jeszcze do jednego baru, pogadać o głupotach i nacieszyć się zmianą miejsca.
Kierowca taksówki milczał, jedynie podziękował nam za życzenie mu dobrego wieczoru i zawrócił. Zostaliśmy chwilę na zewnątrz, by jeszcze zapalić. Martin wygasił papierosa butem, ja schowałam swoje urządzenie do kieszeni.
- Wiesz, że za chwilkę jesteśmy razem trzy miesiące? - spróbowałam jak najmniej przełykać śliny w trakcie mówienia tego zdania. Pokiwał głową i pocałował mnie w czoło, mówiąc, że nie wierzy, jak ten czas szybko leci. Zaśmiałam się cicho i grzecznie podreptałam za nim do naszego mieszkanka.
Umyliśmy się i położyliśmy do łóżka celem obejrzenia serialu.
Życie z Martinem było cudowne. W swojej normalności. Jakkolwiek to nie brzmi, nie czekałam na aferę, nie czekałam na bezczelne teksty ani nie płakałam w samochodzie, bo nie jestem wystarczająca. Z nim nareszcie było cicho i bezpiecznie. I za nic w świecie nie dam go skrzywdzić. Właśnie z tą myślą zasnęłam, wtulona w jego ramiona.
VI. Wracam do domu
Początek marca był dziwny. Zrobiłam tatuaż, zdecydowałam, że zabieram Martina w Bieszczady i pozwoliłam sobie na niepewność.
Siedziałam na łóżku z telefonem w ręce. Na ekranie wyświetlała się konwersacja z niejaką Emilią Kaput.
Łzy spływały mi po policzkach, zbierając ze sobą resztki tuszu.
Wlepiałam wzrok w wiadomości - "kocham cię, tęsknie za tobą", "jeszcze troszkę i będziemy już tylko my", "obiecuje że nic o tym nie wie", "podniecasz mnie".
Obrzydliwe.
Kolejne wiadomości które czytałam były już dla mnie pustymi słowami.
Ktoś właśnie rozlał piwo.
"Przyjadę do ciebie niedługo i zrobię cię wszędzie, gdzie będziesz chciała", "myślę o tobie ciągle, gdy jestem z nią".
Podłoga jest zimna a szafka wbija mi się w plecy.
Odłożyłam telefon, biorąc głęboki wdech. Chłopak siedzący na przeciwko mnie wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy.
Tego już nie ma, walcz z tym. Gdzie jest moje picie?
- Nie dotykaj mnie. - Wycedziłam przez zęby, czując, że znowu w moich oczach zbierają się łzy. - Jesteś żałosny. Przepraszam. - Spuściłam głowę. Może to ja nie jestem wystarczająca, a nie on żałosny?
- O co ci chodzi? - zmarszczył brwi, biorąc telefon do ręki. - Przecież z tobą też jestem.
Wolałabym żeby uderzył mnie w twarz. Wstałam i zabrałam paczkę papierosów z biurka, wymieniając je miejscem z naszyjnikiem, który niedawno dostałam. Usiadłam na podłodze balkonu i schowałam głowę między kolanami, płacząc. Igor chyba miał racje co do tego wszystkiego, jestem głupia i naiwna.
Wróć. Zgiełk, śmiech ludzi, piesek który nie wie gdzie się podziać. Jestem tu, mamy 2025 rok i już jest po wszystkim od dłuższego czasu.
Przeszłam się do łazienki i wzięłam głęboki oddech, patrząc na siebie w lustrze. Już wszystko jest okej. Nie będę się zapętlać we własnych emocjach. Musze nauczyć się to rozdzielać, to już było. Już nie wróci. Zamknęłam to za sobą.
Siedziałam na łóżku z telefonem w ręce. Na ekranie wyświetlała się konwersacja z niejaką Emilią Kaput.
Łzy spływały mi po policzkach, zbierając ze sobą resztki tuszu.
Wlepiałam wzrok w wiadomości - "kocham cię, tęsknie za tobą", "jeszcze troszkę i będziemy już tylko my", "obiecuje że nic o tym nie wie", "podniecasz mnie".
Obrzydliwe.
Kolejne wiadomości które czytałam były już dla mnie pustymi słowami.
Ktoś właśnie rozlał piwo.
"Przyjadę do ciebie niedługo i zrobię cię wszędzie, gdzie będziesz chciała", "myślę o tobie ciągle, gdy jestem z nią".
Podłoga jest zimna a szafka wbija mi się w plecy.
Odłożyłam telefon, biorąc głęboki wdech. Chłopak siedzący na przeciwko mnie wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy.
Tego już nie ma, walcz z tym. Gdzie jest moje picie?
- Nie dotykaj mnie. - Wycedziłam przez zęby, czując, że znowu w moich oczach zbierają się łzy. - Jesteś żałosny. Przepraszam. - Spuściłam głowę. Może to ja nie jestem wystarczająca, a nie on żałosny?
- O co ci chodzi? - zmarszczył brwi, biorąc telefon do ręki. - Przecież z tobą też jestem.
Wolałabym żeby uderzył mnie w twarz. Wstałam i zabrałam paczkę papierosów z biurka, wymieniając je miejscem z naszyjnikiem, który niedawno dostałam. Usiadłam na podłodze balkonu i schowałam głowę między kolanami, płacząc. Igor chyba miał racje co do tego wszystkiego, jestem głupia i naiwna.
Wróć. Zgiełk, śmiech ludzi, piesek który nie wie gdzie się podziać. Jestem tu, mamy 2025 rok i już jest po wszystkim od dłuższego czasu.
Przeszłam się do łazienki i wzięłam głęboki oddech, patrząc na siebie w lustrze. Już wszystko jest okej. Nie będę się zapętlać we własnych emocjach. Musze nauczyć się to rozdzielać, to już było. Już nie wróci. Zamknęłam to za sobą.
Cała ta sytuacja ze zdjęciami wytargała moje nerwy na wierzch i dotknęła każdy z nich po kolei.
Może poproszę go, żeby poszedł ze mną do kuchni i porozmawiał? Jesteśmy na imprezie, nie będę robić scen. Ale potrzebuję mu o tym powiedzieć. Chociaż z drugiej strony, może wymyślam? może tak jest na porządku dziennym i nie powinnam się wtrącać? Zawsze miałam się nie wtrącać, będę cicho.
Nie muszę być cicho, mam prawo do niepewności. Co ja mam do cholery zrobić?
- Mumin, chodź do kuchni na moment. - mam wrażenie, że moje nogi nie utrzymają mnie w pionie z nerwów. Dłonie trzęsły mi się, ledwo trzymając papierosa między palcami, a oddech był krótki i urywany.
Mam wrażenie, że patrzę na siebie z trzeciej osoby.
To nowa sytuacja, nie tamte.
Może poproszę go, żeby poszedł ze mną do kuchni i porozmawiał? Jesteśmy na imprezie, nie będę robić scen. Ale potrzebuję mu o tym powiedzieć. Chociaż z drugiej strony, może wymyślam? może tak jest na porządku dziennym i nie powinnam się wtrącać? Zawsze miałam się nie wtrącać, będę cicho.
Nie muszę być cicho, mam prawo do niepewności. Co ja mam do cholery zrobić?
- Mumin, chodź do kuchni na moment. - mam wrażenie, że moje nogi nie utrzymają mnie w pionie z nerwów. Dłonie trzęsły mi się, ledwo trzymając papierosa między palcami, a oddech był krótki i urywany.
Mam wrażenie, że patrzę na siebie z trzeciej osoby.
To nowa sytuacja, nie tamte.
Jak w transie przeszłam razem z nim do kuchni i oparłam się o blat, wbijając wzrok w podłogę. Od czego zacząć? jak zacząć? czy w ogóle zaczynać, czy może jednak odpuścić?
- Ja nie wiem jaką wy macie dynamikę czy tak powinno być czy nie ale nie poczułam sie okej z tą sytuacją, wiesz o co mi chodzi, czy tak jest na porządku dziennym? chyba nie chce zeby tak było stresuje mnie to. - Wdech - Ale jeśli tak jest to okej ja sie nie wtrącam może nie powinnam sie wtrącać?
Zasłoniłam twarz dłońmi, czując kumulujące się pod powiekami łzy i drżące wargi. Nie chce teraz płakać. Nie będę płakać.
- Mysza. - przerwał mi i kucnął razem ze mną, chyba dotykając mnie w rękę w tym czasie. - To się więcej nie powtórzy. - Z jednej strony poczułam, jak jakiś ciężar ze mnie schodzi, z drugiej, miałam wrażenie że popełniłam najgorszą zbrodnię. - Okej? kocham cię i nie dam cię nikomu skrzywdzić.
- Ja ciebie też - wtuliłam się w niego i przygryzłam wargę, nie chcąc się rozpłakać. - bardzo mnie to zestresowało - dodałam, już nieco ciszej. Czułam, jak delikatnie głaska mnie po włosach i jak powoli oddycha, mimo, że jego serce biło prawie tak samo szybko, jak moje.
Wróciliśmy do salonu i po prostu siedzieliśmy obok siebie. Nie wiedziałam, gdzie tak właściwie są moje myśli, czy tu, czy kompletnie gdzieś indziej.
Chciałam wrócić do domu i pójść spać.
- Ja nie wiem jaką wy macie dynamikę czy tak powinno być czy nie ale nie poczułam sie okej z tą sytuacją, wiesz o co mi chodzi, czy tak jest na porządku dziennym? chyba nie chce zeby tak było stresuje mnie to. - Wdech - Ale jeśli tak jest to okej ja sie nie wtrącam może nie powinnam sie wtrącać?
Zasłoniłam twarz dłońmi, czując kumulujące się pod powiekami łzy i drżące wargi. Nie chce teraz płakać. Nie będę płakać.
- Mysza. - przerwał mi i kucnął razem ze mną, chyba dotykając mnie w rękę w tym czasie. - To się więcej nie powtórzy. - Z jednej strony poczułam, jak jakiś ciężar ze mnie schodzi, z drugiej, miałam wrażenie że popełniłam najgorszą zbrodnię. - Okej? kocham cię i nie dam cię nikomu skrzywdzić.
- Ja ciebie też - wtuliłam się w niego i przygryzłam wargę, nie chcąc się rozpłakać. - bardzo mnie to zestresowało - dodałam, już nieco ciszej. Czułam, jak delikatnie głaska mnie po włosach i jak powoli oddycha, mimo, że jego serce biło prawie tak samo szybko, jak moje.
Wróciliśmy do salonu i po prostu siedzieliśmy obok siebie. Nie wiedziałam, gdzie tak właściwie są moje myśli, czy tu, czy kompletnie gdzieś indziej.
Chciałam wrócić do domu i pójść spać.
Dopakowałam torbę do reszty, upewniłam się kilkukrotnie, czy nawigacja jest dobrze ustawiona i czy mam pieniądze na koncie.
Przed wejściem do samochodu odetchnęłam i skupiłam się na tym, że za parę godzin będę w swoim miejscu na ziemi. Wypłaciłam pieniądze, dokupiłam energetyka i kilka liptonów.
Dźwięk odpalania silnika wywołał we mnie spokój; z głośników leciał soundtrack z gry, którą ostatnio przechodził Martin.
Teraz tylko podjechać pod jego pracę i śmigamy. Uśmiechałam się do siebie, wiedząc, że tam jedynym zmartwieniem jest pogoda i to, że najbliższy sklep jest dosyć daleko.
W drodze do, gdy zmieniałam muzykę, co jakiś czas obydwoje śpiewaliśmy piosenki lecące z głośników i fałszowaliśmy, dodając czasem wymyślone słowa. Ale to nic takiego, bo możemy być sobą dla siebie.
Zaparkowałam samochód i czekałam. Przesiadłam się na miejsce pasażera i gdy tylko Martin wsiadł do samochodu, dałam mu buziaka.
Wyglądał na całkiem zmarnowanego; może nie powinniśmy jechać?
Pojechaliśmy.
Ja robiłam za częściową nawigacje i pilnowałam, by muzyka, która leci, była odpowiednia. Szczerze, spodziewałam się mniejszej pewności Muminka na trasie, a jednak poszło mu naprawdę dobrze. Nie spieszyliśmy się, w Bieszczadach nie ma pośpiechu.
Kojarzyłam drogę, którą jechaliśmy. Zwłaszcza, kiedy zjechaliśmy z głównych dróg i wymieniliśmy się miejscami.
Spokój, który niosły Bieszczady ciężko jest opisać. Tam nic się nie dzieje. Nie ma zmartwień, nie ma rozterek. Są lasy, góry i konie. I piękne gwiazdy, których nie dane było nam zobaczyć.
Dojechaliśmy do domku po północy. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam do góry - ani jedno światło nie rozpraszało nieba. Było ciemno i cicho, jedyne co mogliśmy usłyszeć w najbliższej okolicy to szczekanie psów, nasze kroki i malutki strumyczek, który płynął przy domku.
Wróciłam do siebie.
Zanieśliśmy rzeczy do pokoju i rozpoczęliśmy rewizję miejsca - łazienka i drugi pokój.
Czując się pewnie, że jesteśmy sami, nie przejmowaliśmy się tym, że jesteśmy głośno. Otworzyłam drzwi czteroosobowego pokoju i pozwoliłam Martinowi zajrzeć do środka. Cofnął się gwałtownie, patrząc na mnie oczami jak pięciozłotówki.
- Mysza, tam ktoś śpi. - wyszeptał. Z początku uznałam to za nieśmieszny żart, którym chciał mnie nastraszyć, ale miał rację. W łóżku przy ścianie leżał mężczyzna w czapce.
Kolacja, którą jedliśmy, prawie mi się zwróciła. Zamknęliśmy za sobą drzwi i wróciliśmy do naszego pomieszczenia.
- Ale pani Ela mówiła, że będziemy tu sami - wytłumaczyłam się, lekko panikując. Jesteśmy tu kompletnie sami, z obcym mężczyzną śpiącym za ścianą. Nie mamy zasięgu, jedyna ewentualna opcja, żeby się stąd ulotnić, to okno.
Plus drzwi się nie domykają.
- Wszystko będzie oki, jesteśmy we dwójkę tutaj. - Zrobiło mi się go bardzo żal, słysząc jego zachrypnięty głos. Rozebraliśmy się i przebraliśmy w piżamy; noc była całkiem chłodna, ale piec kaflowy ratował sytuację i wcale nie było tak źle, jak myśleliśmy. Martin zasnął całkiem szybko, zmęczony podróżą i chorobą, która powoli się do niego dobierała.
Leżałam przez chwilę, walcząc ze stresem, który cały czas pojawiał się w mojej głowie. Upewniłam się jeszcze, że na pewno zamknęliśmy drzwi i skuliłam obok Martina, wsłuchując w filmik lecący z telefonu.
Wreszcie i ja zasnęłam.
Przed wejściem do samochodu odetchnęłam i skupiłam się na tym, że za parę godzin będę w swoim miejscu na ziemi. Wypłaciłam pieniądze, dokupiłam energetyka i kilka liptonów.
Dźwięk odpalania silnika wywołał we mnie spokój; z głośników leciał soundtrack z gry, którą ostatnio przechodził Martin.
Teraz tylko podjechać pod jego pracę i śmigamy. Uśmiechałam się do siebie, wiedząc, że tam jedynym zmartwieniem jest pogoda i to, że najbliższy sklep jest dosyć daleko.
W drodze do, gdy zmieniałam muzykę, co jakiś czas obydwoje śpiewaliśmy piosenki lecące z głośników i fałszowaliśmy, dodając czasem wymyślone słowa. Ale to nic takiego, bo możemy być sobą dla siebie.
Zaparkowałam samochód i czekałam. Przesiadłam się na miejsce pasażera i gdy tylko Martin wsiadł do samochodu, dałam mu buziaka.
Wyglądał na całkiem zmarnowanego; może nie powinniśmy jechać?
Pojechaliśmy.
Ja robiłam za częściową nawigacje i pilnowałam, by muzyka, która leci, była odpowiednia. Szczerze, spodziewałam się mniejszej pewności Muminka na trasie, a jednak poszło mu naprawdę dobrze. Nie spieszyliśmy się, w Bieszczadach nie ma pośpiechu.
Kojarzyłam drogę, którą jechaliśmy. Zwłaszcza, kiedy zjechaliśmy z głównych dróg i wymieniliśmy się miejscami.
Spokój, który niosły Bieszczady ciężko jest opisać. Tam nic się nie dzieje. Nie ma zmartwień, nie ma rozterek. Są lasy, góry i konie. I piękne gwiazdy, których nie dane było nam zobaczyć.
Dojechaliśmy do domku po północy. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam do góry - ani jedno światło nie rozpraszało nieba. Było ciemno i cicho, jedyne co mogliśmy usłyszeć w najbliższej okolicy to szczekanie psów, nasze kroki i malutki strumyczek, który płynął przy domku.
Wróciłam do siebie.
Zanieśliśmy rzeczy do pokoju i rozpoczęliśmy rewizję miejsca - łazienka i drugi pokój.
Czując się pewnie, że jesteśmy sami, nie przejmowaliśmy się tym, że jesteśmy głośno. Otworzyłam drzwi czteroosobowego pokoju i pozwoliłam Martinowi zajrzeć do środka. Cofnął się gwałtownie, patrząc na mnie oczami jak pięciozłotówki.
- Mysza, tam ktoś śpi. - wyszeptał. Z początku uznałam to za nieśmieszny żart, którym chciał mnie nastraszyć, ale miał rację. W łóżku przy ścianie leżał mężczyzna w czapce.
Kolacja, którą jedliśmy, prawie mi się zwróciła. Zamknęliśmy za sobą drzwi i wróciliśmy do naszego pomieszczenia.
- Ale pani Ela mówiła, że będziemy tu sami - wytłumaczyłam się, lekko panikując. Jesteśmy tu kompletnie sami, z obcym mężczyzną śpiącym za ścianą. Nie mamy zasięgu, jedyna ewentualna opcja, żeby się stąd ulotnić, to okno.
Plus drzwi się nie domykają.
- Wszystko będzie oki, jesteśmy we dwójkę tutaj. - Zrobiło mi się go bardzo żal, słysząc jego zachrypnięty głos. Rozebraliśmy się i przebraliśmy w piżamy; noc była całkiem chłodna, ale piec kaflowy ratował sytuację i wcale nie było tak źle, jak myśleliśmy. Martin zasnął całkiem szybko, zmęczony podróżą i chorobą, która powoli się do niego dobierała.
Leżałam przez chwilę, walcząc ze stresem, który cały czas pojawiał się w mojej głowie. Upewniłam się jeszcze, że na pewno zamknęliśmy drzwi i skuliłam obok Martina, wsłuchując w filmik lecący z telefonu.
Wreszcie i ja zasnęłam.
Pobudka o piątej nie była moją wymarzoną, ale kroki dochodzące praktycznie zza drzwi skutecznie utrzymywały mnie pobudzoną.
Starając się nie skrzypieć łóżkiem, spojrzałam na Martina - leżał otulony kołdrą i prawdopodobnie niczego nie świadomy.
Wzięłam telefon do rąk i zaczęłam przeglądać Twittera, cały czas nasłuchując co dzieje się za drzwiami. Strzelanie talerzami, sztućce, odsuwanie czegoś. Brzmi ludzko, może robi śniadanie.
Minęło kilka długich minut, nim usłyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych. Odetchnęłam z ulgą i zawinęłam się w kawałek kołdry, który udało mi się wywalczyć ze śpiącym chłopakiem.
Budzik zadzwonił przed 9; zebraliśmy się dużo szybciej, niż się spodziewałam. Martin wyglądał niemrawo i przez dłuższą chwilę, kiedy był w łazience, zastanawiałam się, czy na pewno nie powinniśmy odpuścić i wrócić dzisiaj do domu, póki jeszcze nie rozłożyło go do reszty.
Upartość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, i zamiast tego, ubraliśmy się cieplej i wyszliśmy na dwór, gdzie czekała na nas Maja - nasza przewodniczka.
Bieszczady miały własny rytm, który był jedyny w swoim rodzaju. To miejsce rządziło się własnymi prawami i nikt z nas nie kwestionował próśb Mai o ogarnięcie z nią koni.
Osiodłaliśmy się i wsiedliśmy na konie; cały czas zerkałam na Martina i to jak on się czuje - jego koń był bardziej ospały niż mój i często się potykał, co spotkało się z obawą o przewrócenie się na trasie.
Wyjechaliśmy.
Odetchnęłam z ulgą, wdychając Bieszczadzkie powietrze. Mimo lekkiego lęku, przed wyjazdem w teren, byłam spokojna.
Jestem w swoim miejscu.
Będąc tu pierwszy raz, zostawiłam tu kawałek siebie i za wszelką cenę będę tu wracać. Konie bez problemu podjechały pod pierwszą górkę, która ujawniła przed nami prawdziwy Bieszczadzki krajobraz - góry, łąki, lasy i cisza. Czas stał tu w miejscu, a największym problemem było wybranie ścieżki w dół bądź w górę.
Zjechaliśmy z pól w góry; kochałam oglądać, jak zmienia się światło w lesie. Ścieżki były wydeptane przez ludzi, choć gdyby zejść z konia i odejść kilka kroków dalej, zapewne poznalibyśmy ścieżki zwierząt.
Bieszczadzkie góry nie są człowieka, to zwierzęta żyjące tam są ich prawowitymi właścicielami. Rytm życia ludzi w Bieszczadach wpasowuje się w ten zwierzęcy - każdy wie, jak wyglądają ślady wilka, niedźwiedzia lub żubra. A one zostawiają nam naprawdę wiele swoich znaków - wystarczy tylko spojrzeć z innej perspektywy.
Chyba właśnie to jest definicja magii Bieszczad - tu jesteś tak właściwie tylko gościem, zdanym na łaskę lasów i natury. To tu krąg życia faktycznie jest widoczny gołym okiem. Życie jest tu po prostu nagie, nie ma cenzury, jak w filmach przyrodniczych - kamera nie odwraca się, gdy nie powinniśmy patrzeć.
Wjechaliśmy we mgłę szybkim krokiem, po krótkiej konwersacji z Mają na temat zwierzęcia we mgle. Jechała przodem, nadając tempo. Mój koń po prostu szedł po jej śladach, a koń Martina aż nadto chciał wrócić do domu.
Myślę, że spędziliśmy tu dobre piętnaście minut, nim wyjechaliśmy na szlak, który miał prowadzić nas do wioski.
Porównanie galopu przez las do uczucia euforii wydaję się być niewystarczające. To po prostu trzeba poczuć, żeby wiedzieć.
Zawróciliśmy na szlaku decyzją Mai, gdy zorientowała się, że jedziemy nie w tę stronę co trzeba. Powrót kosztował nas ostatnią dawkę adrenaliny - koń Martina potknął się i poleciał do przodu - nie miałam okazji tego zobaczyć, ale na szczęście dwójce nic się nie stało. Choć ewidentnie było widać, że Martin trzyma się na hucułku ostatkiem sił i prawdopodobnie zaśnie, gdy tylko wrócimy.
Naprawdę powinniśmy dzisiaj wyjechać, to nic strasznego. Ścisk w żołądku nie zgodził się z rozumem - przecież chciałam tu przyjechać.
Okropnie się czuję nie umiejąc podjąć dobrej decyzji.
Wróciliśmy do domku, zjedliśmy zupki chińskie i umyliśmy się, by następnie zawinąć się w kołdrę i zdrzemnąć na godzinę.
Mimo tego, jak zmęczony był i jak bardzo prawdopodobnie męczyła go gorączka, i tak przyciągnął mnie do siebie.
Odetchnęłam ze spokojem.
- Chodź, pójdziemy na łąkę - padła propozycja po drzemce. Zebraliśmy się już kompletnie bez pośpiechu, Martin czuł się nieco lepiej, co podniosło mnie na duchu.
Spacer był przyjemny, choć błotny i wymagał ode mnie całkiem sporego skupienia, by nie wylądować twarzą w błocie.
Dotarliśmy na jedną z wielu łąk i rozłożyliśmy kurtki, siadając na nich. Przed nami rozpościerał się widok koni wypasających się na pastwiskach, lasów wznoszących się coraz to wyżej i wyżej i rozrzedzających się chmur.
Trzymał mnie za rękę, wodząc kciukiem po mojej dłoni. Świat, kiedy Martin był obok, nie wydawał się być tak straszny i przytłaczający. Cały szum, który rozlegał się wcześniej w mojej głowie, prawie jak zła stacja radiowa, milkł, kiedy on był obok.
- Mogłabym tu zostać, w sensie, w Bieszczadach. - mruknęłam, wtulając się w niego. Wolną ręką pogłaskał mnie po włosach, tłumiąc kaszel. - Wracajmy do domku, pojedziemy coś zjeść.
Wyjechałam z domniemanego miejsca parkingowego na główną drogę i zastukałam palcami w kierownicę, ekscytując się wycieczką.
- Pizza?
- Pizza.
Od restauracji dzieliła nas prawie godzina drogi, w trakcie której rozmawialiśmy, śmialiśmy się z dzisiejszego terenu i wczorajszej nocnej przygody z "brodatym facetem".
Wszystko było takie spokojne.
- Ej, patrz! Dino! - wskazałam palcem na sklep, który automatycznie pojawiał się w każdej mniejszej miejscowości. - Pojedziemy tam w drodze powrotnej?
- Tak Myszko, pojedziemy do Dino.
- Nigdy nie byłam w tym sklepie. Pozwiedzamy sobie sklep? - Martin zaśmiał się, mówiąc, że to urocze, że chce z nim zwiedzać sklep spożywczy. Zarumieniłam się, tłumacząc, że każda najmniejsza czynność z nim jest super.
Tak normalna i pozytywna reakcja, mimo że była już na porządku dziennym, wciąż była dla mnie niepojęta. Mogę się śmiać, prosić o głupoty i czerpać przyjemność z przyziemności. Nie muszę się prosić, błagać, "zasługiwać". Teraz jest prosto, nie ma niedopowiedzeń, przemilczanych zdań. Jest śmiech, rozmowa i miłość.
Oglądaliśmy widoki po drodze, opowiadałam mu także o moim poprzednim pobycie tutaj, co jakiś czas zwalniając i wskazując gdzie zatrzymywaliśmy się, żeby zapalić.
Dotarliśmy do malutkiego miasteczka, w centrum znajdowała się galeria Sanocka - z zewnątrz prezentowała się naprawdę dobrze. Zaparkowaliśmy samochód na jej parkingu i weszliśmy do środka.
W windzie wykorzystaliśmy moment samotności, by się pocałować.
Drzwi rozsunęły się i naszym oczom ukazało się jedno wielkie nic. Na wejściu od razu zaatakował nas zapach starego sklepu, plastików i tanich perfum - zaraz obok nas znajdowała się drogeria.
- Backroomsy Bieszczadzkie - padł żart, z którego obydwoje zaczęliśmy się śmiać. Wyszliśmy stamtąd równie szybko co weszliśmy i wróciliśmy do auta, szukać dalej otwartej pizzerii.
Znalazła się jedna, bliżej wyjazdu z miasta. Podjechałam tam i zaparkowałam, czekając aż Martin wysiądzie.
Weszliśmy do środka - na wejściu uderzył we mnie zapach pieca opalanego drewnem, starego budynku i jedzenia, które znajdowało się na stolikach gości.
W restauracji światło było ciepłe, a ściany przyozdabiały różne ręcznie malowane obrazy. Kelnerka podeszła do nas, zostawiając na naszym stoliku menu.
Rozłożyliśmy je i od razu odgrzebaliśmy kartkę z pizzą.
- Salami? - kiwnęłam głową, szukając kartki z piciem. Poprosiłam go, żeby domówił mi sprite'a do picia i keczup do pizzy. On zamówił sobie piwo, i tradycyjnie zrobiłam mu z nim zdjęcie.
Czekając na posiłek, Martin zaczął sprawdzać przyprawy i jedną za bardzo się zaciągnął - pechowo, okazało się że to chilli. Skrzywił się, robiąc minę jak szczeniak próbujący cytryny. Zakryłam usta dłonią, walcząc z parsknięciem śmiechem.
Spojrzał na mnie i sam również zaczął się śmiać.
Uwielbiam się z tobą śmiać.
Kelnerka przyniosła nam pizzę - średnich rozmiarów, wyglądającą na smaczną. Nie była to górnolotna pizza, ale na pewno będzie dużo lepsza niż ta z Zakopanego.
Zajadaliśmy się nią i przez głowę przemknęło mi, że może faktycznie niepotrzebnie wyrzucam sobie to, ile jem.
W drodze powrotnej faktycznie zatrzymaliśmy się w Dino i zrobiliśmy małe zakupy, z przerwami na mój zachwyt sklepem.
Znalazłam też kukurydziane rurki, kojarzące mi się z dzieciństwem. Bardzo przypominały mi czasy, gdy jeździłam z rodzicami na Bryzgiel i po wizycie w saunie zajadałam się nimi owinięta ręcznikiem na pomoście.
Powinniśmy tam kiedyś razem pojechać.
Do mieszkania zostało nam jakieś pół godziny, w trakcie których Martin powoli przysypiał na siedzeniu pasażera, więc starałam się jak najdelikatniej wchodzić w zakręty i unikać dziur. W międzyczasie, jadąc przez las, wyrzuciłam starą bransoletkę, którą dostałam na Chorwacji rok temu.
Takie poetyckie wyrzucenie śmieci.
Starając się nie skrzypieć łóżkiem, spojrzałam na Martina - leżał otulony kołdrą i prawdopodobnie niczego nie świadomy.
Wzięłam telefon do rąk i zaczęłam przeglądać Twittera, cały czas nasłuchując co dzieje się za drzwiami. Strzelanie talerzami, sztućce, odsuwanie czegoś. Brzmi ludzko, może robi śniadanie.
Minęło kilka długich minut, nim usłyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych. Odetchnęłam z ulgą i zawinęłam się w kawałek kołdry, który udało mi się wywalczyć ze śpiącym chłopakiem.
Budzik zadzwonił przed 9; zebraliśmy się dużo szybciej, niż się spodziewałam. Martin wyglądał niemrawo i przez dłuższą chwilę, kiedy był w łazience, zastanawiałam się, czy na pewno nie powinniśmy odpuścić i wrócić dzisiaj do domu, póki jeszcze nie rozłożyło go do reszty.
Upartość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, i zamiast tego, ubraliśmy się cieplej i wyszliśmy na dwór, gdzie czekała na nas Maja - nasza przewodniczka.
Bieszczady miały własny rytm, który był jedyny w swoim rodzaju. To miejsce rządziło się własnymi prawami i nikt z nas nie kwestionował próśb Mai o ogarnięcie z nią koni.
Osiodłaliśmy się i wsiedliśmy na konie; cały czas zerkałam na Martina i to jak on się czuje - jego koń był bardziej ospały niż mój i często się potykał, co spotkało się z obawą o przewrócenie się na trasie.
Wyjechaliśmy.
Odetchnęłam z ulgą, wdychając Bieszczadzkie powietrze. Mimo lekkiego lęku, przed wyjazdem w teren, byłam spokojna.
Jestem w swoim miejscu.
Będąc tu pierwszy raz, zostawiłam tu kawałek siebie i za wszelką cenę będę tu wracać. Konie bez problemu podjechały pod pierwszą górkę, która ujawniła przed nami prawdziwy Bieszczadzki krajobraz - góry, łąki, lasy i cisza. Czas stał tu w miejscu, a największym problemem było wybranie ścieżki w dół bądź w górę.
Zjechaliśmy z pól w góry; kochałam oglądać, jak zmienia się światło w lesie. Ścieżki były wydeptane przez ludzi, choć gdyby zejść z konia i odejść kilka kroków dalej, zapewne poznalibyśmy ścieżki zwierząt.
Bieszczadzkie góry nie są człowieka, to zwierzęta żyjące tam są ich prawowitymi właścicielami. Rytm życia ludzi w Bieszczadach wpasowuje się w ten zwierzęcy - każdy wie, jak wyglądają ślady wilka, niedźwiedzia lub żubra. A one zostawiają nam naprawdę wiele swoich znaków - wystarczy tylko spojrzeć z innej perspektywy.
Chyba właśnie to jest definicja magii Bieszczad - tu jesteś tak właściwie tylko gościem, zdanym na łaskę lasów i natury. To tu krąg życia faktycznie jest widoczny gołym okiem. Życie jest tu po prostu nagie, nie ma cenzury, jak w filmach przyrodniczych - kamera nie odwraca się, gdy nie powinniśmy patrzeć.
Wjechaliśmy we mgłę szybkim krokiem, po krótkiej konwersacji z Mają na temat zwierzęcia we mgle. Jechała przodem, nadając tempo. Mój koń po prostu szedł po jej śladach, a koń Martina aż nadto chciał wrócić do domu.
Myślę, że spędziliśmy tu dobre piętnaście minut, nim wyjechaliśmy na szlak, który miał prowadzić nas do wioski.
Porównanie galopu przez las do uczucia euforii wydaję się być niewystarczające. To po prostu trzeba poczuć, żeby wiedzieć.
Zawróciliśmy na szlaku decyzją Mai, gdy zorientowała się, że jedziemy nie w tę stronę co trzeba. Powrót kosztował nas ostatnią dawkę adrenaliny - koń Martina potknął się i poleciał do przodu - nie miałam okazji tego zobaczyć, ale na szczęście dwójce nic się nie stało. Choć ewidentnie było widać, że Martin trzyma się na hucułku ostatkiem sił i prawdopodobnie zaśnie, gdy tylko wrócimy.
Naprawdę powinniśmy dzisiaj wyjechać, to nic strasznego. Ścisk w żołądku nie zgodził się z rozumem - przecież chciałam tu przyjechać.
Okropnie się czuję nie umiejąc podjąć dobrej decyzji.
Wróciliśmy do domku, zjedliśmy zupki chińskie i umyliśmy się, by następnie zawinąć się w kołdrę i zdrzemnąć na godzinę.
Mimo tego, jak zmęczony był i jak bardzo prawdopodobnie męczyła go gorączka, i tak przyciągnął mnie do siebie.
Odetchnęłam ze spokojem.
- Chodź, pójdziemy na łąkę - padła propozycja po drzemce. Zebraliśmy się już kompletnie bez pośpiechu, Martin czuł się nieco lepiej, co podniosło mnie na duchu.
Spacer był przyjemny, choć błotny i wymagał ode mnie całkiem sporego skupienia, by nie wylądować twarzą w błocie.
Dotarliśmy na jedną z wielu łąk i rozłożyliśmy kurtki, siadając na nich. Przed nami rozpościerał się widok koni wypasających się na pastwiskach, lasów wznoszących się coraz to wyżej i wyżej i rozrzedzających się chmur.
Trzymał mnie za rękę, wodząc kciukiem po mojej dłoni. Świat, kiedy Martin był obok, nie wydawał się być tak straszny i przytłaczający. Cały szum, który rozlegał się wcześniej w mojej głowie, prawie jak zła stacja radiowa, milkł, kiedy on był obok.
- Mogłabym tu zostać, w sensie, w Bieszczadach. - mruknęłam, wtulając się w niego. Wolną ręką pogłaskał mnie po włosach, tłumiąc kaszel. - Wracajmy do domku, pojedziemy coś zjeść.
Wyjechałam z domniemanego miejsca parkingowego na główną drogę i zastukałam palcami w kierownicę, ekscytując się wycieczką.
- Pizza?
- Pizza.
Od restauracji dzieliła nas prawie godzina drogi, w trakcie której rozmawialiśmy, śmialiśmy się z dzisiejszego terenu i wczorajszej nocnej przygody z "brodatym facetem".
Wszystko było takie spokojne.
- Ej, patrz! Dino! - wskazałam palcem na sklep, który automatycznie pojawiał się w każdej mniejszej miejscowości. - Pojedziemy tam w drodze powrotnej?
- Tak Myszko, pojedziemy do Dino.
- Nigdy nie byłam w tym sklepie. Pozwiedzamy sobie sklep? - Martin zaśmiał się, mówiąc, że to urocze, że chce z nim zwiedzać sklep spożywczy. Zarumieniłam się, tłumacząc, że każda najmniejsza czynność z nim jest super.
Tak normalna i pozytywna reakcja, mimo że była już na porządku dziennym, wciąż była dla mnie niepojęta. Mogę się śmiać, prosić o głupoty i czerpać przyjemność z przyziemności. Nie muszę się prosić, błagać, "zasługiwać". Teraz jest prosto, nie ma niedopowiedzeń, przemilczanych zdań. Jest śmiech, rozmowa i miłość.
Oglądaliśmy widoki po drodze, opowiadałam mu także o moim poprzednim pobycie tutaj, co jakiś czas zwalniając i wskazując gdzie zatrzymywaliśmy się, żeby zapalić.
Dotarliśmy do malutkiego miasteczka, w centrum znajdowała się galeria Sanocka - z zewnątrz prezentowała się naprawdę dobrze. Zaparkowaliśmy samochód na jej parkingu i weszliśmy do środka.
W windzie wykorzystaliśmy moment samotności, by się pocałować.
Drzwi rozsunęły się i naszym oczom ukazało się jedno wielkie nic. Na wejściu od razu zaatakował nas zapach starego sklepu, plastików i tanich perfum - zaraz obok nas znajdowała się drogeria.
- Backroomsy Bieszczadzkie - padł żart, z którego obydwoje zaczęliśmy się śmiać. Wyszliśmy stamtąd równie szybko co weszliśmy i wróciliśmy do auta, szukać dalej otwartej pizzerii.
Znalazła się jedna, bliżej wyjazdu z miasta. Podjechałam tam i zaparkowałam, czekając aż Martin wysiądzie.
Weszliśmy do środka - na wejściu uderzył we mnie zapach pieca opalanego drewnem, starego budynku i jedzenia, które znajdowało się na stolikach gości.
W restauracji światło było ciepłe, a ściany przyozdabiały różne ręcznie malowane obrazy. Kelnerka podeszła do nas, zostawiając na naszym stoliku menu.
Rozłożyliśmy je i od razu odgrzebaliśmy kartkę z pizzą.
- Salami? - kiwnęłam głową, szukając kartki z piciem. Poprosiłam go, żeby domówił mi sprite'a do picia i keczup do pizzy. On zamówił sobie piwo, i tradycyjnie zrobiłam mu z nim zdjęcie.
Czekając na posiłek, Martin zaczął sprawdzać przyprawy i jedną za bardzo się zaciągnął - pechowo, okazało się że to chilli. Skrzywił się, robiąc minę jak szczeniak próbujący cytryny. Zakryłam usta dłonią, walcząc z parsknięciem śmiechem.
Spojrzał na mnie i sam również zaczął się śmiać.
Uwielbiam się z tobą śmiać.
Kelnerka przyniosła nam pizzę - średnich rozmiarów, wyglądającą na smaczną. Nie była to górnolotna pizza, ale na pewno będzie dużo lepsza niż ta z Zakopanego.
Zajadaliśmy się nią i przez głowę przemknęło mi, że może faktycznie niepotrzebnie wyrzucam sobie to, ile jem.
W drodze powrotnej faktycznie zatrzymaliśmy się w Dino i zrobiliśmy małe zakupy, z przerwami na mój zachwyt sklepem.
Znalazłam też kukurydziane rurki, kojarzące mi się z dzieciństwem. Bardzo przypominały mi czasy, gdy jeździłam z rodzicami na Bryzgiel i po wizycie w saunie zajadałam się nimi owinięta ręcznikiem na pomoście.
Powinniśmy tam kiedyś razem pojechać.
Do mieszkania zostało nam jakieś pół godziny, w trakcie których Martin powoli przysypiał na siedzeniu pasażera, więc starałam się jak najdelikatniej wchodzić w zakręty i unikać dziur. W międzyczasie, jadąc przez las, wyrzuciłam starą bransoletkę, którą dostałam na Chorwacji rok temu.
Takie poetyckie wyrzucenie śmieci.
Pamiętam, że bardzo się pokłóciliśmy w tamten wieczór, bo ja chciałam iść na spacer i kupić sobie smoothie, żeby wypić je na pomoście, a dla niego takie chodzenie było stratą czasu i chciał już wyjeżdżać do Bielska, zwalając to na pracę.
Koniec końców, wyszliśmy na ten wieczorny spacer. Kupiłam sobie smoothie, a jemu lody. Poszliśmy w drugą stronę, niż zwykle - chciałam pokazać mu jeden z fajniejszych pomostów, ten sam zresztą, na którym piłam piwo, które dostałam od obcego Chorwata i oglądałam, jak moja znajoma pali blanta z Czechem imieniem Luka. Choć ona mówiła, że coś poczuła, ja bardziej odczuwałam skutki uboczne piwa, które przed chwilą z nią piłam.
Usiadłam po turecku na betonowym pomoście i wskazałam palcem na kraba, który pośpiesznie uciekał w stronę wody. Podmyła go fala, a mi zrobiło się przykro. Może się przestraszył.
Całkiem trafił do mnie domniemany lęk kraba - próbujesz się uratować, kurczowo trzymając się tego co znasz, a coś po prostu zmywa ci grunt spod nóg i nie masz wyboru. Musisz odpuścić, bo i tak nie wygrasz tej walki.
"Faktycznie słodki" pierwsze miłe słowa tego wieczoru, choć wciąż wypowiedziane oschłym tonem.
Zapaliłam jeszcze papierosa, wzdrygając się, gdy morska woda chlapnęła mi na nogi.
"Nie chce jeszcze wracać" zaoponowałam propozycję powrotu, na co on po prostu wstał i poszedł. Zakuło mnie w sercu, ale także wstałam i podążyłam za nim, wyrzucając resztkę papierosa do kosza. Nie skręcił jednak do domu, poszedł dalej, na molo - stanął tam przy sklepiku i po prostu zapytał, która bransoletka mi się podoba. Wskazałam palcem na jedną z nich, którą ściągnął i zapłacił za nią przy kasie. Nie będąc dłużna, także ściągnęłam jedną z wieszaka i podeszłam do pani, od razu informując ją o płatności kartą.
Spojrzał na bransoletkę, którą trzymałam w dłoniach wyciągniętych w jego kierunku i skrzywił się, maskując to od razu uśmiechem.
"No i po co wydawałaś pieniądze na coś takiego? wiesz że nie noszę nic od ciebie". No tak, miał rację. Poprosiłam go, żeby założył ją chociaż do końca wyjazdu, a później może ją zawiesić na lusterku w samochodzie. Zignorował moje słowa, wspominając coś o tym, że mam przestać próbować go uszczęśliwiać.
Ulżyło mi, gdy bransoletka zniknęła z mojego samochodu. Martin położył mi rękę na udzie, mówiąc, że jest dumny.
- Ja też jestem z siebie dumna. - odparłam, usadawiając się wygodniej na fotelu w aucie.
Dojechaliśmy do naszego domku, pozbierałam zakupy i otworzyłam drzwi; w środku było chłodno, ale przytulnie. Postanowiliśmy, że Martin rozpali w piecu, a ja rozpracuje zakupy. Położył się do łóżka, ja poszłam pod prysznic.
Martwiłam się, że ta noc może być nieprzespana dla nas obu.
Koszmary oczywiście się pojawiły, ale zniosłam je o dziwo spokojnie. Bardziej martwiło mnie to, że mimo przykrycia się dwiema kołdrami i bycia ubranym, Martin wciąż miał dreszcze. Koło trzeciej nad ranem obudził mnie, wychodząc z łóżka by wziąć kolejną tabletkę i pójść do łazienki. Czekałam, aż wróci - gdyby coś się stało, wolałabym zareagować teraz, a nie dopiero nad ranem.
Wrócił po dłuższym czasie, niż zwykle. Zmarnowany zwinął się w kulkę po swojej stronie łóżka i klął na gorączkę, która szybko zmogła go do snu.
Leżałam tak jeszcze chwilę, upewniając się, że na pewno śpi, po czym włączyłam sobie filmik do spania i wtuliłam w niego, próbując oddać mu swoje własne ciepło.
Następnego dnia wyjechaliśmy do domu.
Zanim wsiadłam do samochodu, ostatni raz rozejrzałam się po bieszczadzkim domku i jego okolicy. Ścieżka do góry prowadziła do pastwisk i budynków gospodarczych, obok nas szwędały się psy a słońce nieśmiało zaczynało wychylać się zza chmur i ogrzewać okolicę.
Wszechobecna cisza, my we dwójkę i trasa przez najbliższe pięć godzin.
Wcześniej, gdy Martin jeszcze spał, pojechałam na zakupy - kupiłam trzy butelki naszego ukochanego liptona i pobieżnie wysprzątałam samochód, żeby zrobić miejsce na nowe śmieci w trakcie trasy.
"Chutir" został za nami. Telefony powoli zaczynały łapać zasięg, Martin opatulił się w koc i zwinął na siedzeniu pasażera, przepraszając mnie, że zasypia.
- Baranku, jak nie będę dawać rady, to cię obudzę. - uspokoiłam go, głaszcząc go po włosach wolną ręką. - Odpoczywaj. - kiwnął głową i poprawił się na fotelu.
Zmieniłam piosenkę lecącą z telefonu i wlepiłam wzrok w trasę.
Najbliższe pięć godzin będę sama ze swoimi myślami.
I wcale mnie to nie przerażało. Wyjechałam z naszej miejscowości - Czystogarbu i cichutko westchnęłam, wiedząc, że będę bardzo tęsknić za tym miejscem. Z drugiej strony, byłam świadoma, że tam wrócę.
Kojarzyłam drogi, którymi jechaliśmy. Co jakiś czas zwalniałam, żeby przyjrzeć się widokom albo po prostu zmienić tempo z jakim jadę, bo drogi były praktycznie puste. Co jakiś czas wyprzedzałam jakiegoś tira albo rowerzystę, ale poza tym nikt nie poruszał się tymi trasami.
Z czasem, znajome lasy zaczęły zmieniać się w niewielkie zabudowania, świadczące o tym, że zaraz czeka mnie autostrada.
W głowie nie miałam praktycznie żadnych zmartwień, zastanawiałam się tylko jak w tym tygodniu ogarnąć konie i czy może ktoś odpowiedział na moją aplikację do pracy.
Chyba tylko to gryzło mnie nieprzerwanie od stycznia; ta bezsilność w działaniu - po wysłaniu już prawdopodobnie setek dokumentów i dziesiątkach telefonów, mogłam liczyć tylko na łaskę pracodawców. Z jednej strony bardzo chciałam skupić się tylko na rozwijaniu naszego biznesu, a z drugiej potrzebowałam stałego źródła dochodu, już nawet nie ze względu na zachcianki, tylko na przyszłość. Najzwyczajniej w świecie było mi głupio, że przeglądanie ofert z mieszkaniami na wynajem, to tylko przeglądanie, a nie realne planowanie. Może za jakiś czas będziemy mogli zadzwonić do właściciela jednego z nich.
Chciałam też odciążyć rodziców, móc dorzucić się do koni, czy po prostu zabrać ich wszystkich na kolacje. Albo wykorzystać wspólne wolne i pojechać gdzieś chociaż na jeden dzień.
A właśnie, konie. Przeskoczyłam myślami, równocześnie zmieniając pas i znacznie przyspieszając. Rozmowa z panem Romanem i Mają zdjęła mi ciężar z ramion, gdy powiedzieli mi, że są w stanie przyjąć Fidela, gdyby nastąpiła taka potrzeba. Mogłabym im go po prostu odsprzedać i mieć spokojną głowę, że nikt nie będzie go wykorzystywał ponad jego siły.
I mogłabym go odwiedzać.
Chyba to będzie najbardziej fair - obiecałam mu przecież, że kiedy do mnie wróci, pomogę mu wrócić do zdrowia i zapewnię najlepszą emeryturę, na jaką zasługuje.
Widok siwych włosów malujących się na jego pysku łamał mi serce - przecież nie tak dawno miał dwanaście lat i mieliśmy sięgnąć gwiazd. Dzisiaj powoli, dzień za dniem, tracił swoją młodocianą werwę. Mimo energii, która wciąż w nim buzuje, nie ma tyle siły co kiedyś. Jest bardziej strachliwy, bardziej polega na jeźdźcu niż na sobie i potrzebuje dobrego przewodnika.
Nie wiem, czy jestem w stanie mu to zapewnić.
Czasami bolał mnie fakt, że nie spełniłam marzeń czternastoletniej mnie, by wyjechać na parkur i usłyszeć jak spiker zapowiada nas przez głośniki, a następnie poprowadzić rundę honorową, razem z Fidelem.
Pojawił się również przebłysk wspomnień - czternastoletnia zapłakana ja, Fidel ze zwisającymi wodzami pomiędzy nogami, obydwoje brudni z piachu. Nie mogę złapać oddechu i boli mnie całe ciało. Do dziś nie wiem, czy silniejsza była wtedy złość, czy strach. Drżącymi rękami łapię wodze i mimo zawrotów głowy, prowadzę go do wyjścia, wcześniej praktycznie krzycząc na niego, że przecież dobrze wyliczyliśmy do tej przeszkody.
Na swój własny, pogmatwany sposób, ten koń wzbudzał we mnie strach i spokój równocześnie. Wielokrotnie po prostu zostawiałam go samego sobie po upadku, albo płakałam, nie mogąc go złapać albo zrozumieć, dlaczego tak dziwnie podnosi nogi. Z drugiej strony poświęcałam cały wolny czas na treningi, pracę z ziemi, po prostu bycie obok i siedzenie godzinami na pastwisku, próbując zrobić chociaż malutki krok naprzód w zaufaniu między nami.
A jednak pozwoliłam mu pojechać na Słowacje.
Sprzedając go wcześniej, zafundowałam mu lata traumy, bólu i strachu.
Śmieszne, przeżywaliśmy to samo, tylko w inny sposób. A teraz obydwoje jesteśmy spokojni, traktowani z szacunkiem i miłością na jaką zasługujemy.
Ponownie zmieniłam pas, gdy w lusterku mignęły mi długie światła mercedesa. Przewróciłam oczami i gdy zostałam wyprzedzona, wróciłam na swój tor jazdy, tak jak chciałam. Kierowca samochodu pruł zdecydowanie ponad limit.
Ciekawe, gdzie się tak spieszy. Może właśnie dowiedział się, że pilnie musi jechać do szpitala się z kimś pożegnać? albo kogoś przywitać? może spieszy się na samolot do wymarzonego miejsca, albo się przeprowadza?
Opcji było nieskończenie wiele. Każdy z nas ma swoje życie i swoje małe końce i początki świata. Ciekawe.
Zerknęłam kątem oka na śpiącego pasażera - praktycznie leżał na fotelu, cicho chrapiąc z rozchylonymi ustami. Miał całe spierzchnięte wargi i rozpalone policzki. Biedny.
Ale przynajmniej spał spokojnie i to było najważniejsze.
Mam nadzieję, że wie, że będę się nim opiekować w każdej sytuacji i nie musi się o nic martwić.
W lusterku mrugnęły długie światła, które zmusiły mnie do zjechania na prawy pas.
Koniec końców, wyszliśmy na ten wieczorny spacer. Kupiłam sobie smoothie, a jemu lody. Poszliśmy w drugą stronę, niż zwykle - chciałam pokazać mu jeden z fajniejszych pomostów, ten sam zresztą, na którym piłam piwo, które dostałam od obcego Chorwata i oglądałam, jak moja znajoma pali blanta z Czechem imieniem Luka. Choć ona mówiła, że coś poczuła, ja bardziej odczuwałam skutki uboczne piwa, które przed chwilą z nią piłam.
Usiadłam po turecku na betonowym pomoście i wskazałam palcem na kraba, który pośpiesznie uciekał w stronę wody. Podmyła go fala, a mi zrobiło się przykro. Może się przestraszył.
Całkiem trafił do mnie domniemany lęk kraba - próbujesz się uratować, kurczowo trzymając się tego co znasz, a coś po prostu zmywa ci grunt spod nóg i nie masz wyboru. Musisz odpuścić, bo i tak nie wygrasz tej walki.
"Faktycznie słodki" pierwsze miłe słowa tego wieczoru, choć wciąż wypowiedziane oschłym tonem.
Zapaliłam jeszcze papierosa, wzdrygając się, gdy morska woda chlapnęła mi na nogi.
"Nie chce jeszcze wracać" zaoponowałam propozycję powrotu, na co on po prostu wstał i poszedł. Zakuło mnie w sercu, ale także wstałam i podążyłam za nim, wyrzucając resztkę papierosa do kosza. Nie skręcił jednak do domu, poszedł dalej, na molo - stanął tam przy sklepiku i po prostu zapytał, która bransoletka mi się podoba. Wskazałam palcem na jedną z nich, którą ściągnął i zapłacił za nią przy kasie. Nie będąc dłużna, także ściągnęłam jedną z wieszaka i podeszłam do pani, od razu informując ją o płatności kartą.
Spojrzał na bransoletkę, którą trzymałam w dłoniach wyciągniętych w jego kierunku i skrzywił się, maskując to od razu uśmiechem.
"No i po co wydawałaś pieniądze na coś takiego? wiesz że nie noszę nic od ciebie". No tak, miał rację. Poprosiłam go, żeby założył ją chociaż do końca wyjazdu, a później może ją zawiesić na lusterku w samochodzie. Zignorował moje słowa, wspominając coś o tym, że mam przestać próbować go uszczęśliwiać.
Ulżyło mi, gdy bransoletka zniknęła z mojego samochodu. Martin położył mi rękę na udzie, mówiąc, że jest dumny.
- Ja też jestem z siebie dumna. - odparłam, usadawiając się wygodniej na fotelu w aucie.
Dojechaliśmy do naszego domku, pozbierałam zakupy i otworzyłam drzwi; w środku było chłodno, ale przytulnie. Postanowiliśmy, że Martin rozpali w piecu, a ja rozpracuje zakupy. Położył się do łóżka, ja poszłam pod prysznic.
Martwiłam się, że ta noc może być nieprzespana dla nas obu.
Koszmary oczywiście się pojawiły, ale zniosłam je o dziwo spokojnie. Bardziej martwiło mnie to, że mimo przykrycia się dwiema kołdrami i bycia ubranym, Martin wciąż miał dreszcze. Koło trzeciej nad ranem obudził mnie, wychodząc z łóżka by wziąć kolejną tabletkę i pójść do łazienki. Czekałam, aż wróci - gdyby coś się stało, wolałabym zareagować teraz, a nie dopiero nad ranem.
Wrócił po dłuższym czasie, niż zwykle. Zmarnowany zwinął się w kulkę po swojej stronie łóżka i klął na gorączkę, która szybko zmogła go do snu.
Leżałam tak jeszcze chwilę, upewniając się, że na pewno śpi, po czym włączyłam sobie filmik do spania i wtuliłam w niego, próbując oddać mu swoje własne ciepło.
Następnego dnia wyjechaliśmy do domu.
Zanim wsiadłam do samochodu, ostatni raz rozejrzałam się po bieszczadzkim domku i jego okolicy. Ścieżka do góry prowadziła do pastwisk i budynków gospodarczych, obok nas szwędały się psy a słońce nieśmiało zaczynało wychylać się zza chmur i ogrzewać okolicę.
Wszechobecna cisza, my we dwójkę i trasa przez najbliższe pięć godzin.
Wcześniej, gdy Martin jeszcze spał, pojechałam na zakupy - kupiłam trzy butelki naszego ukochanego liptona i pobieżnie wysprzątałam samochód, żeby zrobić miejsce na nowe śmieci w trakcie trasy.
"Chutir" został za nami. Telefony powoli zaczynały łapać zasięg, Martin opatulił się w koc i zwinął na siedzeniu pasażera, przepraszając mnie, że zasypia.
- Baranku, jak nie będę dawać rady, to cię obudzę. - uspokoiłam go, głaszcząc go po włosach wolną ręką. - Odpoczywaj. - kiwnął głową i poprawił się na fotelu.
Zmieniłam piosenkę lecącą z telefonu i wlepiłam wzrok w trasę.
Najbliższe pięć godzin będę sama ze swoimi myślami.
I wcale mnie to nie przerażało. Wyjechałam z naszej miejscowości - Czystogarbu i cichutko westchnęłam, wiedząc, że będę bardzo tęsknić za tym miejscem. Z drugiej strony, byłam świadoma, że tam wrócę.
Kojarzyłam drogi, którymi jechaliśmy. Co jakiś czas zwalniałam, żeby przyjrzeć się widokom albo po prostu zmienić tempo z jakim jadę, bo drogi były praktycznie puste. Co jakiś czas wyprzedzałam jakiegoś tira albo rowerzystę, ale poza tym nikt nie poruszał się tymi trasami.
Z czasem, znajome lasy zaczęły zmieniać się w niewielkie zabudowania, świadczące o tym, że zaraz czeka mnie autostrada.
W głowie nie miałam praktycznie żadnych zmartwień, zastanawiałam się tylko jak w tym tygodniu ogarnąć konie i czy może ktoś odpowiedział na moją aplikację do pracy.
Chyba tylko to gryzło mnie nieprzerwanie od stycznia; ta bezsilność w działaniu - po wysłaniu już prawdopodobnie setek dokumentów i dziesiątkach telefonów, mogłam liczyć tylko na łaskę pracodawców. Z jednej strony bardzo chciałam skupić się tylko na rozwijaniu naszego biznesu, a z drugiej potrzebowałam stałego źródła dochodu, już nawet nie ze względu na zachcianki, tylko na przyszłość. Najzwyczajniej w świecie było mi głupio, że przeglądanie ofert z mieszkaniami na wynajem, to tylko przeglądanie, a nie realne planowanie. Może za jakiś czas będziemy mogli zadzwonić do właściciela jednego z nich.
Chciałam też odciążyć rodziców, móc dorzucić się do koni, czy po prostu zabrać ich wszystkich na kolacje. Albo wykorzystać wspólne wolne i pojechać gdzieś chociaż na jeden dzień.
A właśnie, konie. Przeskoczyłam myślami, równocześnie zmieniając pas i znacznie przyspieszając. Rozmowa z panem Romanem i Mają zdjęła mi ciężar z ramion, gdy powiedzieli mi, że są w stanie przyjąć Fidela, gdyby nastąpiła taka potrzeba. Mogłabym im go po prostu odsprzedać i mieć spokojną głowę, że nikt nie będzie go wykorzystywał ponad jego siły.
I mogłabym go odwiedzać.
Chyba to będzie najbardziej fair - obiecałam mu przecież, że kiedy do mnie wróci, pomogę mu wrócić do zdrowia i zapewnię najlepszą emeryturę, na jaką zasługuje.
Widok siwych włosów malujących się na jego pysku łamał mi serce - przecież nie tak dawno miał dwanaście lat i mieliśmy sięgnąć gwiazd. Dzisiaj powoli, dzień za dniem, tracił swoją młodocianą werwę. Mimo energii, która wciąż w nim buzuje, nie ma tyle siły co kiedyś. Jest bardziej strachliwy, bardziej polega na jeźdźcu niż na sobie i potrzebuje dobrego przewodnika.
Nie wiem, czy jestem w stanie mu to zapewnić.
Czasami bolał mnie fakt, że nie spełniłam marzeń czternastoletniej mnie, by wyjechać na parkur i usłyszeć jak spiker zapowiada nas przez głośniki, a następnie poprowadzić rundę honorową, razem z Fidelem.
Pojawił się również przebłysk wspomnień - czternastoletnia zapłakana ja, Fidel ze zwisającymi wodzami pomiędzy nogami, obydwoje brudni z piachu. Nie mogę złapać oddechu i boli mnie całe ciało. Do dziś nie wiem, czy silniejsza była wtedy złość, czy strach. Drżącymi rękami łapię wodze i mimo zawrotów głowy, prowadzę go do wyjścia, wcześniej praktycznie krzycząc na niego, że przecież dobrze wyliczyliśmy do tej przeszkody.
Na swój własny, pogmatwany sposób, ten koń wzbudzał we mnie strach i spokój równocześnie. Wielokrotnie po prostu zostawiałam go samego sobie po upadku, albo płakałam, nie mogąc go złapać albo zrozumieć, dlaczego tak dziwnie podnosi nogi. Z drugiej strony poświęcałam cały wolny czas na treningi, pracę z ziemi, po prostu bycie obok i siedzenie godzinami na pastwisku, próbując zrobić chociaż malutki krok naprzód w zaufaniu między nami.
A jednak pozwoliłam mu pojechać na Słowacje.
Sprzedając go wcześniej, zafundowałam mu lata traumy, bólu i strachu.
Śmieszne, przeżywaliśmy to samo, tylko w inny sposób. A teraz obydwoje jesteśmy spokojni, traktowani z szacunkiem i miłością na jaką zasługujemy.
Ponownie zmieniłam pas, gdy w lusterku mignęły mi długie światła mercedesa. Przewróciłam oczami i gdy zostałam wyprzedzona, wróciłam na swój tor jazdy, tak jak chciałam. Kierowca samochodu pruł zdecydowanie ponad limit.
Ciekawe, gdzie się tak spieszy. Może właśnie dowiedział się, że pilnie musi jechać do szpitala się z kimś pożegnać? albo kogoś przywitać? może spieszy się na samolot do wymarzonego miejsca, albo się przeprowadza?
Opcji było nieskończenie wiele. Każdy z nas ma swoje życie i swoje małe końce i początki świata. Ciekawe.
Zerknęłam kątem oka na śpiącego pasażera - praktycznie leżał na fotelu, cicho chrapiąc z rozchylonymi ustami. Miał całe spierzchnięte wargi i rozpalone policzki. Biedny.
Ale przynajmniej spał spokojnie i to było najważniejsze.
Mam nadzieję, że wie, że będę się nim opiekować w każdej sytuacji i nie musi się o nic martwić.
W lusterku mrugnęły długie światła, które zmusiły mnie do zjechania na prawy pas.
VII. Czułość
Kwiecień faktycznie przyniósł ze sobą wiosnę. Liście na drzewach stały się bardziej zielone, ptaki zbierały gałązki na gniazda a ludzie na nowo odkrywali świat. Nagle znajdowali czas by na chwilę się zatrzymać i spojrzeć w niebo - które teraz wydawało się być bardziej błękitne. Schylali się także do kwitnących kwiatów i na moment niczym się nie przejmowali. Ubierali się w bardziej kolorowe i przewiewne ubrania, gdy tylko słońce wychodziło zza chmur.
Dla Pawła przyniósł także nowy początek - pierwszego kwietnia wszedł w związek z Simoną. Bardzo do siebie pasowali, choć ciężko było poustawiać sobie w głowie to, jak dużo wydarzyło się w tak krótkim czasie. Bardzo cieszyło mnie to, że Paweł czuje się dobrze i może też dzielić miłość do świata z kimś innym. Z tyłu głowy wciąż nie mogłam się połapać w tych wszystkich zmianach. Poznałam ich, kiedy byli ze sobą praktycznie jednością, a teraz są dla siebie niewygodnym tematem.
Wyjechałam po Martina do jego pracy - większość drogi przewijałam piosenki albo pisałam z nim, że to już właściwie ostatnie minuty męczenia się na parku i zaraz wrócimy do domu. W lusterku mignęły mi specyficzne światła BMW, które zdecydowanie za szybko wjechało w zakręt zaraz po mnie.
Zwolniłam, gdy kierowca kilka razy nimi zamrugał. Podniosłam wzrok by przyjrzeć się ledwo oświetlonej rejestracji - natychmiast, gdy ją zobaczyłam, żołądek podszedł mi do gardła. Stefan. Znałam tego człowieka od czterech lat, nazywałam przyjacielem, po czym z dnia na dzień przestał dla mnie istnieć.
Kiedyś często dzwoniłam do niego, czy ma czas się spotkać wieczorem i porozmawiać. Zawsze znajdował czas i zawsze starał się mnie wysłuchać, pozwalał wypłakać, albo odciągał myśli i zmieniał temat na ten bardziej pozytywny. Czasami krzyczałam na niego, że zaraz zabije całą naszą trójkę, jadąc ponad dwieście po dwupasmówce w deszczu. Nigdy nie zwalniał.
E46 wyprzedziło mnie i zjechało na pobocze, odpalając światła awaryjne. Stanęłam na wysokości samochodu i opuściłam szybę, czując jak dłonie zaczynają mi się trząść. Zacisnęłam je mocniej na kierownicy.
- Elton! Japierdziu, ile ja cie nie widziałem! - roześmiany głos kierowcy przywołał setki wspomnień i równocześnie wzbudził we mnie swojego rodzaju obrzydzenie. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu tyle czasu, dlaczego rozmawiasz ze mną w ten sposób? W dodatku przecież nie stałeś po mojej stronie.
Podobnie jak "Elton" - nie słyszałam tak długo tej ksywki, że praktycznie wymazałam ją z pamięci. Pojawiła się przypadkowo, ale została ze mną do samego końca. Śmieszyło mnie, jak ludzie główkowali jak to odmieniać. Lubiłam ją, była dla mnie jak drugie imię. Teraz jednak przypominała mi o starych czasach, i chyba zdecydowanie wolałabym jej nie pamiętać.
- Stefan! - odkrzyknęłam, wybijając bieg. - Myślałam, że się wyprowadziłeś.
Konwersacja trwała jeszcze chwilę, nim ustaliliśmy że porozmawiamy pod parkiem, żebym mogła odebrać Martina.
Droga na park dłużyła mi się okropnie. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Właśnie minęłam srebrną skodę. A może to opel? Kierunkowskaz.
Może powinnam była udawać, że go nie znam? Ja wcale nie chcę, żeby ktokolwiek z mojej przeszłości przewijał się przez moje życie. Dajcie mi wreszcie żyć.
Do rzeczywistości przywrócił mnie dopiero pisk moich własnych opon, gdy gwałtowanie zahamowałam przed skrzyżowaniem, na którym zapaliło się czerwone światło. Mrugnęłam Stefanowi awaryjnymi i dopiero powoli ruszyłam, gdy sygnalizacja wskazała zielone.
Na parkingu rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę - o przeszłości, o tym jak inaczej poradziłam sobie z rozstaniem od mojego byłego i o tym, jak nisko on upadł.
- Poważnie? To żałosne. - parsknęłam śmiechem, choć może nie powinnam była. Po wszystkim, co ten człowiek mi zafundował, zasługiwał na jeszcze gorsze piekło, niż to, które przeżywa. - Chociaż żal mi Mateusza, był dobrym człowiekiem. - Dodałam, już nieco poważniej. - Przynajmniej ja go tak zapamiętałam, zawsze życzyłam mu dobrze -
- Elton, ty każdemu z nas życzyłaś dobrze. - Przerwał mi. - I chyba już zawsze będziesz. - zaśmiał się.
- Czy ja wiem, chyba się zmieniłam. - Przestąpiłam z nogi na nogę, wlepiając wzrok w ziemię. Ciężko mi się z nim rozmawiało, przywoływał aż nadto dużo wspomnień.
- Łośku, co się dzieje? - wyższy ode mnie chłopak poczochrał mnie po włosach od razu, jak tylko wsiadłam do białego samochodu. Pokręciłam głową i wyciągnęłam telefon, wchodząc w aplikacje banku i przelewając chłopakowi siedzącemu obok mnie dwadzieścia złotych.
- Nie chce o tym gadać. - mruknęłam, zrzucając plecak z nóg. - Nie mój dzień.
Zapadła cisza między nami. Bawiłam się jednorazówką w dłoniach, dopóki mój przyjaciel mi jej nie zabrał.
- Podziel się chociaż, głupku. - Zaciągnął się i skrzywił, gdy światełko zamrugało trzykrotnie. - Trafika? - skinęłam twierdząco głową, a Mateusz zjechał na światła.
Zaparkowaliśmy samochód, a ja poczułam ścisk w gardle, gdy wyciągnęłam telefon, by napisać, że jeszcze zjechaliśmy po jednorazówkę na sferę.
Wcisnęłam telefon do kieszeni i przyspieszyłam kroku, by dorównać towarzyszowi. Praktycznie wbiegłam do Trafiki i ze sztucznym uśmiechem na ustach, poprosiłam panią ekspedientkę o moją ulubioną.
Dotarliśmy na drugie piętro galerii i zlokalizowaliśmy samochód. Nim do niego wsiadłam, zostałam odciągnięta do tyłu za materiał bluzy. Spięłam się i cofnęłam o krok, opierając plecami o samochód.
- Chodź tu, Łośku. - Mateusz stał z rozłożonymi ramionami i oczekującą miną. Spuściłam wzrok i wtuliłam się w niego, pozwalając mu wsunąć ręce pod kaptur i pogłaskać mnie po plecach. Przestąpiłam z nogi na nogę, walcząc z łzami. - Co się stało?
Jego pytanie rozbroiło mnie do końca, sprawiając, że rozpłakałam się prosto w jego koszulkę.
- Powiedział że jestem szmatą. - wyszlochałam w końcu. - Że, że jestem wiecznie zazdrosna. I- I- wcale nie powinnam cie teraz przytulać - przerwałam, odsuwając się od niego i wycierając twarz mokrą od łez. - Zmoczyłam ci koszulke, przepraszam.
- Dobra, szz, Łosiek. - stanął w "bezpiecznej" odległości, narzuconej przez mojego partnera, jako warunek do spotkań. - Powinnaś z nim o tym porozmawiać.
- Nie ma sensu. - ucięłam go i wsiadłam do jego auta. - Rzuć mnie pod dom, proszę. - Spojrzałam na powiadomienie na telefonie, oschłe "okej" widniało w okienku czatu.
- Nooo, teraz się świecisz. Dobrze cię taką widzieć. - Uniosłam brwi, milcząc, by zachęcić go do kontynuowania. - Widać że...
- Martin.
- Widać że Martin cię kocha i szanuje. Zasługujesz na szczęście, Elton.
Skinęłam głową. Nie mogłam się nie zgodzić. Zasługuje na szczęście, jestem oczkiem w głowie Martina.
Pożegnałam się z nim, nie wiedząc co więcej powiedzieć i zaproponowałam spotkanie na papierosa w najbliższym czasie.
Wsiadłam do samochodu, gdzie na siedzeniu pasażera siedział, a raczej przysypiał Martin.
- Przepraszam skarbie, to była dziwna rozmowa.
- Nic się nie stało, jestem zmęczony po prostu. - wymruczał, poprawiając się na fotelu. Kiwnęłam głową i wyjechałam z parkingu. - Naprawdę Mysza, nie przejmuj się niczym.
Skinęłam głową, luzując palce zaciśnięte na kierownicy. Ma racje, nie mam czym się przejmować.
W drugim tygodniu kwietnia zostaliśmy sami w domu Martina - mieliśmy pilnować mieszkania, dopóki nie wrócą rodzice.
Spakowałam ubrania, kosmetyki i wszystko co potrzebne i przetransportowałam się do jego domu, ciesząc się na czas który spędzimy razem.
Pasował mi rytm tego "mieszkania", Martin przygotowywał nam posiłki, jedliśmy je we dwójkę oglądając coś w telewizji, następnie ja sprzątałam po jedzeniu. Relaksowało mnie to.
Wykorzystaliśmy wolny wieczór na odpalenie GTA V na dużym ekranie, opierałam się o Martina i udawałam, że wiem jak steruje się helikopterem. Pachniał swoim płynem do kąpieli i trochę przyprawą do curry, które niedawno skończył przygotowywać. Na co dzień pachnie nieco inaczej - swoją perfumą, niebieskimi Camelami w miękkim opakowaniu i takim specyficznym, trochę słodko-ostrym zapachem. A jego usta całkiem często smakują słodko, podobnie jak zielony lipton, którego obydwoje tak uwielbiamy.
- Poddaje się! - zaśmiałam się, podając mu pada do rąk i unosząc swoje w geście poddania - Nie wiem jak to przejść, ja mogę jeździć moim różowym autkiem.
Spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem, a jego śmiech poniósł się po mieszkaniu. Sprawnie przeszedł za mnie męczący mnie fragment misji. Podał mi kontroler, unosząc brwi.
- Nie było takie trudne, nie Myszko? - pokręciłam głową, próbując zrobić taką samą minę jak on; to znaczy tak śmiesznie wywinąć wargę i spojrzeć na niego wzrokiem zbitego szczeniaka. Chyba mi nie wyszło, bo zaśmiał się i pocałował w czubek głowy, mówiąc, że go rozczulam. - W naszym mieszkanku będziemy tak mieli codziennie. - Dodał.
Ze strony Martina padła propozycja prysznica - w trakcie pytania położył mi dłoń na udzie. Mimochodem przeszły mnie dreszcze, zawsze dotykał mnie tak samo delikatnie i pewnie. Poczułam jak się rumienie.
Zostaliśmy jeszcze dłuższą chwilę na kanapie - położyłam nogi na nim i ułożyłam się w półleżącej pozycji. Spróbowałam poświęcić swoją uwagę grze i temu, by nie zepsuć po raz kolejny autka, które zrobiłam. Jego palce delikatnie przesuwały się po moich nogach, czasami docierał aż do bioder. Robił to z fascynacją, wręcz namaszczeniem. Delikatnie, tak, jakbym miała skruszyć się w jego dłoniach.
Przy każdym ruchu jego dłoni po moim ciele, urywałam oddech, a po kręgosłupie przechodziły mnie dreszcze.
Dotykał mnie z miłością.
- Mysza, co się dzieje? - spojrzał na mnie swoim figlarnym wzrokiem, tak dobrze mi znanym z takich sytuacji. Poprawiłam się, siadając po turecku.
- Nictakiego - wydukałam, gdy delikatnie podniósł mnie za brodę i poprowadził tak, bym na niego spojrzała. Natychmiast spróbowałam uciec, ale pewnie mnie od tego powstrzymał. Policzki zapłonęły mi żywym ogniem, a w całym ciele pojawiły się znajome "motylki". - Peszysz mnie, głuptasie! - zaśmiałam się, próbując spojrzeć mu w oczy. Roześmiał się i jeszcze raz spróbował złapać moje spojrzenie.
Poskładałam swoje ubrania i położyłam je obok kłębka ubrań Martina. Kąciki moich ust delikatnie powędrowały do góry - rozczulał mnie ten widok.
Światło zgasło a zamiast tego włączone zostały LEDy - od pierwszej kąpieli przy takim świetle, wiedziałam, że będę chciała coś takiego w naszym domu.
Rozsunęłam szklane drzwi i weszłam pod prysznic, stając zaraz obok Martina. Spięłam włosy w niedbały kok, uważnie przyglądając się mężczyźnie stojącemu naprzeciwko mnie. Przy każdym jego ruchu, na jego ciele rysowały się mięśnie, podkreślone przez delikatne, niebieskawe światło ledów.
Zamieniliśmy się stroną - tym razem to po mnie spływała ciepła woda a w powietrzu unosił się przesłodzony zapach mojego płynu pod prysznic. Czułam, że bada mnie wzrokiem i bardzo delikatnie wchodzi w moją przestrzeń, zmuszając do cofnięcia się o krok. A potem następny.
Spojrzałam do góry, tym razem utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Podsunął się jeszcze troszkę, ponownie sprawiając, że się cofnęłam. Moje plecy spotkały się z zimnymi kafelkami. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc, przymykając oczy.
- Jaka ty jesteś piękna. - Poczułam jego ciepły oddech na mojej szyi. Rozluźniłam się, oplatając ręce wokół niego. - Tak strasznie cię kocham - wyszeptał, zbliżając swoje usta do moich. Dzieliły nas milimetry.
- A wiesz że ja ciebie też? - odparłam, próbując złapać przyspieszony oddech. Nim zdążyłam go unormować, Martin przejechał językiem po moich ustach i delikatnie się uśmiechnął.
- Reagujesz na mnie tak samo jak na początku. - Odwdzięczyłam się tym samym gestem co on, na co on sam zareagował podobnie - przeszły go dreszcze. Uniosłam delikatnie brwi w tryumfalnym geście. Po zapewne kilku sekundach, które zdawały się trwać wieczność, nareszcie mnie pocałował.
Nie był to zachłanny pocałunek, raczej "boże co ty ze mną kobieto robisz". Zsunął jedną dłoń na moje biodro i jeszcze bardziej przysunął do siebie. Teraz woda ściekała już po nas obu, delikatnie przeszkadzając nam w pocałunkach. Oparł mnie na nowo o ścianę i odsunął się na moment, patrząc raz w moje oczy, a raz na usta. Zdawało mi się, że serce wyskoczy mi z piersi.
Łapczywie wciągnęłam powietrze i ponownie wpiłam się w jego usta, napawając się jego przyspieszonym oddechem. Smakował słodko, choć w tle pojawiał się smak mięty i delikatnej goryczki piwa.
- Chodź do salonu - mruknął, przesuwając ręce na moje piersi i spuszczając wzrok. Pocałowałam go w głowę i zakręciłam wodę, wychodząc za nim spod prysznica. - Jak się czujesz?
"Mhmmm" było jedynym, co byłam w stanie z siebie wydusić, dodając do tego uśmiech. Przeszliśmy do głównego pomieszczenia. Było stosunkowo ciemno - jedynym źródłem światła były malutkie lampki na ścianie i wygaszacz ekranu na rzutniku.
Martin usiadł, sadzając sobie mnie na kolana i równocześnie puszczając muzykę. Odłożył pada i skupił się na naszej dwójce.
Czas przestał istnieć, a teksty piosenek zlały się w jedność.
Pozwalał popełniać mi błędy i sam wskazywał drogę. Podobnie jak ja jemu. Czułam się jak w filmie, gdy przestawał na chwilę i po prostu patrzył na mnie z uwielbieniem. Sprawdzał całym sobą, co sprawia mi największą przyjemność, co mnie wycofuje i co pozwala mi się z nim bawić.
"Kocham Cię" westchnięte w najbardziej intymnym momencie trafiało inaczej. Dotykało mnie w serce w inny sposób, niż wcześniej.
Od początku mogłam popełniać przy nim błędy, ale dzisiejszy wieczór upewnił mnie, że naprawdę mogę. I że przed naszą dwójką naprawdę długa i piękna droga.
Śmialiśmy się, robiliśmy przerwy, pokazywaliśmy co jest lepsze a co gorsze, dlaczego coś działa w ten a nie inny sposób.
- Jest druga. - zaśmiał się, przytulając mnie mocno. - Bardzo Cię kocham Słoneczko, wiesz?
Pokiwałam głową, wtulając głowę w jego ramię i całując delikatnie.
- Ja Ciebie też, dziękuję. - wyszeptałam. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo boli mnie kolano. Wcześniej źle usiadłam na kanapie i przez własną upartość przypaliłam sobie dosyć boleśnie skórę. - Auć. - jęknęłam, czując, że w oczach zbierają mi się łzy.
Martin natychmiast przerwał to, co robił i usiadł obok mnie, szukając wzrokiem co sprawiło mi ból.
- Popatrz. - Wskazałam na ranę; podążył wzrokiem za moim palcem. Jego spojrzenie zmiękło, a on sam objął mnie delikatnie i pocałował w czoło.
- Głuptasku, mogłaś powiedzieć że cię coś boli. - Wyszeptał w moje włosy. - Ślicznie pachniesz, ale dobrze wiesz, że mogliśmy przerwać.
Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że jestem tego świadoma.
Leżeliśmy tak na kanapie jeszcze przez godzinę, wtuleni w siebie. Chyba definicja "kochać się" nabrała dla mnie nowego znaczenia.
Nawet nie pamiętam kiedy, ale zaczęłam przysypiać.
- Dziękuję jeszcze raz, kocham Cię Mumiś. - wymruczałam, kątem oka obserwując jak szuka czegoś do oglądania. Później chyba już zasnęłam.
Kilka dni później padła decyzja o spotkaniu z Pawłem i Simoną. Zgarnęliśmy ich z osiedla i zjechaliśmy do żabki na Straconce. Martin kupił sobie piwo, a pozostała dwójka postawiła na wódkę.
- To Przegibek? - padło pytanie z mojej strony, gdy odpaliłam samochód. Pasażerowie z tyłu uznali że im to obojętne, a Martin pokiwał głową.
Od początku dnia czułam dziwny ucisk w gardle, jakby coś zaraz miało się wydarzyć. Zwykle takie odczucia miałam po nocy pełnej koszmarów, a nie w takie dni jak ten.
Wyjechałam na główną ulicę prowadzącą na Przegibek i zacisnęłam palce na kierownicy, próbując odwrócić irytujące mnie myśli.
- [...] Jest przecudowna, wiecie? - dotarło do mnie z tyłu. Martin zaśmiał się, a Simona skwitowała to jakimś żarcikiem.
Simone widziałam na oczy kilka razy - po raz pierwszy, gdy widziałam się po raz któryś z Salomonem na parkingu przy torach, a potem dopiero na Halloween. Miała swój specyficzny typ bycia - troszkę przypominała mi Oliwcię, trochę była kompletnie innym bytem. Było jej dużo bliżej do natury, niż Oliwii, ale wciąż miały ze sobą coś wspólnego.
Ubierała się tak, jakby zaraz miała oznajmić, że wyjeżdża do bliżej nieznanej krainy i nie wie kiedy wróci. Trochę jak postać z bajki przygodowej. To chyba dobre słowa, by ją opisać.
Droga z prostej zrobiła się kręta, co jakiś czas czułam jak od wilgoci uślizgują mi się opony. Przestałam na chwilę uczestniczyć w konwersacji, celem skupienia się na drodze.
W tylnym lusterku pojawiły się światła Subaru. Serce przyspieszyło mi, gdy nie odjeżdżało spod mojego zderzaka.
Rejestracja wydawała mi się być znajoma. Wciąż jechałam z tą samą prędkością, a Subaru uparcie utrzymywało się za mną.
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech. Dobrze, że muzyka to zagłusza.
Kilka razy zamrugał długimi, ale wciąż pozostał z tyłu. Przyhamowałam na zakręcie, światła oświetliły wnętrze samochodu za mną.
Salomon.
Omal nie kopnęłam w hamulec z nerwów, gdy jego twarz mignęła mi w lusterku. Czas zwolnił.
Pasażerowie rozmawiali jak gdyby nigdy nic. Ich głosy zlały się w jedno.
Kierunkowskaz zamrugał, zjechałam do prawej i dałam się wyprzedzić. Przyhamował i zamrugał aż zbyt długo awaryjnymi.
Dopiero łzy cieknące po moich policzkach przywróciły mnie nieco do rzeczywistości. Ledwo docierało do mnie, gdzie jestem i po co ja tak właściwie jadę. Skręciłam na parking, wyłączyłam światła i przetarłam mokre policzki od łez.
- Mysza? - zmartwiony głos Martina oderwał mnie od tępego wpatrywania się w liczniki. - Co jest? Kto to był? - położył dłoń na moim udzie, głaszcząc je delikatnie.
Cisza. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, jego imię nie przechodziło mi przez usta. Nie chciałam nawet marnować śliny na tego człowieka.
Złość, obrzydzenie i przerażenie. I równocześnie pustka. Jakby ktoś po prostu odłączył mi zasilanie.
- Salomon. - szepnęłam, czując, że łzy, które przed chwilą przetarłam ściekają mi znów po policzkach i nosie, powoli kapiąc na ubrania. Z całą pewnością spłakałam już cały makijaż.
Dłoń Martina zacisnęła się na moim udzie, dopiero teraz poczułam jak bardzo się trzęsę.
- Nie wiem Mumiś, boje się. - wydukałam, próbując nie wpaść w większy płacz. - Ale kontynuujcie, proszę, ja potrzebuje chwilę. - Zwróciłam się do Pawła i Simony, równie zdziwionych co zmartwionych.
Przez głowę przemykało mi tysiące obrazów - jak krzyczeliśmy na siebie w samochodzie, jak drzwi trzaskały za kimś z nas, jak wyłam w poduszkę, że nie jestem wystarczająca. To wszystko w tym momencie było tak przytłaczające i przerażające, a równocześnie sprawiało, że czułam jeszcze większe obrzydzenie w kierunku Salomona.
Martin cały czas przytrzymywał mi nogę i głaskał, chcąc przywrócić mnie do rzeczywistości. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie chce się tak już czuć.
Chcę żyć normalnie i nie reagować tak na kogoś, kto już dla mnie nie istnieje.
To nie fair.
Uderzałam paznokciami o siebie, próbując zwrócić uwagę mojej głowy na domniemany rytm, który wystukuje.
Zamiast tego cały czas przed oczami przemykały mi te wszystkie kłótnie i powtarzały się słowa, że powinnam wreszcie zniknąć z jego życia. A potem przecież jak gdyby nigdy nic wracał i udawał, że nic się nie stało. Że "przesadzam i robię z niego potwora".
Nawet nie wiem kiedy, ale zmęczenie emocjami wzięło górę i jakiś trybik zaskoczył w mojej głowie, sprawiając, że przestałam na moment czuć to wszystko. Korzystając z okazji włączyłam się na nowo w konwersacje. Właściwie to podzieliliśmy się na dwa obozy - z tyłu rozmawiali o swoich sprawach, a my z przodu o swoich.
- Przepraszam Mumiś, nie rozumiem tego. - Oczy szczypały mnie od łez, które skończyły się już jakiś czas temu.
- Nic się nie dzieje, przykro mi, że się tak czujesz. - Pogłaskał mnie po głowie i podniósł za brodę, tak, żebym spojrzała mu w oczy. - Poradzimy sobie, dobrze? - Skinęłam, potwierdzając jego slowa.
Wierzyłam mu w to, że damy radę. Martin był i jest dla mnie oparciem w każdej sytuacji, choć wiem, że jego kosztuje to tyle emocji, co mnie. I że wcale nie musi tego robić.
To chyba dawało mi tak dużo wiary, że mimo swoich własnych zmartwień, znajduje na mnie siłę. Chyba też o to w tym wszystkim chodzi, żeby być dla siebie w każdym momencie.
Wróciliśmy do domu już w spokojniejszych, choć wciąż dziwnych nastrojach. Czuliśmy się tak, jakbyśmy przeszkodzili Pawłowi i Simonie w randce. Oni powiedzieli nam wszystko i zostali przez nas wysłuchani, a my nie odczuliśmy tego w drugą stronę.
- Chyba powinniśmy z nimi o tym pogadać, wiesz? - zamknęłam za sobą samochód i podbiegłam kilka kroków, by dorównać Martinowi. Pokiwał głową.
Weszliśmy do domu i zgodnie uznaliśmy, że potrzebujemy się przytulić do siebie i po prostu pomilczeć.
Nie wiem, ile czasu tak spędziliśmy, ale jestem przekonana, że choć raz nam się przysnęło. I mimo tych wszystkich emocji, które dziś przeżyłam, czułam się dobrze. Świat przy Martinie jest cichy. Jest on, ja i nic więcej.
VIII. Start/Pauza
Kwiecień skończyłam na wizytach u lekarzy. Dowiedziałam się, że jeden z moich największych kompleksów łatwo można wyleczyć antybiotykiem. Wizja "czystych" ramion, bez irytujących kropek była niesamowicie kusząca.
Bez wahania się zgodziłam i wykupiłam pierwszy miesiąc tabletek.
Pierwszą tabletkę wzięłam dopiero następnego dnia - nie mieliśmy nic w planach. Uznałam to za najbezpieczniejszą opcję, w razie, gdybym miała się źle czuć.
- Ej Mysza, a nie chcemy dzisiaj wyjść gdzieś? Zobaczyć się z Pawłem? - kiwnęłam głową, odstawiając liptona od ust i połykając go razem z wielką tabletką.
- Zobaczę jak się będę czuć, ale myślę, że na luzie. - Położyłam się obok niego i przełknęłam jeszcze kilka razy ślinę, czując że pigułka nie chce mi przejść tak łatwo przez gardło.
Spędziliśmy tak dwie, góra trzy godziny. Przysnęło mi się na chwilę, gdy grał. Obudził mnie dopiero, gdy zmieniał pozycję na wygodniejszą dla siebie.
Otworzyłam oczy, czując zbyt dużą ilość śliny w ustach.
- Dzień dobry skrzacie - wymruczałam, wtulając się w niego mocniej i próbując zignorować zawroty głowy, które powoli przebijały się przez barierę zaspania. - źle się czuję. - Dodałam, siadając na łóżku i odkręcając butelkę z piciem; natychmiast przyłożyłam ją do ust i wzięłam kilka dużych łyków.
- Co jest Mysza? - zapytał, głaszcząc mnie po głowie i pozwalając się oprzeć o niego. Uwielbiałam, gdy to robił. Zawsze głaskał mnie delikatnie, jakbym była jego malutkim dziełem sztuki. Albo takim porcelanowym słonikiem, którego boi się rozbić. Kochałam się w niego też wtulać - zwłaszcza, kiedy nigdzie się nam nie spieszyło. Jak tylko mnie dotykał, w mojej głowie robiło się cicho. Wszelki szum, stres i irytujące myśli znikały, gdy był obok.
Po prostu sprawiał że jestem spokojna. I ja chyba też działałam tak na niego.
- Niedobrze mi? - bardziej zadałam pytanie, niż stwierdziłam fakt. - I strasznie boli mnie głowa. - To akurat mogę podciągnąć pod stwierdzenie faktu.
Wymruczałam jeszcze, że muszę iść do łazienki. Chwiejnym krokiem dotarłam do pokoju naprzeciwko i zamknęłam za sobą drzwi, czując, że świat wiruje mi przed oczami. Zaraz się przewrócę.
Usiadłam na podłodze obok ubikacji i ukryłam twarz w dłoniach, modląc się, by nie zemdleć ani nie zwymiotować. Cały czas czułam, że ślina zbiera mi się aż za bardzo w ustach, a gardło jest nieprzyjemnie ściśnięte.
- Skarbie, coś potrzebujesz? - do łazienki wszedł Martin, trzymając w rękach szklankę wody, o którą go wcześniej poprosiłam. Pokręciłam głową i poinformowałam go, że za chwilę powinno być lepiej.
Wypiłam wodę i spędziłam w pokoju jeszcze kilka dobrych minut. Wymioty nie przyszły, więc uznałam, że mogę wyjść.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i pojechaliśmy zobaczyć się z Pawłem.
Bez wahania się zgodziłam i wykupiłam pierwszy miesiąc tabletek.
Pierwszą tabletkę wzięłam dopiero następnego dnia - nie mieliśmy nic w planach. Uznałam to za najbezpieczniejszą opcję, w razie, gdybym miała się źle czuć.
- Ej Mysza, a nie chcemy dzisiaj wyjść gdzieś? Zobaczyć się z Pawłem? - kiwnęłam głową, odstawiając liptona od ust i połykając go razem z wielką tabletką.
- Zobaczę jak się będę czuć, ale myślę, że na luzie. - Położyłam się obok niego i przełknęłam jeszcze kilka razy ślinę, czując że pigułka nie chce mi przejść tak łatwo przez gardło.
Spędziliśmy tak dwie, góra trzy godziny. Przysnęło mi się na chwilę, gdy grał. Obudził mnie dopiero, gdy zmieniał pozycję na wygodniejszą dla siebie.
Otworzyłam oczy, czując zbyt dużą ilość śliny w ustach.
- Dzień dobry skrzacie - wymruczałam, wtulając się w niego mocniej i próbując zignorować zawroty głowy, które powoli przebijały się przez barierę zaspania. - źle się czuję. - Dodałam, siadając na łóżku i odkręcając butelkę z piciem; natychmiast przyłożyłam ją do ust i wzięłam kilka dużych łyków.
- Co jest Mysza? - zapytał, głaszcząc mnie po głowie i pozwalając się oprzeć o niego. Uwielbiałam, gdy to robił. Zawsze głaskał mnie delikatnie, jakbym była jego malutkim dziełem sztuki. Albo takim porcelanowym słonikiem, którego boi się rozbić. Kochałam się w niego też wtulać - zwłaszcza, kiedy nigdzie się nam nie spieszyło. Jak tylko mnie dotykał, w mojej głowie robiło się cicho. Wszelki szum, stres i irytujące myśli znikały, gdy był obok.
Po prostu sprawiał że jestem spokojna. I ja chyba też działałam tak na niego.
- Niedobrze mi? - bardziej zadałam pytanie, niż stwierdziłam fakt. - I strasznie boli mnie głowa. - To akurat mogę podciągnąć pod stwierdzenie faktu.
Wymruczałam jeszcze, że muszę iść do łazienki. Chwiejnym krokiem dotarłam do pokoju naprzeciwko i zamknęłam za sobą drzwi, czując, że świat wiruje mi przed oczami. Zaraz się przewrócę.
Usiadłam na podłodze obok ubikacji i ukryłam twarz w dłoniach, modląc się, by nie zemdleć ani nie zwymiotować. Cały czas czułam, że ślina zbiera mi się aż za bardzo w ustach, a gardło jest nieprzyjemnie ściśnięte.
- Skarbie, coś potrzebujesz? - do łazienki wszedł Martin, trzymając w rękach szklankę wody, o którą go wcześniej poprosiłam. Pokręciłam głową i poinformowałam go, że za chwilę powinno być lepiej.
Wypiłam wodę i spędziłam w pokoju jeszcze kilka dobrych minut. Wymioty nie przyszły, więc uznałam, że mogę wyjść.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i pojechaliśmy zobaczyć się z Pawłem.
Całe spotkanie było świetne, choć nie czułam się najlepiej - leki dawały mi się we znaki, w międzyczasie walczyłam z flashbackami, które z niewiadomych powodów nagle się pojawiły. Przeprosiłam ich, że milczę, ale uczestniczę w spotkaniu.
Wróciliśmy z Martinem do domu i tak właściwie po raz pierwszy, od jego płaczu w samochodzie w październiku, widziałam go w takich emocjach.
I miał do nich pełne prawo.
W szczegóły całej tej sytuacji nie wejdę - uważam, że wszystko co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane tamtego wieczoru.
Chcę tylko powiedzieć, że dziękuję.
Że dajesz mi na to przestrzeń i masz cierpliwość do tych gorszych dni, na które nie mamy wpływu. Minęło trochę czasu od tamtego dnia i wciąż uważam, że to, co się tam zadziało, było nam bardzo potrzebne.
Dziękuję Mumiś, że jesteś.
Ja też nie rozumiem większości tych sytuacji, ale obiecałam Ci, że sobie z tym poradzimy i mam zamiar dotrzymać słowa.
Kocham Cię nad życie, moje słonko.
I mimo, że ten rozdział powinien być nieco dłuższy; chyba chce go zostawić takim, jaki jest. To na początku tego fragmentu myślałam, że wszystko mi się usunęło - i w jakiś głupi sposób, ten chaos jest dla mnie dość symboliczny.
Wróciliśmy z Martinem do domu i tak właściwie po raz pierwszy, od jego płaczu w samochodzie w październiku, widziałam go w takich emocjach.
I miał do nich pełne prawo.
W szczegóły całej tej sytuacji nie wejdę - uważam, że wszystko co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane tamtego wieczoru.
Chcę tylko powiedzieć, że dziękuję.
Że dajesz mi na to przestrzeń i masz cierpliwość do tych gorszych dni, na które nie mamy wpływu. Minęło trochę czasu od tamtego dnia i wciąż uważam, że to, co się tam zadziało, było nam bardzo potrzebne.
Dziękuję Mumiś, że jesteś.
Ja też nie rozumiem większości tych sytuacji, ale obiecałam Ci, że sobie z tym poradzimy i mam zamiar dotrzymać słowa.
Kocham Cię nad życie, moje słonko.
I mimo, że ten rozdział powinien być nieco dłuższy; chyba chce go zostawić takim, jaki jest. To na początku tego fragmentu myślałam, że wszystko mi się usunęło - i w jakiś głupi sposób, ten chaos jest dla mnie dość symboliczny.
IX. Littera Scripta Manet
słowo zapisane pozostaje
Kamyczek, który nosiłam na szyi kupiłam sobie sama. Różowy kwarc w astrologii jest symbolem miłości. Założyłam go z myślą, że ściągnę go, gdy nadejdzie odpowiedni moment - po prostu będę o tym wiedzieć. Poczuje, że to teraz i więcej nie spojrzę na ten kamyk.
Był ze mną trzy lata, choć miał być właściwie tylko chwilę. W dniu pogrzebu Dziadka, gdy jego trumna spotkała się z podłożem, zamiast grudki ziemi, chciałam wrzucić właśnie ten naszyjnik. Ale nie potrafiłam go rozpiąć zmarzniętymi z zimna dłońmi.
Za każdym razem, gdy myślałam że to "już", coś mnie od niego odciągało. I kwestią indywidualną jest wiara, czy to siła wyższa, czy moje nierozgarnięcie. Tak właściwie, to do dziś nie wiem, która wersja jest tą prawdziwą.
W dniu dwudziestych pierwszych urodzin, Martin dał mi srebrny naszyjnik z serduszkiem. Bez żadnych wątpliwości, to właśnie ten naszyjnik znalazł się na mojej szyi. I nie mam zamiaru nigdy go ściągnąć.
Ubiegłe urodziny spędziłam sama, choć siedząc wśród teoretycznie mi najbliższych. Najbliższa wtedy mi osoba uznała, że wódka jest cenniejsza od czasu spędzonego ze mną. Teraz te wydarzenia wydawały się być po prostu klatkami z filmu, który wcale nie był dobrej jakości.
Dwudziestego dziewiątego czerwca wyjechaliśmy spod domu w stronę Chorwacji.
I byłam spokojna.
Martin siedział obok mnie na siedzeniu pasażera i puszczał kawałki ze swojego telefonu - przy każdym początku piosenki dodawał anegdotkę na temat zespołu.
Póki co, przed nami było jakieś sześć, może siedem godzin trasy. Czeskie widoki były ładne, choć nie powalały mnie na kolana. Najbardziej czekałam na Austrię i jej piękne, wręcz książkowe momenty trasy.
- Myszaaaa - zmiękczył głos, gdy to mówił. Spowodował, że moje policzki zapłonęły ze speszenia. - Ja się chyba zdrzemnę... - powiedział to takim tonem, że prawie sama ułożyłam mu "legowisko" na fotelu pasażera.
- Dobrze Słonko, dobranocki. Jak coś to cię obudzę. - Pogłaskałam go po głowie wolną ręką i ściszyłam muzykę żeby mógł się choć trochę wyciszyć.
Spał tak może przez godzinę, maksymalnie półtorej.
Dotarliśmy do Austrii, gdzie zrobiliśmy sobie nieco dłuższy postój. Strasznie rozczulało mnie to, jak moja mama go traktuje - stał się jej kolejnym oczkiem w głowie.
I po raz pierwszy widziałam ją taką spokojną. Cieszyło mnie to, gdy Martin podchodził do niej i zagadywał o cokolwiek, a najbardziej rozbrajało mnie, gdy zwracał się do niej per "Pani Mama".
Kochane.
Ostatnie półtorej godziny drogi prowadził Martin, a ja robiłam za DJ'a na siedzeniu pasażera. Zagadywałam go i czasami za bardzo się przejmowałam, czy na pewno dobrze się czuje za kierownicą. Droga z autostrady zmieniła się na wąską i wiejską - po obu naszych stronach nie było praktycznie nic, poza kilkoma domami na krzyż. Wszystko otaczały polany, lasy i pagórki. Coś pięknego.
Temperatura z każdym kilometrem wzrastała - teraz na wyświetlaczu widniało 33,5°. Gdy dotarliśmy pod nasz apartament, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Był ładny - "Stara Lipa" wyglądała jak typowy pensjonat, choć ogródek miał swój klimat - winorośle, wielkie drzewo z leżakami pod nim.
Zabraliśmy nasze klucze od pokoi i zdecydowaliśmy, że my z Martinem będziemy spać na dole, a rodzice na górze.
- Too, proponuję za godzinkę pojechać do centrum na piwko i na kolacje. - Zaproponował Tata, na co wszyscy zgodnie przytaknęliśmy.
- Ja muszę się z panem Tatą w końcu napić! - podebrał temat Martin i przybili sobie piątkę. Zaśmiałam się, dodając do tego, że są uroczy.
Rozdzieliliśmy się, rodzice poszli na górę, my zamknęliśmy się w naszym pokoju. Padła decyzja, że idziemy pod prysznic. Rozebraliśmy się i weszliśmy do zdecydowanie za małej kabiny dla naszej dwójki.
Byliśmy na tyle zmęczeni trasą i małą ilością snu, że nasze rozmowy polegały na podśmiechiwaniu się z tego, że nie możemy się tu zmieścić i że myje się jego płynem do kąpieli.
Wytarłam się ręcznikiem i założyłam na siebie koszulkę, żeby przemknąć i zasłonić okna. Położyłam się obok niego na łóżku i odpaliłam telefon, żeby poodpisywać i na chwilę wyłączyć mózg. Szybko jednak zamiast mózgu, wyłączyłam telefon i po prostu wtuliłam się w Martina.
Leżeliśmy tak całkiem długo, czułam, że zamykają mi się już oczy, ale wcale nie chciałam spać.
Właściwie nie wiem kiedy, ale znalazłam się na jego nogach, klęcząc i drocząc się z nim językiem.
- Rób tak częściej, proszę - usłyszałam jego stłumiony głos i uśmiechnęłam się do siebie. Oczywiście, że będę tak robić częściej.
Bawiłam się świetnie - badałam jego reakcje na moje gesty, czasem delikatnie podgryzałam go po brzuchu albo kładłam się na nim i całowałam po szyi, denerwując go delikatnie.
- Czas nas goni - zauważyłam, nie przestając się z nim bawić. - Mogę?
Pokiwał głową, a ja dokończyłam swoje dzieło. Gdy usiadłam z powrotem w pozycji "wyjściowej", uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam w czoło.
- Dziękuję. - Odwdzięczył mi się buziakiem w usta i prośbą o papier. Zaśmiałam się i wstałam do łazienki, żeby mu go przynieść. Jego mętny wzrok powoli wracał do normy, a oddech przestawał być urywanym i łapczywym łapaniem powietrza.
Ubraliśmy się i doprowadziliśmy do stanu używalności. Wykorzystaliśmy ostatnie kilka minut czasu i ponownie po prostu w siebie wtuliliśmy.
Zawsze to doceniałam - nieważne jak agresywnie było przed chwilą, albo cokolwiek, zawsze był czas na okazanie sobie wdzięczności po. Głaskał mnie po włosach, całował, chodził pod prysznic ze mną; ja go przytulałam i dawałam miliard całusów, podawałam papier i picie. Dbaliśmy o siebie nawzajem i nigdy, przenigdy nie zabrakło między nami "dziękuję".
Maribor był duszny. W sensie, powietrze było ciężkie. Ale bardzo, bardzo mi się podobał.
Zaparkowaliśmy samochód przy miniaturowym parku rozrywki. Pewnie tam wrócimy.
Spacerkiem przeszliśmy się w stronę rynku, gdzie przysiedliśmy w jednej restauracji. Zamówiliśmy pizze i oczywiście piwa. Ja uraczyłam się lemoniadą.
Spędziliśmy tu może godzinę, nim zmieniliśmy miejsce na kolejne. W międzyczasie przeszliśmy się po rynku, obadaliśmy śliczne kościoły, drzewo będące pomnikiem przyrody i jakiś pomnik z drugiej wojny światowej.
Powoli zaczynało się ściemniać; zdążyliśmy się na chwilę rozdzielić - z Martinem poszliśmy do baru, w którym już kiedyś był. On zamówił sobie piwo, ja lemoniadę. Siedzieliśmy tak i czekaliśmy na rodziców, opowiadając sobie wszystko, co przyszło nam na myśl i gdybając, jak może być na Chorwacji.
Czułam się spokojna. W pamięci wyryły mi się migające światełka, Martin i jego świecące oczka i odbijające się w nich łabędzie na rzece, to, jak pianka została na jego ustach i słodki smak malinowej lemoniady z za dużą ilością lodu.
Takie wieczory jak te są magiczne.
A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że naprawdę wszyscy tu jesteśmy - i aktualnie naszym zmartwieniem są ceny piwa i jutrzejsza droga.
Do Zatonu dotarliśmy przed 15. Rozpakowaliśmy się i oceniliśmy domek - kartonowy i chorwacki. Każdy zajął się sobą, my zdecydowaliśmy, że idziemy na obiad.
Historię "Fillet Grilled Chicken" i Jetski znamy na pamięć, więc chodźmy dalej.
Morze było brudne i zimne. Nie powiem, że nie było mi przykro. Siedzenie jednak na malutkim pomoście i wsłuchiwanie się w fale, mając Martina obok, było prosto jak z filmu. Nie miałam na co narzekać i siedziałam, po prostu oddychając tym powietrzem.
Fale uderzały o skały, grając swoją cichutką, własną melodię. Martin siedział obok i po prostu mi się przyglądał.
Wreszcie było łatwo. Spokojnie. Nie bałam się, co przyniesie jutro. Czekałam na nie, ekscytowałam się tym, co nastąpi. Uczyłam się siebie i życia na nowo. I nas. I nic nie było straszne, bo byliśmy w tym razem.
Wstałam i poprosiłam Martina, żebyśmy poszli gdzieś dalej, bo chcę zobaczyć co tu jeszcze jest. Przysiedliśmy w barze przy morzu - z klubową muzyką, ale dobrym piwem i drinkami.
Zamówił za nas, przesłałam mu pieniądze i oparłam się o jego ramię.
Jesteśmy tu - dojechaliśmy, przed nami cały tydzień spokoju. Wreszcie.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na niego - już zdążył zlokalizować moje spojrzenie i się uśmiechnąć. Kocham, jak się uśmiecha. Cały wtedy błyszczy i do tego wygląda jak niewinny szczeniaczek. Kąciki jego ust unoszą się delikatnie, ale marszczą policzki i podnoszą dolne powieki. Tam też robią się malutkie, urocze zmarszczki. Jest najbardziej niewinnym stworzeniem, jakie ten świat widział. Nie mogę się doczekać wspólnego życia, na swoim.
Wciąż opierając głowę o niego, odwróciłam wzrok i skupiłam się na miejscu, w którym jesteśmy. W powietrzu unosił się zapach żywicy, wody z morza, różnych przesłodzonych drinków, epapierosów i zwykłych fajek. A obok mnie czułam mój ukochany zapach perfum Martina, jego piwa i papierosa, którego trzymał w prawej ręce.
Przed nami znajdowała się malutka przerwa między ławkami i drzewkami, tworząca okienko na morze. Relaksujące. Mogę spędzać z tobą tak każdy wieczór.
Baseny tutaj były ciepłe i wcale nie aż tak wypełnione ludźmi - upodobaliśmy sobie ten bliżej nas i chodziliśmy na niego minimum dwa razy dziennie. Ostatni raz pływałam w ubiegłym roku. Długo też nie widziałam swojego ciała w stroju kąpielowym. Nie przepadałam za eksponowaniem go w taki sposób, przynajmniej wcześniej. Teraz nie przeszkadzały mi blizny, rozstępy czy cellulit. W jego oczach i tak jestem piękna.
W swoich chyba też?
Poszliśmy też na obiad, przy którym Martin siedział ewidentnie nieco zestresowany.
Przyznał mi się do zdrady w poprzedniej relacji. Nie byłam na niego za to zła, choć uważam, że to najgorsza rzecz jaką można zrobić drugiej osobie.
- Nic to nie zmienia między nami Mumiś. - przejechałam kciukiem po jego dłoni. - Nie na gorsze, zaimponowałeś mi, że się przyznałeś.
Odetchnął z ulgą. Ponownie wyglądał tak, jak w dniu, kiedy powiedziałam mu że jestem w nim zakochana. Jakiś ciężar z jego ramion po prostu opadł. Napięcie w jego mięśniach zniknęło a oczy rozbłysnęły na nowo.
I ja powiedziałam to szczerze - nic to nie zmieniło na gorsze. I nigdy nie zmieni.
Pojechaliśmy także do Zadaru - o tym miejscu wiedziałam tyle, że są tam organy morskie.
I tam właśnie wylądowaliśmy we dwójkę.
Siedzieliśmy na murku, na uboczu od ludzi. Fale uderzały o beton, grając własną melodię. Z portu odpływał jacht, słońce zachodziło za horyzontem, a my siedzieliśmy ze zwisający nogami z murku i słuchaliśmy.
Całe moje ciało reagowało na muzykę, którą grało morze. Czułam, jak przechodzą mnie ciarki, gdy pod dłońmi czuję wibracje. W oczach delikatnie zbierały się łzy. Każdy mój nerw wypełniała euforia nie do opisania. Do tego dłoń Martina położona na mojej, sprawiająca, że jesteśmy tu tylko my.
Nie wiem, jak to opisać - to trzeba dosłownie poczuć.
Tak właściwie to powoli dochodzimy do dnia wyjazdu - tego, który był w tym wszystkim najcięższy. Bałam się jak dziecko, że moje emocje, nad którymi tak bardzo pracowałam i próbowałam je zmienić, jednak wezmą górę i nie dam sobie rady. Że po prostu zamknę się w pokoju i nie pozwolę sobie na progres.
I uwaga, pozwoliłam. Martin, który po prostu siedział obok mnie i pozwalał płakać w swoje ramię sprawił, że ten powrót nie był taki straszny. Patrząc na to z perspektywy czasu, jestem z siebie dumna. Że mi się udało i po raz pierwszy flashback nie był silniejszy ode mnie. Poradziłam sobie i dało mi to nadzieję, że każda kolejna sytuacja jest także do przejścia.
Wyjechaliśmy na znajome już nam drogi i spojrzeliśmy na nawigację - 12 godzin to wcale nie tak dużo.
- Kocham Cię, wiesz?
- A wiesz, że ja Ciebie też?
Liczę, że wciąż czyta Ci się to tak samo dobrze Skarbie.
Tęsknie za Tobą, ale mam szczerą nadzieję, że dobrze się bawisz na Woodstocku i bungee było jakimś spełnieniem marzenia ;)
Kocham Cię nad życie i nic tego nie zmieni kochanie. Jesteś najpiękniejszym, co spotkało mnie w życiu. Każdy dzień spędzony z tobą jest najcudowniejszy na świecie i chciałam powiedzieć, że dziękuję. Że jesteś i razem możemy doświadczać tego wszystkiego. Nie wyobrażam sobie żadnego innego życia.
I mam szczerą nadzieję, że do końca tego roku będziemy mogli trzymać w łapkach klucze od naszego pierwszego mieszkania. Nie mogę się doczekać też wspólnych wieczorów, na kanapie przed telewizorem, kiedy będziemy zajadać się curry i oglądać nowy sezon the boysów. W naszych czterech ścianach.
Kocham Cię Muminku, jesteś moim najcenniejszym skarbem i obiecuję, że dam Ci gwiazdkę z nieba.Był ze mną trzy lata, choć miał być właściwie tylko chwilę. W dniu pogrzebu Dziadka, gdy jego trumna spotkała się z podłożem, zamiast grudki ziemi, chciałam wrzucić właśnie ten naszyjnik. Ale nie potrafiłam go rozpiąć zmarzniętymi z zimna dłońmi.
Za każdym razem, gdy myślałam że to "już", coś mnie od niego odciągało. I kwestią indywidualną jest wiara, czy to siła wyższa, czy moje nierozgarnięcie. Tak właściwie, to do dziś nie wiem, która wersja jest tą prawdziwą.
W dniu dwudziestych pierwszych urodzin, Martin dał mi srebrny naszyjnik z serduszkiem. Bez żadnych wątpliwości, to właśnie ten naszyjnik znalazł się na mojej szyi. I nie mam zamiaru nigdy go ściągnąć.
Ubiegłe urodziny spędziłam sama, choć siedząc wśród teoretycznie mi najbliższych. Najbliższa wtedy mi osoba uznała, że wódka jest cenniejsza od czasu spędzonego ze mną. Teraz te wydarzenia wydawały się być po prostu klatkami z filmu, który wcale nie był dobrej jakości.
Dwudziestego dziewiątego czerwca wyjechaliśmy spod domu w stronę Chorwacji.
I byłam spokojna.
Martin siedział obok mnie na siedzeniu pasażera i puszczał kawałki ze swojego telefonu - przy każdym początku piosenki dodawał anegdotkę na temat zespołu.
Póki co, przed nami było jakieś sześć, może siedem godzin trasy. Czeskie widoki były ładne, choć nie powalały mnie na kolana. Najbardziej czekałam na Austrię i jej piękne, wręcz książkowe momenty trasy.
- Myszaaaa - zmiękczył głos, gdy to mówił. Spowodował, że moje policzki zapłonęły ze speszenia. - Ja się chyba zdrzemnę... - powiedział to takim tonem, że prawie sama ułożyłam mu "legowisko" na fotelu pasażera.
- Dobrze Słonko, dobranocki. Jak coś to cię obudzę. - Pogłaskałam go po głowie wolną ręką i ściszyłam muzykę żeby mógł się choć trochę wyciszyć.
Spał tak może przez godzinę, maksymalnie półtorej.
Dotarliśmy do Austrii, gdzie zrobiliśmy sobie nieco dłuższy postój. Strasznie rozczulało mnie to, jak moja mama go traktuje - stał się jej kolejnym oczkiem w głowie.
I po raz pierwszy widziałam ją taką spokojną. Cieszyło mnie to, gdy Martin podchodził do niej i zagadywał o cokolwiek, a najbardziej rozbrajało mnie, gdy zwracał się do niej per "Pani Mama".
Kochane.
Ostatnie półtorej godziny drogi prowadził Martin, a ja robiłam za DJ'a na siedzeniu pasażera. Zagadywałam go i czasami za bardzo się przejmowałam, czy na pewno dobrze się czuje za kierownicą. Droga z autostrady zmieniła się na wąską i wiejską - po obu naszych stronach nie było praktycznie nic, poza kilkoma domami na krzyż. Wszystko otaczały polany, lasy i pagórki. Coś pięknego.
Temperatura z każdym kilometrem wzrastała - teraz na wyświetlaczu widniało 33,5°. Gdy dotarliśmy pod nasz apartament, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Był ładny - "Stara Lipa" wyglądała jak typowy pensjonat, choć ogródek miał swój klimat - winorośle, wielkie drzewo z leżakami pod nim.
Zabraliśmy nasze klucze od pokoi i zdecydowaliśmy, że my z Martinem będziemy spać na dole, a rodzice na górze.
- Too, proponuję za godzinkę pojechać do centrum na piwko i na kolacje. - Zaproponował Tata, na co wszyscy zgodnie przytaknęliśmy.
- Ja muszę się z panem Tatą w końcu napić! - podebrał temat Martin i przybili sobie piątkę. Zaśmiałam się, dodając do tego, że są uroczy.
Rozdzieliliśmy się, rodzice poszli na górę, my zamknęliśmy się w naszym pokoju. Padła decyzja, że idziemy pod prysznic. Rozebraliśmy się i weszliśmy do zdecydowanie za małej kabiny dla naszej dwójki.
Byliśmy na tyle zmęczeni trasą i małą ilością snu, że nasze rozmowy polegały na podśmiechiwaniu się z tego, że nie możemy się tu zmieścić i że myje się jego płynem do kąpieli.
Wytarłam się ręcznikiem i założyłam na siebie koszulkę, żeby przemknąć i zasłonić okna. Położyłam się obok niego na łóżku i odpaliłam telefon, żeby poodpisywać i na chwilę wyłączyć mózg. Szybko jednak zamiast mózgu, wyłączyłam telefon i po prostu wtuliłam się w Martina.
Leżeliśmy tak całkiem długo, czułam, że zamykają mi się już oczy, ale wcale nie chciałam spać.
Właściwie nie wiem kiedy, ale znalazłam się na jego nogach, klęcząc i drocząc się z nim językiem.
- Rób tak częściej, proszę - usłyszałam jego stłumiony głos i uśmiechnęłam się do siebie. Oczywiście, że będę tak robić częściej.
Bawiłam się świetnie - badałam jego reakcje na moje gesty, czasem delikatnie podgryzałam go po brzuchu albo kładłam się na nim i całowałam po szyi, denerwując go delikatnie.
- Czas nas goni - zauważyłam, nie przestając się z nim bawić. - Mogę?
Pokiwał głową, a ja dokończyłam swoje dzieło. Gdy usiadłam z powrotem w pozycji "wyjściowej", uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam w czoło.
- Dziękuję. - Odwdzięczył mi się buziakiem w usta i prośbą o papier. Zaśmiałam się i wstałam do łazienki, żeby mu go przynieść. Jego mętny wzrok powoli wracał do normy, a oddech przestawał być urywanym i łapczywym łapaniem powietrza.
Ubraliśmy się i doprowadziliśmy do stanu używalności. Wykorzystaliśmy ostatnie kilka minut czasu i ponownie po prostu w siebie wtuliliśmy.
Zawsze to doceniałam - nieważne jak agresywnie było przed chwilą, albo cokolwiek, zawsze był czas na okazanie sobie wdzięczności po. Głaskał mnie po włosach, całował, chodził pod prysznic ze mną; ja go przytulałam i dawałam miliard całusów, podawałam papier i picie. Dbaliśmy o siebie nawzajem i nigdy, przenigdy nie zabrakło między nami "dziękuję".
Maribor był duszny. W sensie, powietrze było ciężkie. Ale bardzo, bardzo mi się podobał.
Zaparkowaliśmy samochód przy miniaturowym parku rozrywki. Pewnie tam wrócimy.
Spacerkiem przeszliśmy się w stronę rynku, gdzie przysiedliśmy w jednej restauracji. Zamówiliśmy pizze i oczywiście piwa. Ja uraczyłam się lemoniadą.
Spędziliśmy tu może godzinę, nim zmieniliśmy miejsce na kolejne. W międzyczasie przeszliśmy się po rynku, obadaliśmy śliczne kościoły, drzewo będące pomnikiem przyrody i jakiś pomnik z drugiej wojny światowej.
Powoli zaczynało się ściemniać; zdążyliśmy się na chwilę rozdzielić - z Martinem poszliśmy do baru, w którym już kiedyś był. On zamówił sobie piwo, ja lemoniadę. Siedzieliśmy tak i czekaliśmy na rodziców, opowiadając sobie wszystko, co przyszło nam na myśl i gdybając, jak może być na Chorwacji.
Czułam się spokojna. W pamięci wyryły mi się migające światełka, Martin i jego świecące oczka i odbijające się w nich łabędzie na rzece, to, jak pianka została na jego ustach i słodki smak malinowej lemoniady z za dużą ilością lodu.
Takie wieczory jak te są magiczne.
A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że naprawdę wszyscy tu jesteśmy - i aktualnie naszym zmartwieniem są ceny piwa i jutrzejsza droga.
Do Zatonu dotarliśmy przed 15. Rozpakowaliśmy się i oceniliśmy domek - kartonowy i chorwacki. Każdy zajął się sobą, my zdecydowaliśmy, że idziemy na obiad.
Historię "Fillet Grilled Chicken" i Jetski znamy na pamięć, więc chodźmy dalej.
Morze było brudne i zimne. Nie powiem, że nie było mi przykro. Siedzenie jednak na malutkim pomoście i wsłuchiwanie się w fale, mając Martina obok, było prosto jak z filmu. Nie miałam na co narzekać i siedziałam, po prostu oddychając tym powietrzem.
Fale uderzały o skały, grając swoją cichutką, własną melodię. Martin siedział obok i po prostu mi się przyglądał.
Wreszcie było łatwo. Spokojnie. Nie bałam się, co przyniesie jutro. Czekałam na nie, ekscytowałam się tym, co nastąpi. Uczyłam się siebie i życia na nowo. I nas. I nic nie było straszne, bo byliśmy w tym razem.
Wstałam i poprosiłam Martina, żebyśmy poszli gdzieś dalej, bo chcę zobaczyć co tu jeszcze jest. Przysiedliśmy w barze przy morzu - z klubową muzyką, ale dobrym piwem i drinkami.
Zamówił za nas, przesłałam mu pieniądze i oparłam się o jego ramię.
Jesteśmy tu - dojechaliśmy, przed nami cały tydzień spokoju. Wreszcie.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na niego - już zdążył zlokalizować moje spojrzenie i się uśmiechnąć. Kocham, jak się uśmiecha. Cały wtedy błyszczy i do tego wygląda jak niewinny szczeniaczek. Kąciki jego ust unoszą się delikatnie, ale marszczą policzki i podnoszą dolne powieki. Tam też robią się malutkie, urocze zmarszczki. Jest najbardziej niewinnym stworzeniem, jakie ten świat widział. Nie mogę się doczekać wspólnego życia, na swoim.
Wciąż opierając głowę o niego, odwróciłam wzrok i skupiłam się na miejscu, w którym jesteśmy. W powietrzu unosił się zapach żywicy, wody z morza, różnych przesłodzonych drinków, epapierosów i zwykłych fajek. A obok mnie czułam mój ukochany zapach perfum Martina, jego piwa i papierosa, którego trzymał w prawej ręce.
Przed nami znajdowała się malutka przerwa między ławkami i drzewkami, tworząca okienko na morze. Relaksujące. Mogę spędzać z tobą tak każdy wieczór.
Baseny tutaj były ciepłe i wcale nie aż tak wypełnione ludźmi - upodobaliśmy sobie ten bliżej nas i chodziliśmy na niego minimum dwa razy dziennie. Ostatni raz pływałam w ubiegłym roku. Długo też nie widziałam swojego ciała w stroju kąpielowym. Nie przepadałam za eksponowaniem go w taki sposób, przynajmniej wcześniej. Teraz nie przeszkadzały mi blizny, rozstępy czy cellulit. W jego oczach i tak jestem piękna.
W swoich chyba też?
Poszliśmy też na obiad, przy którym Martin siedział ewidentnie nieco zestresowany.
Przyznał mi się do zdrady w poprzedniej relacji. Nie byłam na niego za to zła, choć uważam, że to najgorsza rzecz jaką można zrobić drugiej osobie.
- Nic to nie zmienia między nami Mumiś. - przejechałam kciukiem po jego dłoni. - Nie na gorsze, zaimponowałeś mi, że się przyznałeś.
Odetchnął z ulgą. Ponownie wyglądał tak, jak w dniu, kiedy powiedziałam mu że jestem w nim zakochana. Jakiś ciężar z jego ramion po prostu opadł. Napięcie w jego mięśniach zniknęło a oczy rozbłysnęły na nowo.
I ja powiedziałam to szczerze - nic to nie zmieniło na gorsze. I nigdy nie zmieni.
Pojechaliśmy także do Zadaru - o tym miejscu wiedziałam tyle, że są tam organy morskie.
I tam właśnie wylądowaliśmy we dwójkę.
Siedzieliśmy na murku, na uboczu od ludzi. Fale uderzały o beton, grając własną melodię. Z portu odpływał jacht, słońce zachodziło za horyzontem, a my siedzieliśmy ze zwisający nogami z murku i słuchaliśmy.
Całe moje ciało reagowało na muzykę, którą grało morze. Czułam, jak przechodzą mnie ciarki, gdy pod dłońmi czuję wibracje. W oczach delikatnie zbierały się łzy. Każdy mój nerw wypełniała euforia nie do opisania. Do tego dłoń Martina położona na mojej, sprawiająca, że jesteśmy tu tylko my.
Nie wiem, jak to opisać - to trzeba dosłownie poczuć.
Tak właściwie to powoli dochodzimy do dnia wyjazdu - tego, który był w tym wszystkim najcięższy. Bałam się jak dziecko, że moje emocje, nad którymi tak bardzo pracowałam i próbowałam je zmienić, jednak wezmą górę i nie dam sobie rady. Że po prostu zamknę się w pokoju i nie pozwolę sobie na progres.
I uwaga, pozwoliłam. Martin, który po prostu siedział obok mnie i pozwalał płakać w swoje ramię sprawił, że ten powrót nie był taki straszny. Patrząc na to z perspektywy czasu, jestem z siebie dumna. Że mi się udało i po raz pierwszy flashback nie był silniejszy ode mnie. Poradziłam sobie i dało mi to nadzieję, że każda kolejna sytuacja jest także do przejścia.
Wyjechaliśmy na znajome już nam drogi i spojrzeliśmy na nawigację - 12 godzin to wcale nie tak dużo.
- Kocham Cię, wiesz?
- A wiesz, że ja Ciebie też?
Liczę, że wciąż czyta Ci się to tak samo dobrze Skarbie.
Tęsknie za Tobą, ale mam szczerą nadzieję, że dobrze się bawisz na Woodstocku i bungee było jakimś spełnieniem marzenia ;)
Kocham Cię nad życie i nic tego nie zmieni kochanie. Jesteś najpiękniejszym, co spotkało mnie w życiu. Każdy dzień spędzony z tobą jest najcudowniejszy na świecie i chciałam powiedzieć, że dziękuję. Że jesteś i razem możemy doświadczać tego wszystkiego. Nie wyobrażam sobie żadnego innego życia.
I mam szczerą nadzieję, że do końca tego roku będziemy mogli trzymać w łapkach klucze od naszego pierwszego mieszkania. Nie mogę się doczekać też wspólnych wieczorów, na kanapie przed telewizorem, kiedy będziemy zajadać się curry i oglądać nowy sezon the boysów. W naszych czterech ścianach.
((i że cię nie opuszczę aż do śmierci))
VIII. Nowość
W sierpniu dostałam pracę. Otworzyło to możliwość na wspólne mieszkanie i pozwoliło mi zasnąć bez głównego zmartwienia.
Skończyłam pracować tam po trzech dniach. Nie ukrywam, wysłanie tego sms'a było przerażające.
Wracając jednak do początku miesiąca - zostaliśmy sami na jakieś półtorej tygodnia, tym razem u mnie w domu. Pierwszy raz byliśmy tutaj tak długo we dwójkę i nie byłam pewna, czego się spodziewać.
Martin brał ibizę albo zawoziłam go i odbierałam do pracy, wieczory spędzaliśmy na Manhattanie albo na dole mieszkania, grając lub oglądając filmy. Dynamiczne dni krzyżowały się z tymi wolnymi i spokojnymi. Podobało mi się to.
Wtorkowy wieczór przyszedł szybciej niż się spodziewałam. Miał być deadlinem do tego, czy zapalę dzisiaj z Martinem czy nie.
Trochę się bałam. Trochę bardzo.
Pod prysznicem, który był właściwie ostatnim momentem na moją decyzję, Martin tłumaczył mi zasady, których powinnam się trzymać.
- Okej, jak wyjdziemy, to oddaję się kompletnie pod twoją opiekę. - zdecydowałam, kończąc spłukiwać z siebie pianę. Czułam jak stres ściska mój żołądek, ale starałam się go zignorować.
Jeśli Martin mówi, że będzie dobrze, to będzie dobrze.
Rozsiedliśmy się na dole i rozpoczęliśmy wojnę z wypożyczeniem filmu - padło na "Kosmiczny Mecz". Nie uważam się za fankę koszykówki, ale bajka wydawała się być ciekawa, więc tyle wystarczyło mi, by oglądać ją z chęcią.
Martin zapalił pierwszy, tłumacząc mi, co poczuję. Zamrugałam kilka razy, ostatni raz godząc się z decyzją. Zwątpiłam w swoją pewność siebie co do palenia i prawie odmówiłam.
Waporyzator znalazł się w mojej dłoni i nie miałam już wyboru - zaciągnęłam się na dosłownie dwie sekundy i oddałam mu urządzenie, kaszląc. Bleh, niesmaczne.
Świat delikatnie zawirował, a kolory stały się wyraźniejsze. Z zainteresowaniem patrzyłam, jak Martin dokańcza palenie i odkłada sprzęt na stół. Wtuliłam się w niego i wlepiłam wzrok w bajkę, skupiając się na tym, co jest dla mnie bezpieczne.
Głaskał mnie delikatnie po włosach, uspokajając, że wszystko co czuję, jest normalne i nie mam o co się martwić.
Dotarliśmy do niecałej połowy filmu, gdy poinformowałam Martina o tym, że jestem głodna.
Po raz kolejny parsknął śmiechem i wstał po lody i łyżeczki dla nas. Otworzył pudełko i usiadł obok mnie - przysięgam, w życiu nie jadłam lepszych lodów, niż tego wieczoru. Czułam się tak, jak Remi w Rattatouille, gdy zjadł serek z truskawką.
Rozpływały mi się na języku, pozostawiając słodki posmak i przyjemny chłód w ustach. Ciasteczka smakowały jak ambrozja, zachwycałam się każdym najmniejszym ich kęsem.
- Jezu, mogłabym je wcinać godzinami! - uśmiechnęłam się do Martina, oblizując łyżkę.
- Gastro skarbie, gastro. - Zaśmiał się, wypominając mi żartobliwie, że mam "zjarane oczka". Podsumowałam to fuknięciem i kolejną łyżeczką lodów.
Następna była misja łazienka - wstałam i dopiero teraz dotarło do mnie, że jestem w kompletnie innej rzeczywistości. Moment przejścia z salonu do łazienki był o dziwo dosyć przebodźcowujący i stresujący. Przemyłam twarz zimną wodą i powtórzyłam kilka razy, że wszystko jest dobrze.
- Dziwne to było, bardzo szybko zaczęło mi bić serduszko i-
- Wszystko jest normalne skarbie, chodź tu. - rozłożył ręce i pozwolił mi się na sobie położyć, tłumacząc mi, dlaczego tak się dzieje.
Po jakichś dwudziestu minutach tulenia się do siebie uznaliśmy, że to już pora by kłaść się spać - zwłaszcza, że zaczęło robić się jasno na zewnątrz.
Podziękowałam Martinowi za przeprowadzenie mnie przez cały proces i wycałowałam go, zanim zapatulił się w kołdrę.
Zdążył jeszcze w półśnie przyciągnąć mnie do siebie i zasnął praktycznie od razu, gdy ja się ułożyłam. Strasznie to kocham; w sensie, to przyciąganie mnie. Robi tak od samego początku, co wieczór. Zwrócił mi kiedyś uwagę, że wypuszczam powietrze i rozluźniam się, gdy się w niego wtulam. Automatycznie mnie uspokaja.
Rodzice wrócili do domu. Z jednej strony, byłam za nimi strasznie stęskniona, z drugiej - chciałam posiedzieć jeszcze sama.
Nie potrafiłam się przyzwyczaić do tego, że rozmawiam z nimi stosunkowo normalnie. Nawet to przyjemne. Ale nowe. Nie potrafię tego zrozumieć.
Przez ostatnie kilka lat, moje rozmowy z mamą spełzały do głupiego "u mnie okej", lub na pobieżnym wycieraniu łez, gdy pytała co się dzieje. Nie rozmawiałyśmy. Raczej kłamałyśmy się nawzajem, udając że to wszystko najszczersza prawda.
Czasem się na nią złoszczę. Wkurwiam i na usta cisną mi się słowa, których pożałuje dopiero po ich wypowiedzeniu. Czasami nie chcę na nią patrzeć, bo widzę obcą kobietę, której oczkiem w głowie jest inne dziecko. Życzę jej szczęścia w tej "lepszej" części rodziny, beze mnie. Odliczam czas do wyprowadzki, może wtedy będzie jej lepiej.
Ale z drugiej strony, widzę też kobietę, która z nadzieją w oczach wręczała mi paszport Fidela i spełniała moje marzenia, mimo, że o jej marzeniach nikt nigdy nie pomyślał. Widzę mamę, która ze łzami w oczach wycierała krew z moich rąk i delikatnie je bandażowała, prosząc, żebym przestała. Tą samą, która wybielała ubrania brudne od otwierających się ran. Tą, która gdy wyłam jej, że nie chcę już istnieć i jestem najgorsza, wycierała mi łzy i pozwalała wbijać paznokcie w jej dłonie, gdy krzyk już nie wystarczał. Nigdy nie zapomnę jej oczu, gdy przyznałam się jej, co działo się w najgorszym momencie mojego życia - coś w niej pękło.
Ciekawe, kogo ona widzi, gdy patrzy na mnie.
Sierpień przyniósł mi także rozwiązanie problemu z pracą. Właściwie przez czysty przypadek, zostałam kierownikiem sklepu z epapierosami. Dowiedziałam się o tym na szkoleniu w Chrzanowie, z którego wyjechałam z podpisaną umową.
Co teraz?
Jak teraz?
Może w końcu wszystko się poukładało?
Skończyłam pracować tam po trzech dniach. Nie ukrywam, wysłanie tego sms'a było przerażające.
Wracając jednak do początku miesiąca - zostaliśmy sami na jakieś półtorej tygodnia, tym razem u mnie w domu. Pierwszy raz byliśmy tutaj tak długo we dwójkę i nie byłam pewna, czego się spodziewać.
Martin brał ibizę albo zawoziłam go i odbierałam do pracy, wieczory spędzaliśmy na Manhattanie albo na dole mieszkania, grając lub oglądając filmy. Dynamiczne dni krzyżowały się z tymi wolnymi i spokojnymi. Podobało mi się to.
Wtorkowy wieczór przyszedł szybciej niż się spodziewałam. Miał być deadlinem do tego, czy zapalę dzisiaj z Martinem czy nie.
Trochę się bałam. Trochę bardzo.
Pod prysznicem, który był właściwie ostatnim momentem na moją decyzję, Martin tłumaczył mi zasady, których powinnam się trzymać.
- Okej, jak wyjdziemy, to oddaję się kompletnie pod twoją opiekę. - zdecydowałam, kończąc spłukiwać z siebie pianę. Czułam jak stres ściska mój żołądek, ale starałam się go zignorować.
Jeśli Martin mówi, że będzie dobrze, to będzie dobrze.
Rozsiedliśmy się na dole i rozpoczęliśmy wojnę z wypożyczeniem filmu - padło na "Kosmiczny Mecz". Nie uważam się za fankę koszykówki, ale bajka wydawała się być ciekawa, więc tyle wystarczyło mi, by oglądać ją z chęcią.
Martin zapalił pierwszy, tłumacząc mi, co poczuję. Zamrugałam kilka razy, ostatni raz godząc się z decyzją. Zwątpiłam w swoją pewność siebie co do palenia i prawie odmówiłam.
Waporyzator znalazł się w mojej dłoni i nie miałam już wyboru - zaciągnęłam się na dosłownie dwie sekundy i oddałam mu urządzenie, kaszląc. Bleh, niesmaczne.
Świat delikatnie zawirował, a kolory stały się wyraźniejsze. Z zainteresowaniem patrzyłam, jak Martin dokańcza palenie i odkłada sprzęt na stół. Wtuliłam się w niego i wlepiłam wzrok w bajkę, skupiając się na tym, co jest dla mnie bezpieczne.
Głaskał mnie delikatnie po włosach, uspokajając, że wszystko co czuję, jest normalne i nie mam o co się martwić.
Dotarliśmy do niecałej połowy filmu, gdy poinformowałam Martina o tym, że jestem głodna.
Po raz kolejny parsknął śmiechem i wstał po lody i łyżeczki dla nas. Otworzył pudełko i usiadł obok mnie - przysięgam, w życiu nie jadłam lepszych lodów, niż tego wieczoru. Czułam się tak, jak Remi w Rattatouille, gdy zjadł serek z truskawką.
Rozpływały mi się na języku, pozostawiając słodki posmak i przyjemny chłód w ustach. Ciasteczka smakowały jak ambrozja, zachwycałam się każdym najmniejszym ich kęsem.
- Jezu, mogłabym je wcinać godzinami! - uśmiechnęłam się do Martina, oblizując łyżkę.
- Gastro skarbie, gastro. - Zaśmiał się, wypominając mi żartobliwie, że mam "zjarane oczka". Podsumowałam to fuknięciem i kolejną łyżeczką lodów.
Następna była misja łazienka - wstałam i dopiero teraz dotarło do mnie, że jestem w kompletnie innej rzeczywistości. Moment przejścia z salonu do łazienki był o dziwo dosyć przebodźcowujący i stresujący. Przemyłam twarz zimną wodą i powtórzyłam kilka razy, że wszystko jest dobrze.
- Dziwne to było, bardzo szybko zaczęło mi bić serduszko i-
- Wszystko jest normalne skarbie, chodź tu. - rozłożył ręce i pozwolił mi się na sobie położyć, tłumacząc mi, dlaczego tak się dzieje.
Po jakichś dwudziestu minutach tulenia się do siebie uznaliśmy, że to już pora by kłaść się spać - zwłaszcza, że zaczęło robić się jasno na zewnątrz.
Podziękowałam Martinowi za przeprowadzenie mnie przez cały proces i wycałowałam go, zanim zapatulił się w kołdrę.
Zdążył jeszcze w półśnie przyciągnąć mnie do siebie i zasnął praktycznie od razu, gdy ja się ułożyłam. Strasznie to kocham; w sensie, to przyciąganie mnie. Robi tak od samego początku, co wieczór. Zwrócił mi kiedyś uwagę, że wypuszczam powietrze i rozluźniam się, gdy się w niego wtulam. Automatycznie mnie uspokaja.
Rodzice wrócili do domu. Z jednej strony, byłam za nimi strasznie stęskniona, z drugiej - chciałam posiedzieć jeszcze sama.
Nie potrafiłam się przyzwyczaić do tego, że rozmawiam z nimi stosunkowo normalnie. Nawet to przyjemne. Ale nowe. Nie potrafię tego zrozumieć.
Przez ostatnie kilka lat, moje rozmowy z mamą spełzały do głupiego "u mnie okej", lub na pobieżnym wycieraniu łez, gdy pytała co się dzieje. Nie rozmawiałyśmy. Raczej kłamałyśmy się nawzajem, udając że to wszystko najszczersza prawda.
Czasem się na nią złoszczę. Wkurwiam i na usta cisną mi się słowa, których pożałuje dopiero po ich wypowiedzeniu. Czasami nie chcę na nią patrzeć, bo widzę obcą kobietę, której oczkiem w głowie jest inne dziecko. Życzę jej szczęścia w tej "lepszej" części rodziny, beze mnie. Odliczam czas do wyprowadzki, może wtedy będzie jej lepiej.
Ale z drugiej strony, widzę też kobietę, która z nadzieją w oczach wręczała mi paszport Fidela i spełniała moje marzenia, mimo, że o jej marzeniach nikt nigdy nie pomyślał. Widzę mamę, która ze łzami w oczach wycierała krew z moich rąk i delikatnie je bandażowała, prosząc, żebym przestała. Tą samą, która wybielała ubrania brudne od otwierających się ran. Tą, która gdy wyłam jej, że nie chcę już istnieć i jestem najgorsza, wycierała mi łzy i pozwalała wbijać paznokcie w jej dłonie, gdy krzyk już nie wystarczał. Nigdy nie zapomnę jej oczu, gdy przyznałam się jej, co działo się w najgorszym momencie mojego życia - coś w niej pękło.
Ciekawe, kogo ona widzi, gdy patrzy na mnie.
Sierpień przyniósł mi także rozwiązanie problemu z pracą. Właściwie przez czysty przypadek, zostałam kierownikiem sklepu z epapierosami. Dowiedziałam się o tym na szkoleniu w Chrzanowie, z którego wyjechałam z podpisaną umową.
Co teraz?
Jak teraz?
Może w końcu wszystko się poukładało?
IX. Spowiedź
Ad persona
Myślę, że wreszcie nadszedł moment, by ostatni raz wyciągnąć coś, co odebrało mi poczucie własnego "ja".
Myślę, że wreszcie nadszedł moment, by ostatni raz wyciągnąć coś, co odebrało mi poczucie własnego "ja".
Cały ten rozdział poświęcony jest mojej spowiedzi. Choć wiesz wszystko o czteroletnim koszmarze, chcę po raz ostatni wyrzygać to tutaj, na kartkach. Nie będzie to miły, ani przyjemny rozdział. Szczerze, budzi we mnie obrzydzenie.
Wspominam tu o najgorszych koszmarach i równocześnie rzeczywistych wydarzeniach, które przeżyłam.
Nie rozumiem czasem swoich emocji, reakcji i dlaczego akurat na to zasłużyłam.
Chyba ten rozdział jest formą przeprosin dla samej mnie.
17 lutego 2022 roku, przed godziną 11.
Nie śpię od ósmej rano, od dziewiątej trzydzieści siedzę i gram w ligę. Słucham dennego dubbingu Twitcha "do pogrzebu się zagoi". Śmieje się, z ironii. Dziadek przecież umiera.
Telefon rozświetla się przez powiadomienie, a monitor wyświetla szare "NIE ŻYJESZ".
"Co porabiasz?" rozbrzmiewa pytanie na ściągniętym pasku powiadomień telefonu. Odpisuję, że idę pod prysznic. Ekran monitora staje się czerwony, na jego środku pojawia się wielki napis "PORAŻKA".
Wstaje, widzę się z trzeciej osoby. Zbieram z podłogi ubrania, skarpetki i na wyczucie znajduje epapierosa. Wrzucam też papierosy do kurtki w szafie.
Atmosfera w domu jest inna. Jest cicho, wszyscy czekają na coś.
Puszczam wodę pod prysznicem, w międzyczasie myję zęby, spinam włosy w kok i wypluwam pastę do zlewu. Ściągam z siebie koszulkę, staje przed lustrem i się krzywię. Na ramieniu widnieje resztka siniaka, nabitego w bliżej nieokreślony sposób. Ściągam z siebie spodnie i widzę zbyt szerokie uda, blizny i rozstępy. Ściągam z siebie bieliznę i rzucam ją w kąt. Czuję obrzydzenie. Niedawno pokłóciliśmy się o składanie życzeń Emilii.
Wchodzę pod prysznic. Ciepła woda spływa mi po karku. Gdzie jest płyn do kąpieli? Nakładam go trochę na ręce, myje się. Spłukuje pianę. Zakręcam wodę, sięgam po ręcznik.
Wychodzę.
Ubieram się w ciepłe ubrania, smaruje twarz kremem.
Wychodzę z łazienki.
Wpadam na Tatę, ubierającego kurtkę w pośpiechu i ewidentnie przerażonego.
- Dziadek źle się poczuł. Jadę do Kęt. - wyrzuca z siebie i zbiega po schodach.
- Powiedz mu że go kocham. - Dukam, w szoku, co się wydarzyło.
Wchodzę do pokoju i rozczesuje włosy, maluję się i słucham składanki. Spinam włosy, palę z epapierosa.
Siadam przed biurkiem, zakładam za duże słuchawki i ponownie odpalam Ligę.
Znowu denny dialog Twitcha. Będzie boleć jedynie do śmierci.
SMS - "zamówcie sobie pizze, na stole są pieniądze".
Wychodzę z gry, zamawiam pizze.
Czekam.
Wychodzę na papierosa, siedzę przy rzece i czuję jak odmarzają mi dłonie. Dym praktycznie zamarza w powietrzu, zimny wiatr wysusza mi łzy kumulujące się w oczach.
Wracam do domu, odbieram pizzę. Oglądam film, jedząc.
O 17 rodzice wchodzą do domu.
Stoję w salonie, wyprostowana jak struna. Psy chodzą obok mnie, nie szczekają. Czuje się, jakbym znów miała 10 lat.
Tylko tym razem mam 17 i wiem co zaraz usłyszę.
Tata patrzy na mnie wzrokiem skrzywdzonego dziecka. Widzę, że płakał. Mama też, chociaż obydwoje udają, że wcale nie.
- Dziadziuś odszedł do Nieba. Pocałowałem go od Was. - przerywa. - Po prostu zasnął.
Wspominam tu o najgorszych koszmarach i równocześnie rzeczywistych wydarzeniach, które przeżyłam.
Nie rozumiem czasem swoich emocji, reakcji i dlaczego akurat na to zasłużyłam.
Chyba ten rozdział jest formą przeprosin dla samej mnie.
17 lutego 2022 roku, przed godziną 11.
Nie śpię od ósmej rano, od dziewiątej trzydzieści siedzę i gram w ligę. Słucham dennego dubbingu Twitcha "do pogrzebu się zagoi". Śmieje się, z ironii. Dziadek przecież umiera.
Telefon rozświetla się przez powiadomienie, a monitor wyświetla szare "NIE ŻYJESZ".
"Co porabiasz?" rozbrzmiewa pytanie na ściągniętym pasku powiadomień telefonu. Odpisuję, że idę pod prysznic. Ekran monitora staje się czerwony, na jego środku pojawia się wielki napis "PORAŻKA".
Wstaje, widzę się z trzeciej osoby. Zbieram z podłogi ubrania, skarpetki i na wyczucie znajduje epapierosa. Wrzucam też papierosy do kurtki w szafie.
Atmosfera w domu jest inna. Jest cicho, wszyscy czekają na coś.
Puszczam wodę pod prysznicem, w międzyczasie myję zęby, spinam włosy w kok i wypluwam pastę do zlewu. Ściągam z siebie koszulkę, staje przed lustrem i się krzywię. Na ramieniu widnieje resztka siniaka, nabitego w bliżej nieokreślony sposób. Ściągam z siebie spodnie i widzę zbyt szerokie uda, blizny i rozstępy. Ściągam z siebie bieliznę i rzucam ją w kąt. Czuję obrzydzenie. Niedawno pokłóciliśmy się o składanie życzeń Emilii.
Wchodzę pod prysznic. Ciepła woda spływa mi po karku. Gdzie jest płyn do kąpieli? Nakładam go trochę na ręce, myje się. Spłukuje pianę. Zakręcam wodę, sięgam po ręcznik.
Wychodzę.
Ubieram się w ciepłe ubrania, smaruje twarz kremem.
Wychodzę z łazienki.
Wpadam na Tatę, ubierającego kurtkę w pośpiechu i ewidentnie przerażonego.
- Dziadek źle się poczuł. Jadę do Kęt. - wyrzuca z siebie i zbiega po schodach.
- Powiedz mu że go kocham. - Dukam, w szoku, co się wydarzyło.
Wchodzę do pokoju i rozczesuje włosy, maluję się i słucham składanki. Spinam włosy, palę z epapierosa.
Siadam przed biurkiem, zakładam za duże słuchawki i ponownie odpalam Ligę.
Znowu denny dialog Twitcha. Będzie boleć jedynie do śmierci.
SMS - "zamówcie sobie pizze, na stole są pieniądze".
Wychodzę z gry, zamawiam pizze.
Czekam.
Wychodzę na papierosa, siedzę przy rzece i czuję jak odmarzają mi dłonie. Dym praktycznie zamarza w powietrzu, zimny wiatr wysusza mi łzy kumulujące się w oczach.
Wracam do domu, odbieram pizzę. Oglądam film, jedząc.
O 17 rodzice wchodzą do domu.
Stoję w salonie, wyprostowana jak struna. Psy chodzą obok mnie, nie szczekają. Czuje się, jakbym znów miała 10 lat.
Tylko tym razem mam 17 i wiem co zaraz usłyszę.
Tata patrzy na mnie wzrokiem skrzywdzonego dziecka. Widzę, że płakał. Mama też, chociaż obydwoje udają, że wcale nie.
- Dziadziuś odszedł do Nieba. Pocałowałem go od Was. - przerywa. - Po prostu zasnął.
Cały świat staje w miejscu.
Tata chyba mnie przytula, nie wiem.
Ogarnia mnie rozpacz. I wściekłość. Boli mnie serce.
Odsuwa mnie od siebie i wyciera łzy.
- Ja muszę wyjść. - Wyrzucam z siebie.
Spokojnie wychodzę na górę, ubieram się w bluzę. Wkładam paczkę papierosów do kieszeni i zapalniczkę.
Wychodzę, wsuwając pospiesznie glany na nogi.
Wkładam papierosa do ust, odpalam go. Dym drapie mnie w gardło.
Staje w środku lasu.
Krzyczę. Kolana uginają się pode mną, ląduję w śniegu. Krzyczę jeszcze bardziej. Wyje. Nienawidzę Cię, Boże.
Wycie zamienia się w zachłanne łapanie powietrza. Wciąż palę papierosa, gorący popiół spada mi na dłonie. Parzy mnie.
NIENAWIDZĘ CIĘ KURWA.
Klęczę i wyje, jak dziecko.
Nie wiem jak długo.
Wybrałam numer do jedynej osoby, która przyszła mi na myśl.
- Dziadek nie żyje. - szlocham do telefonu.
Cisza. Cisza, która trwa, kurwa, wieki.
- NO POWIEDZ COŚ, COKOLWIEK - wrzeszczę, nie wiedząc co zrobić. Nie widzę gdzie idę.
- Przyjedź, porozmawiamy, będzie dobrze.
Rozłączam się. Jestem na przystanku.
Nagle na drugim.
Trzymam wino w dłoni, w drugiej papierosa. Dopalam go i wyrzucam w śnieg.
Pije.
Wchodzę do jego mieszkania, już pijana.
Odkładam wino na biurko, siadam na łóżku i patrzę na niego. Wyciera mi łzy, przytula i próbuje uspokoić. Podaje mi wodę. Znów wyciera mi łzy i głaszcze po policzku.
Znów pije wino, jest słodkie. I mnie ogrzewa. Zaczynam ziewać ze zmęczenia i płaczu. Chce się umyć, więc idziemy pod prysznic.
Siadam, nie mam siły stać. Wyciąga słuchawkę prysznicową i delikatnie polewa mi plecy wodą. Następnie bierze gąbkę i chwyta za rękę. Myje mnie. Siada na przeciwko mnie, delikatnie dotykając w policzek. Odgarnia mi włosy z twarzy, zmywa makijaż.
- Jestem pijana. - śmieje się, choć łzy ściekają mi ciurkiem. - Jestem pijana, a on nie żyje. Co teraz? Ja nie chce jutra.
Cisza.
- Schlałam się jak dziwka, a on nie żyje.
Jego dłoń ląduje na moim udzie. A ja dalej płaczę. Płakałam cały czas.
Tata chyba mnie przytula, nie wiem.
Ogarnia mnie rozpacz. I wściekłość. Boli mnie serce.
Odsuwa mnie od siebie i wyciera łzy.
- Ja muszę wyjść. - Wyrzucam z siebie.
Spokojnie wychodzę na górę, ubieram się w bluzę. Wkładam paczkę papierosów do kieszeni i zapalniczkę.
Wychodzę, wsuwając pospiesznie glany na nogi.
Wkładam papierosa do ust, odpalam go. Dym drapie mnie w gardło.
Staje w środku lasu.
Krzyczę. Kolana uginają się pode mną, ląduję w śniegu. Krzyczę jeszcze bardziej. Wyje. Nienawidzę Cię, Boże.
Wycie zamienia się w zachłanne łapanie powietrza. Wciąż palę papierosa, gorący popiół spada mi na dłonie. Parzy mnie.
NIENAWIDZĘ CIĘ KURWA.
Klęczę i wyje, jak dziecko.
Nie wiem jak długo.
Wybrałam numer do jedynej osoby, która przyszła mi na myśl.
- Dziadek nie żyje. - szlocham do telefonu.
Cisza. Cisza, która trwa, kurwa, wieki.
- NO POWIEDZ COŚ, COKOLWIEK - wrzeszczę, nie wiedząc co zrobić. Nie widzę gdzie idę.
- Przyjedź, porozmawiamy, będzie dobrze.
Rozłączam się. Jestem na przystanku.
Nagle na drugim.
Trzymam wino w dłoni, w drugiej papierosa. Dopalam go i wyrzucam w śnieg.
Pije.
Wchodzę do jego mieszkania, już pijana.
Odkładam wino na biurko, siadam na łóżku i patrzę na niego. Wyciera mi łzy, przytula i próbuje uspokoić. Podaje mi wodę. Znów wyciera mi łzy i głaszcze po policzku.
Znów pije wino, jest słodkie. I mnie ogrzewa. Zaczynam ziewać ze zmęczenia i płaczu. Chce się umyć, więc idziemy pod prysznic.
Siadam, nie mam siły stać. Wyciąga słuchawkę prysznicową i delikatnie polewa mi plecy wodą. Następnie bierze gąbkę i chwyta za rękę. Myje mnie. Siada na przeciwko mnie, delikatnie dotykając w policzek. Odgarnia mi włosy z twarzy, zmywa makijaż.
- Jestem pijana. - śmieje się, choć łzy ściekają mi ciurkiem. - Jestem pijana, a on nie żyje. Co teraz? Ja nie chce jutra.
Cisza.
- Schlałam się jak dziwka, a on nie żyje.
Jego dłoń ląduje na moim udzie. A ja dalej płaczę. Płakałam cały czas.
2021
Siedzę w pokoju i patrzę na telefon nieobecnym wzrokiem. Miał napisać. Nie odezwał się. Wybrałam numer do Igora.
Sygnał.
- Halo?
- Mmm?
- Będziesz dzisiaj? jak przyjedzie?
- Mhm.
Koniec połączenia.
Patrzę tępo w ostatnio wysłane wiadomości, zaraz po tym przenoszę wzrok na malutkiego pluszaka, którego dostałam. Dlaczego czuję, że chce mi się płakać?
Siadam naprzeciwko lustra, zerkam na siebie. Czuję obrzydzenie.
Czy ja na pewno jestem na to wszystko gotowa?
Wrzucam plecak na ramię i wychodzę, zakładając słuchawki i wyciągam papierosa z paczki.
Siedzę na ławce i marznę.
BMW mamy Igora podjeżdża na parking. Igor wychodzi i uśmiecha się do mnie, choć wcale nie jest to szczere.
- Jesteś naiwna. - siada obok mnie i wyciąga z mojej kieszeni paczkę. Zapala papierosa dopiero, gdy BMW znika za winklem.
- Wiem. Ale może jednak.
- Zobaczysz, ale wiesz, że może potoczyć się to inaczej.
Kiwam głową. Volkswagen podjeżdża, wysiada z niego chłopak o kulach. Wstaje i witam się, zamiast buziaka w usta, dostaje tylko w policzek. O ironio, ją potrafiłeś całować w czoło.
Czuję ulgę. I smutek. I szczęście, że wrócił. Może jednak będzie inaczej. Lepiej?
Z Igorem wita się z większą ekscytacją.
Wchodzimy na górę, nie siada obok mnie. Siada dalej. Da się wyczuć napięcie między nami.
Rozmowa wydaję się być odległym szumem. Do rzeczywistości przywraca mnie paczka papierosów uderzająca mnie w twarz i śmiech dwójki.
Igor stoi w drzwiach i czeka.
Wstaje, wychodzimy na balkon, unikając irytującej siostry.
Zapalniczka klika, papieros zaczyna się tlić.
- Wiesz, że to zmierza w jedną stronę, prawda?
Kiwam głową.
- Nie rozumiem. Co zrobiłam źle?
- Nic, Justyna. Tak jest po prostu. Nie wpłyniesz na to, w kim się zakochujesz.
Milczę.
Żołądek podchodzi mi do gardła, czuję gorzki posmak dymu.
- Ale ja nie rozumiem.
- Nie zrozumiesz. On taki jest, takiego go znam. Ale byłaś dobrą ziomalką.
- To będzie niezręczne. - śmieje się nerwowo - mijać cię w szkole przez kolejne trzy lata.
- Nic to nie zmieni.
- Zmieni. Nie wiem, co zrobię bez Was.
- Będziesz sobą.
Chowam twarz w dłoniach.
- Jesteś strasznym fiutem, wiesz? - dukam, czując, że zaraz się rozpłaczę. Wiem, że pokiwał głową. Następnie mnie przytulił i podziękował.
Wróciłam do pokoju i nie odezwałam się słowem. Widziałam kątem oka, jak opierając nogę o mnie, odpisuje Emilii. Widzę serduszka, uśmieszki. Widzę "kochanie", "kotku".
Nie chcę już tego widzieć.
Marzec 2021.
Nie czuję się trzeźwa. Alkohol szumi mi w głowie, choć wypiłam tylko dwa piwa. Dochodzi czwarta nad ranem, nie chce mi się spać.
Koszulka ląduje na łóżku. Zakładam ją ponownie, kręcąc głową. Widzę zawód w jego oczach, choć to chyba bardziej irytacja.
Poza tym wszystko wydaje się być okej.
Leżę na łóżku, wlepiam wzrok w sufit. Boli mnie. Wbijam paznokcie w jego plecy, zagryzam zęby. Ląduję na górze. Łzy pieką mnie pod oczami, ale nie przestaje. Ma być dobrze.
- Chcę do Emilli - czuję się, jakby mnie uderzył. Przestaje. - Nie przestawaj, było idealnie.
- Emilii? - powtarzam, nie dowierzam.
- A co, nie mogę?
- Nie rozumiem. - siadam na łóżku i sięgam po bieliznę drżącymi dłońmi. - Dlaczego?
Czuje się jak w filmie. Widzę się w trzeciej osobie. Dlaczego czuję, że mi niedobrze? Oddech się urywa. Czuję, jak pali mnie wzrokiem.
- Jest cudowna. I seksowna i mnie podnieca-
- Przestań.
Siedzę na łóżku, patrzę na niego, widzę jak na jego twarzy maluje się rozczarowanie. I złość. Siedzę, czekam. Nie mówię nic, niech on odezwie się pierwszy.
Emilia. Widzę, jak ją dotyka. Jak ją całuje w czoło, mówi jej to samo co mi. Widzę, jak ona całuje jego. Jak siedzi mu na nogach i poprawia pozycje. Ale przecież siedzę tu ja.
- Co robię nie tak? Nie odpowiadaj.
Dobrze wiem, że powie, że nie jestem nią.
Nigdy nią nie będę.
Płakałam, gdy szłam spać.
Powiadomienie z messengera było ostatnim, co słyszę.
Listopad 2023.
Liście chyba wiedziały wcześniej niż ja.
2024.
Minęły cztery dni.
O pierwszej w nocy dzwoni telefon.
Odbieram, choć drżą mi dłonie. Mieszanie benzodiazepin z alkoholem nie jest dobrym pomysłem.
Cisza po drugiej stronie.
Nie odezwę się pierwsza.
Słyszę szuranie, po czym dźwięk odkapslowywania piwa.
Milczę.
Milczymy tak we dwójkę.
Kręci mi się w głowie. Niedobrze mi. Mam mroczki przed oczami.
Biorę łyk piwa. Biorę jeszcze jedną tabletkę, chyba hydroksyzyny. Popijam ją.
- Halo? - wreszcie ciszę przerywa mój rozmówca.
- Halo. - odpowiadam, i nie wiem co czuje. Boli mnie serce. Czuję, jak bije mi coraz szybciej.
- Jestem najebany. - mruczy do słuchawki. Obrzydliwe. - I wiesz co? Nie kocham cię. Ale kurwa, tak strasznie, ale to strasznie chce mi się ruchać. - Przestań. Siedzę na skraju łóżka, widzę swoje podkrążone oczy. Podciągam koszulkę, mogę policzyć sobie żebra. - Niiii chuja, nie żałuję swojej decyzji. Ale bym cie teraz zerżnął. I mogę też ruchać inne. Ale tęsknie za tobą.
Milczę, słucham jego monologu. Nie płaczę, nie mam czym.
Mija dziesięć minut. Słyszę, że łamie mu się głos.
- Przepraszam, ja cie tak strasznie przepraszam. - zaczyna płakać. - nie naprawię już tego, prawda? nie mogę się wycofać. chciałem tego. chce tego.
Teraz i ja płaczę.
- Ale tak jest lepiej. - wyduszam z siebie. - Mi jest tak lepiej.
- Chce cię dotknąć, dlaczego nie mogę się do ciebie przytulić? Dlaczego nie spędzałem z tobą czasu? wolałem chłopaków i dziewczyny. nie umiałem zabrać cie na pierdolone lody!
- Żałujesz?
Cisza.
- Żałuje.
- Chciałam pojechać z tobą na gwiazdy.
Dopijam piwo. Nie odzywa się, słyszę tylko szloch.
- To była twoja decyzja. Dobranoc.
- Zrobisz ze mną noski noski?
Milczę. Nie wiem co odpowiedzieć. Trzymam mokry od łez telefon, milimetry dzielą mnie od przycisku "rozłącz".
- Nie chce. Uważaj na siebie.
Rozłączam. Kładę się na poduszkę.
Kładę telefon obok głowy. Czuję, jak wibruje od przychodzącego połączenia. Przestaje, po czym po chwili wibruje znowu. Wstaje do łazienki, opierając się o komodę. Nie potrafię iść prosto. Świat się kręci.
Myję twarz. Tracę równowagę i łapie się umywalki. Spada pasta do zębów, wzdrygam się. Podnoszę ją i wychodzę z łazienki, opierając się dłonią o ścianę dla równowagi.
Widzę mamę w korytarzu.
- Idź spać dziecko.
Mrukam w odpowiedzi i wchodzę do pokoju, rzucam się na łóżko i zerkam na pustą butelkę. Szkoda.
Telefon wibruje jeszcze kilka razy, tym razem od powiadomień na messengerze. Ignoruje je i próbuję zasnąć.
Wstaje o 15. Mogłam nie wstać wcale.
Ubieram się, ładnie. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Poprawiam makijaż, choć dłonie drżą mi na tyle, że nie ma to sensu.
Dopiero teraz patrzę na telefon.
Kilkanaście nieodebranych połączeń, kilkadziesiąt usuniętych wiadomości. Poza kilkoma, błagającymi, żebym przyjechała.
Ostatnia jest sprzed pół godziny.
Szukam wzrokiem kluczyków od samochodu. Zbieram rzeczy, biorę tabletki i wychodzę z domu. Nie pamiętam trasy do. Wchodzę do sklepu, kupuję krakersy i elektrolity.
Wyjeżdżam windą na górę. Otwiera mi drzwi, w samych bokserkach. Patrzę w ścianę. Wchodzę do pokoju, daje mu rzeczy i zbieram swoje ze swojej szafki.
- Powinnam już wyjść. - twierdzę.
Chwyta mnie za rękę, wciąga do łóżka i przytula. Wzdrygam się, widzę że na biurku stoi wino. Odsuwam się i próbuję zająć myśli telefonem. Podaje mu krakersy i wmuszam w niego elektrolity.
- Obejrzymy bajkę?
Chcę stąd wyjść. Ale kręci mi się w głowie, nie jadłam nic od trzech dni, wymiotuję niczym. Kręcę głową, zaprzeczając. Nie potrafię wyrzucić z głowy jego słów. "Procner zapłaci 50 złotych, jak mu opierdolisz. Wystarczy, nie?".
Prosi jeszcze raz. Ulegam.
Pod wieczór otwiera wino. Nie zależy mi na niczym, więc piję. Leżę w koszulce, owinięta kołdrą. Na laptopie leci "Droga do El Dorado". Oglądam.
Czuję jego oddech na mojej szyi.
Alkohol uderzył mi już wcześniej do głowy, nie reaguje na nic. Po prostu leżę. Kładzie mi rękę na piersi. Ściągam ją. Robi to jeszcze raz, pewniej. Wstaje i popijam wino.
- Zaraz się zbieram.
- Zostań jeszcze.
- Wytrzeźwieje i jadę.
Kłamię. Jestem pijana. Nie wytrzeźwieje do nocy.
Odwróciłam się w jego kierunku. Jesteśmy za blisko. Czuję, że oddycham szybciej. Wcale nie chce. Zabierz dłoń z mojej twarzy. Przysuwa się, praktycznie mnie dotyka ustami w moje.
Przestań.
Potrzebuje twojego dotyku.
Nienawidzę twojego dotyku.
Nie myślę trzeźwo.
Nie zaprzeczyłam, gdy wsunął rękę pod moją koszulkę i podał mi wino. Świat wiruje.
Leżę na brzuchu, wbijam paznokcie w dłonie. Łzy ściekają mi po policzkach. Nie jest delikatny.
- Pamiętaj, że tylko się przyjaźnimy. - szepcze i odciąga mi boleśnie głowę do tyłu. Nie odpowiadam, nie czuję się sobą. - I jak zaciążysz, to nie ze zrobiłaś tego ze mną, jasne?
Gryzę poduszkę, błagam, by to się skończyło. Nie chcę już.
Ubieram się.
- Myślę, że powinnaś już jechać. Umówiłem się z Danielem.
Poprawiam włosy i bez słowa zabieram kluczyki z biurka.
Zamykam ze sobą drzwi, kończąc nasze spotkanie informacją, że przyjadę na dniach po swoje rzeczy.
Siedzę w samochodzie. Silnik mruczy. Wyjeżdżam z parkingu. Ręce ślizgają mi się po kierownicy.
Nie jestem trzeźwa.
Wyjeżdżam na drogę.
W radiu leci "Dial Drunk". O ironio.
Licznik wskazuje 90 w zabudowanym. Nie panuje nad swoim płaczem.
Parkuje na torach.
Wyje.
Jak pies.
Patrzę na swoje dłonie, wciąż ze śladami po paznokciach. Wycieram twarz. Krzyczę, bije kierownicę. Palę papierosa. Znów krzyczę.
Wchodzę do domu, nie wiem jak tam dotarłam. Wchodzę do wanny.
Siedzę w niej. Biorę gąbkę. Szoruje całe swoje ciało. Moja skóra jest czerwona. Szczypie. A ja wciąż jestem brudna.
Proszę o rozgrzeszenie.
X. 14 listopada 2025
Dziękuję za dotrwanie do końca.
14 listopada ubiegłego roku w Pradze, obróciłeś mi świat do góry nogami. Od tamtego dnia minęło 365 kolejnych, każdy jeden spędzony u twojego boku.
Dziękuję.
Jesteś moją bezpieczną przystanią, stworkiem, który wycisza każdy ból. Słowa nie oddają tego, co chcę Ci przekazać, więc mam nadzieję, że widzisz to w moich oczach.
Kocham Cię nad życie Martin i chcę życzyć Tobie, i Nam, wszystkiego co najlepsze. Przez rok nauczyłam się naprawdę wiele i wiem, że czeka mnie milion kolejnych lekcji - i nie ma nic piękniejszego, niż nauka z Tobą.
Co noc czuję, jak przyciągasz mnie do snu i wypuszczasz oddec
14 listopada ubiegłego roku w Pradze, obróciłeś mi świat do góry nogami. Od tamtego dnia minęło 365 kolejnych, każdy jeden spędzony u twojego boku.
Dziękuję.
Jesteś moją bezpieczną przystanią, stworkiem, który wycisza każdy ból. Słowa nie oddają tego, co chcę Ci przekazać, więc mam nadzieję, że widzisz to w moich oczach.
Kocham Cię nad życie Martin i chcę życzyć Tobie, i Nam, wszystkiego co najlepsze. Przez rok nauczyłam się naprawdę wiele i wiem, że czeka mnie milion kolejnych lekcji - i nie ma nic piękniejszego, niż nauka z Tobą.
Co noc czuję, jak przyciągasz mnie do snu i wypuszczasz oddec